Artykuły

Denerwujące surmy bojowe

- Wszędzie tak jest, że na tysiąc rzemieślników rodzi się jeden artysta. Tylko u nas bywa inaczej: na tysiąc rzekomych artystów przypada jeden prawdziwy rzemieślnik. A i on się wstydzi, że jest rzemieślnikiem! - mówi JAN ENGLERT, dyrektor artystyczny Teatru Narodowego, o Euro, polskich wadach i szacunku dla rzemiosła.

Jest pan zadowolony z Euro?

Jan Englert: Bardzo! Przede wszystkim z przebiegu turnieju, ponieważ uświadomiliśmy sobie ważne rzeczy, związane również z naszą reprezentacją. Do ćwierćfinałów przeszły drużyny reprezentujące kraje, w których działają profesjonalne struktury piłkarskie, a rzemiosło jest wysoko postawione. Wszędzie tak jest, że na tysiąc rzemieślników rodzi się jeden artysta. Tylko u nas bywa inaczej: na tysiąc rzekomych artystów przypada jeden prawdziwy rzemieślnik. A i on się wstydzi, że jest rzemieślnikiem! A co daje rzemiosło? Nawet jeśli rzemieślnicy mają słabszy dzień, nie zejdą poniżej pewnego poziomu.

A jak jest u nas?

- Dominuje myślenie magiczne. Miesza się do sportu martyrologię, husarię, Bitwę Warszawską, opatrzność, nadzieje finansowo-ekonomiczne i leczenie polskich kompleksów: marzenie, że ktoś nas wreszcie dostrzeże i doceni. Polska skłonność do dęcia w surmy bojowe przy byle okazji jest denerwująca. Wolę rzemiosło.

Kto będzie mistrzem?

- Nie wiem i nie będę się bawił w proroka, ale myślę, że Niemcy albo Hiszpania. Świetnie poukładaną drużynę mają też Włosi.

Jak się panu podobał Stadion Narodowy, na którym był pan na meczu Polska - Grecja?

- Bardzo mi się podobał od wewnątrz. Z zewnątrz... można dyskutować. Zwłaszcza jeśli chodzi o kolorystykę, bo jest szaro-czerwona, a nie biało-czerwona. Generalnie nie nadużywałbym symboliki narodowej na gmachach publicznych.

Telewizyjni komentatorzy mówią o meczu - spektakl. Profesor Zbigniew Raszewski, twórca polskiej teatrologii, mówił, że stosowniejszym terminem byłoby jednak "widowisko".

Spektakl ma scenariusz. "Hamlet" zawsze kończy się tak samo. Niewiadomą jest tylko ocena widza oraz to, czy widownia będzie chciała podążyć za bohaterami?

- To ważne, bo w teatrze widz poprzez wyobraźnię jest współtwórcą spektaklu. Na meczu jest tylko odbiorcą.

Ostatnio można powiedzieć, że w naszej piłce nożnej scenariusz jest stały.

- Królują tak zwane zwycięskie remisy - kategoria, którą wymyślił Edward Gierek, przesyłając telegram do polskiej reprezentacji. To stało się naszą specjalnością narodową. Program polityczny też mamy zawsze pod hasłem "Nie dajmy sobie strzelić gola". Ta zachowawczość nas prześladuje.

Naszą reprezentację można chyba porównać do teatru impresaryjnego, w którym grają gwiazdy wielu scen i choć mogą liczyć na wsparcie potężnych sponsorów, nie zawsze dają świetny spektakl.

- Coś w tym jest, bo gwiazdy bywają z łapanki. To nie znaczy, że teatr impresaryjny musi być z założenia zły. Może dać wybitny spektakl. Jeśli chodzi o piłkę - w czasie Euro, w naszej grupie, powstałby taki, gdyby stworzyć jedną drużynę z czterech. Na co dzień jednak zarówno drużyna, jak i zespół teatralny muszą być kompletne.

A porównałby pan trenera do reżysera?

- Trafniejsze jest porównanie do dyrektora teatru, który też zajmuje się kompletowaniem zespołu, strategią, czyli linią artystyczną i repertuarem, a także atmosferą. Dobrze wiemy, że jeden toksyczny gwiazdor może doprowadzić do rozpadu zespołu i popsuć spektakl.

Jaki powinien być trener reżyser?

- Odpowiem inaczej: bardzo często, zarówno przed spektaklem, jak i przed meczem jestem w stanie przewidzieć, czy drużyna przegra. Widać to również po trenerze i jego zachowaniu. Franciszek Smuda, który niewątpliwie jest fachowcem i nie jestem od tego, żeby go krytykować, przez ostatnie dwa i pół roku miał twarz... smutnego klauna. Nie chcę, by zabrzmiało to obraźliwie: w cyrku jest klaun wesoły i smutny. Smuda był smutny, bo spoczęła na nim przerażająco ciężka odpowiedzialność. Po przegranej pobrzmiewała natomiast martyrologia, która podpowiada, że porażka drużyny jest porażką całego narodu.

Kiedy Wojciech Bogusławski zakładał Teatr Narodowy, trwała ideowa wojna "fraka i kontusza". W piłce trwa do dziś. Kadra powinna mieć trenera zagranicznego czy polskiego?

- Chyba się teraz narażę... Gdyby polska myśl trenerska była wybitna - polscy trenerzy pracowaliby na Zachodzie. Nie pracują. Już słyszę, jak mi pan Antoni Piechniczek odpowiada: "A wam w teatrze też źle idzie".

Polski teatr grywa w ekstraklasie.

- Od czasu do czasu w niej podgrywam i powiedzmy, że to jest liga, która sama się założyła. Czasami te sukcesy są rozdmuchane. Ale na podobieństwo złotej trójki z Dortmundu mamy złotą trójkę teatralną - Krystiana Lupę, Grzegorza Jarzynę i Krzysztofa Warlikowskiego. Ale mamy też Perquisów i Polańskich!

Co z trenerem?

- Wziąłbym z zagranicy nie jednego trenera - tylko piętnastu. Są Orliki i stadiony, ale brakuje instruktorów, społeczników. Praca zespołowa nie jest w cenie. Wszystkie gry zespołowe leżą, z wyjątkiem siatkówki. Dlatego zaangażowałbym fachowców od szkolenia dzieci. Zreorganizowałbym nauczanie sportu w szkołach. To jest zresztą trend światowy.

Czyli tak jak w finale "Wujaszka Wani" - "Praca, praca, praca".

- "Praca, praca, praca".

Na koniec niech się pan przyzna, że trochę dał się uwieść nadziejom i wierzył w wyjście z grupy.

- Nadzieję na to, że dostanę Oscara, też ze dwa razy miałem!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji