Artykuły

Tylko . . . aż...

Król Edyp w Ateneum: tylko tyle i aż tyle. "Tylko tyle, bo rzeczywiście trudno sobie wyobrazić większą ascezę w teatrze: żadnej scenografii, ani jednego, choćby najmniejszego rekwizytu. Pusta przestrzeń, regulowana światłem o skali jaśniejszej lub ciemniejszej, ale bez intensywnego koloru (jak w wydaniu Felice Ross i innych naśladowców Roberta Wilsona); płaszczyzna sceny lekko wznosząca się ku mrocznemu horyzontowi. (Gdy używam określenia "pusta przestrzeń", mógłby Czytelnik sądzić, iż przykładam do przedstawienia Holoubka miarkę Petera Brooka, bo to on pisał o "empty space". Ale nic podobnego. Myślę, że Brook uznałby Edypa za celebrowanie kulturalnej nudy, bo tak był zwykle łaskaw wyrażać się o tradycyjnym teatrze grającym klasyczny repertuar; i odwrotnie: Holoubek nigdy by chyba nie pragnął kicać z tubylcami w Afryce ani wystawiać "Hamleta" z czarnym aktorem lub Burzy za pomocą bambusowych patyków). Aż tyle, bo w tej przestrzeni, jak w pudle rezonansowym, rozlegają się poetyckie słowa, w których, jak by powiedział Ricoeur, świętuje się misterium sensu. Czynią to misterium aktorzy, nie porzucając ani na chwilę środków tradycyjnych, by nie rzec - tradycjonalnych. Żadnych transów, rytuałów, opętań. Statyczni, ale nie hieratyczni, oszczędni w ruchu i geście, powściągliwi, skupieni na mowie, eksponują styl gry, na którym w takich, na przykład, Rozmaitościach położono by krzyżyk. Porównajcie Holoubkowego Edypa z Bachantkami Warlikowskiego, popatrzcie na Fronczewskiego, Trelę, Budzisz-Krzyżanowską z jednej strony, a z drugiej - na Chyrę, na Poniedziałka. To dwa kompletnie odmienne, nawet przeciwstawne światy, ale różnica nie na tym bynajmniej polega, że, jak to sobie wyobraził Roman Pawłowski na użytek dyskusji w Instytucie Teatralnym, pierwszy świat zamieszkują pany, a drugi - chamy. Odmienność jest dużo bardziej subtelna. Mówiąc w największym skrócie, Bachantkom patronuje antropologicznie i strukturalistycznie zorientowany Kott z tomu Zjadanie bogów (plus ponowoczesna dekonstrukcja i niemiecka estetyka); Holoubek tymczasem przywołuje Norwida i jak on pyta "wiecznego-człowieka" o "spowiedź piękności": "Cóż wiesz o pięknem?..." /... "Kształtem jest Miłości". (Piękno zostało z nowoczesnego teatru przepędzone, ot, co. W każdym razie piękno w sensie klasycznym, przez Norwida jeszcze schrystianizowane. A teatr nowoczesny jest może, mówiąc Norwidem sparodiowanym: piękny - i n a c z e j...) Wspominam o Bachantkach, bo wyznaczają one kontekst, w którym pojawia się takie przedstawienie, jak Edyp. Mam na myśli sposób uobecniania dramatu greckiego (Warlikowski), czy szerzej - tradycji antycznej, a nawet archaicznej, o ile jest dostępna (eseje teatralne według "Metamorfoz" i "Elektry" w Gardzienicach, odtwarzanie technik wokalnych w Teatrze Pieśń Kozła etc). W tym kontekście asceza, jaką proponują twórcy "Edypa", pozostaje jawnie i bez kompleksów na usługach klasycznego teatru repertuarowego, który wykształcił się w Europie nowożytnej i który z podziwu godną konsekwencją jest wciąż podtrzymywany, mimo że niejeden natchniony prorok czy szaleniec (jak Artaud) próbował sens teatru w takim kształcie zakwestionować. Akurat Gustaw Holoubek nie kwestionował go nigdy i trudno było się spodziewać, że na obchody 75-lecia Ateneum postąpi inaczej. Bywa wszelako, że przywiązanie do tradycji wyczerpuje się w zachowawczych repetycjach raz zaakceptowanego wzoru, a bywa, że tradycyjny wzór zostaje nie tyle powtórzony, ile ponowiony. Sprawiedliwie będzie powiedzieć, że w Ateneum od dłuższego już czasu mieliśmy do czynienia ze stosunkiem do tradycji raczej w tym pierwszym niż w tym drugim ujęciu. Gdy zdecydowano się na innowację w obrębie tradycji, powstało przedstawienie zachwycające. Przedstawienie, które omija najpospolitsze rafy: nie jest ani pseudoklasyczne, ani pseudowspółczesne. Bez białych szat i kolumn z papier-mache; ale i bez stania na głowie i wywalania świeżych podrobów. Przedstawienie, w którym reżyserowi i aktorom udaje się na pięć kwadransów ustanowić Wieczne Teraz z taką intensywnością i siłą, że publiczność nie śmie oddychać. Podczas mego wieczoru ktoś nie wytrzymał napięcia i aż westchnął: Boże, jaka cisza... Ta cisza towarzyszyła arcyduetowi Edyp-Jokasta, Francuzi o takich chwilach mawiają: l'ange passe (przeszedł anioł). Dwie specjalne pochwały: za opracowanie tekstu i rozwiązanie partii chóru. Tekst jest autorską adaptacją wielu przekładów wzbogaconą o inwencję własną Marcina Sosnowskiego. W dwóch miejscach miałem wrażenie, że słyszę kwestie, których Sofokles nie napisał, między innymi ów przepiękny liryczny duet Fronczewskiego i Budzisz-Krzyżanowskiej wydał mi się nieznany. Dopytałem u źródła: Sosnowski przyznał, że nie w dwóch, lecz w trzech miejscach dopisał tekst. Brzmi on, muszę powiedzieć, bardzo stylowo, od właściwego Sofoklesa, ujętego w regularny wiersz, odróżnia go proza. Zaś co do chóru, który zawsze stanowi problem inscenizacyjny: przyjęto rozwiązanie zdumiewająco proste, a dające efekt niebywale piękny. oto partie przypisane chórowi wykonuje Gustaw Holoubek wraz z Chórem Filharmonii Narodowej. Jest to połączenie recytacji, melorecytacji i śpiewu do muzyki Wojciecha Borkowskiego. Wykonanie zostało zarejestrowane i odtwarzane jest z taśmy. Nic więcej nie trzeba. Przedstawienie jubileuszowe godne najlepszych tradycji Ateneum, choć tworzący tę tradycję repertuar bywał zwykle współczesny. Ale Bogiem a prawdą, czy istnieje repertuar współcześniejszy od repertuaru antycznego?

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji