Artykuły

Fassbinder w teatrze

"Gorzkie łzy Petry von Kant" idą w łódzkim Teatrze im. Jaracza kompletami. Wprawdzie zjawisko dotyczy małej sceny, lecz - co tu dużo mówić - nie zawsze teatrom udaje się zapełnić nawet tych kilkadziesiąt miejsc sprzedażą "z kasy". Skoro jest tak dobrze, pojawia się pytanie o przyczynę i cenę sukcesu. Rzeczywiście coś w tym jest. Spektaklowi towarzyszy atmosfera obyczajowej sensacji, która zawsze, także w tym wypadku, działa na popyt stymulująco. Ale takie wyjaśnienie byłoby niepełne i dla teatru krzywdzące.

Sztuka nieżyjącego już Rainera Wernera Fassbindera, bodaj najwybitniejszego przedstawiciela młodego kina zachodnioniemieckiego, znanego nam raczej ze słyszenia i paru filmów niż ze swego ogromnego ilościowo dorobku teatralnego, na pierwszy rzut oka wydaje się cokolwiek egzotyczna, choć dzieje się w niedalekiej Kolonii. Otóż jej tytułowa bohaterka Petra von Kant, sławna projektantka mody, kobieta atrakcyjna, energiczna, inteligentna, niezależna materialnie, co zawdzięcza sukcesom swoich kolekcji, jest jednocześnie kobietą samotną. W dodatku z powodu braku życia osobistego, czytaj: miłości - nieszczęśliwą. Pierwszy mąż zginął tragicznie, kiedy była w ciąży, sama musiała wychować córkę, drugiego opuściła już z własnej woli. Poznajemy ją, gdy za obiekt swej wielkiej miłości wybiera młodziutką, piękną, aczkolwiek pospolitą dziewczynę; dzieje tego szczególnego, a zarazem nieszczęśliwego romansu stanowią oś fabularną sztuki. Problemy uczuciowe ekstrawaganckiej damy w średnim wieku, która w homoseksualnym związku próbuje odnaleźć czyste, wspaniałe uczucie, na pewno są dosyć odległe od doświadczeń i pragnień damskiej części publiczności żyjącej w Łodzi anno Domini 1986. Co wcale jeszcze nie znaczy, by były nieprawdziwe, nie poddawały się pewnej uniwersalizacji i by nie warto się było z nimi zapoznać.

Twórcy przedstawienia robią wszystko, zgodnie zresztą z intencjami autora, by przedstawiony przed chwilą schemat fabularny stał się pojemny dla treści szerszych. Bożena Rogalska od początku buduje wielowymiarową postać współczesnej kobiety - pracującej twórczo, samodzielnej, twardo walczącej o swoją pozycję zawodową. Jej Petra jest kobietą inteligentną, zdecydowaną i zupełnie niesentymentalną, a nawet, jak w stosunku do swej pomocnicy, bezwzględną. Aktorka wyraźnie obdarza ją typowymi cechami męskiego usposobienia, zachowania, a nawet wyglądu, pozbawionego kokieterii. Taka kobieta na równi z mężczyznami daje sobie radę w życiu, przejmuje ich rolę w coraz to nowych dziedzinach, aż do roli mężczyzny w związku uczuciowym włącznie. I tu właśnie ponosi klęskę, nawet nie z powodu wyboru drugiej kobiety jako obiektu swej adoracji. Przyczyną jej porażki wydaje się być chęć posiadania, podporządkowania sobie drugiej osoby całkowicie, zawłaszczenie jej uczuć i myśli. Kobieta - zdają się mówić reżyser i aktorka - walcząc o swoją podmiotowość w każdej dziedzinie powiela metody świata mężczyzn, którym wypowiedziała walkę. Na niepowodzenie Petra reaguje histerią i chyba dopiero na końcu sztuki rozumie, że kochać to znaczy nie żądać niczego w zamian, a każdy rodzaj uzależnienia drugiej osoby od siebie prowadzi do wynaturzenia.

Zasługą reżysera i obu aktorek - Bożeny Rogalskiej i młodziutkiej Bożeny Miller-Małeckiej jako ukochanej Karin - stało się, że drastyczny temat pokazany został w teatrze jako w pełni przekonujący proces psychologiczny. Zwabieni sensacyjną plotką o lesbijskiej miłości, widzowie słuchają tekstu i obserwują sceniczne wydarzenia w skupieniu, co pozwala sądzić, iż intencje realizatorów zmierzające do zuniwersalizowania problemu okazały się czytelne. Sztuka Fassbindera staje się studium samotności współczesnej kobiety poszukującej być może nieudolnie, histerycznie, ale namiętnie prawdziwego uczucia godzącego ją ze światem nietrwałego sukcesu, konkurencji, presji ekonomicznej, który stał się jej światem tyleż z wyboru, co z konieczności. No i oczywiście tak rozumiana, wytraca swój nieco egzotyczny charakter.

Po projekcji węgierskiego filmu "Inne spojrzenie" dwie polskie aktorki: Jadwigę Jankowską-Cieślak i Grażynę Szapołowską spotkało uznanie za odwagę, subtelność i wiarygodne pokazanie homoseksualnej miłości. (Jankowska-Cieślak za tę rolę dostała w 1983 roku nagrodę w Cannes.) Nie ujmując niczego obydwu aktorkom, uważam, że równe uznanie należy się ich koleżankom z Łodzi za odwagę, takt i kulturę, z jaką zagrały "to samo" w teatrze. "To samo" w teatrze znaczy jednak o wiele więcej. W filmie oglądamy bohaterów w wielu intymnych sytuacjach jak fotografię z życia, te same sytuacje przeniesione do teatru wciąż budzą dreszcz sensacji. Inne też jest doświadczenie aktora. W filmie intymną, drastyczną scenę gra się w obecności reżysera i operatora, osób z natury rzeczy życzliwych i zainteresowanych stworzeniem odpowiedniego klimatu psychicznego. W teatrze co wieczór aktor ma do pokonania psychicznie niechęć, kpiarsko-ironiczny nastrój, w najlepszym razie obojętność kilkudziesięciu osób. Zadanie więc piekielnie trudne i dlatego mam duże uznanie dla głównych wykonawczyń "Gorzkich łez" - Bożeny Rogalskiej i Bożeny Miller-Małeckiej za ich klasę aktorską.

Spora część zasług przedstawienia przypada młodemu reżyserowi i zarazem autorowi dekoracji - Grzegorzowi Małeckiemu, który sprawnie poprowadził sześcioosobowy damski ansambl. Wprawdzie trzy z pań grają epizody, ale role główne i niema rola Marleny - pomocnicy Petry, wymagały od reżysera i wrażliwości, i dyscypliny artystycznej, aby z tego materiału literackiego mogły powstać na scenie postacie o wiarygodnym rysunku psychologicznym. Jako scenograf Małecki zaprojektował luksusowo ekstrawaganckie wnętrze, spełniające rolę mieszkania i pracowni plastycznej. Rygor formalny dyktują tu kształty nowoczesnych mebli i sprzętów oraz kolorystyczna kompozycja całości. Obowiązuje w niej kolor czarny łączony z elementami bieli i czerwieni. Nowoczesność tego wnętrza przywołuje na myśl sterylność ekskluzywnego żurnalu. Równie estetycznie skomponowane zostały postacie kobiece odziane w ekstrawaganckie stroje autorstwa Ewy Żylińskiej. Noszenie tych kostiumów ze swobodą i nonszalancją to kolejne zadanie aktorskie, momentami rozwiązane znakomicie, przede wszystkim myślę o Rogalskiej. Wszystkie należne realizatorom pochwały za kierunek interpretacyjny i wykonanie nie znaczą, że sztuka Fassbindera jest dziełem najwyższego lotu. Pisał dla swego monachijskiego teatru wiele, z pasją i goryczą, przeciw rzeczywistości, w jakiej żył. Pisał, bo go ona obchodziła i chciał, żeby obchodziła innych. Tylko tyle i aż tyle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji