Artykuły

Łysak: Nie umiemy dyskutować o historii, Kościele, religii

- Podpisuję się pod słowami Tadeusza Kantora, że "Do teatru nie wchodzi się bezkarnie". Tu nie chodzi tylko o czystą rozrywkę, czy wrażenia artystyczne fundowane widzom. Teatr powinien oddziaływać na ludzi, motywować ich do przemyśleń, zmieniać ich. Poruszać tematy, które są trudne i spróbować pokazywać je z różnych stron. Tak zresztą rozumiem swoją misję jako dyrektor teatru - mówi PAWEŁ ŁYSAK, reżyser, dyrektor Teatru Polskiego w Bydgoszczy.

"Popiełuszko" był zaproszeniem do poważnej rozmowy. Zamiast niej podniosła się wrzawa. A sezon kończy się w atmosferze politycznej awantury.

Anna Tarnowska: Głośno ostatnio o panu. Najpierw kontrole z ratusza, a po spektaklu "Popiełuszko" bojkot teatru ze strony środowisk prawicowych. Nie ma pan dość Bydgoszczy?

Paweł Łysak: Nie mam. Z teatrem jak z małżeństwem - czasem miłość, czasem kłopoty. Zresztą burze nad teatrami przechodziły nie tylko tutaj. We Wrocławiu i Warszawie też nie obyło się ostatnio bez kontrowersji. W porównaniu z innymi miastami, nie jest tutaj aż tak źle. Lubię Bydgoszcz.

Czy reakcje po premierze "Popiełuszki" były zaskoczeniem?

- Niektóre tak. Chociaż zdawałem sobie sprawę, że spektakl wzbudzi emocje. Te skrajne reakcje są jednak dowodem na to, że tematy poruszone na scenie są dla wszystkich ważne. I wciąż są tabu. Nie umiemy dyskutować o swojej historii, o Kościele, religii, czy o tym, co to znaczy być Polakiem. Jeśli już się o tym mówi, to debaty często są emocjonalne, ale też powierzchowne. Oponenci wtłaczani są w stare schematy, dyskusja służy uciszeniu kogoś, a nie dojściu do ważnych wniosków. Mam wrażenie, że w tej dyskusji ciągle spotykają się ekstrema: jedni nie chcą o Kościele mówić wcale, a drudzy, antyklerykałowie, bardziej interesują się sprawami księży, którzy mają dzieci czy pedofilią wśród duchownych. W tym kontekście rozpoczęcie rzetelnej dyskusji o Kościele czy też zmierzenie się z przesłaniem postaci księdza Jerzego staje się bardzo trudne.

Ale to nie pierwszy spektakl dotykający tematu Kościoła.

- W tym przypadku oburzenie wywołał sam fakt, że w ogóle zajęliśmy się tym tematem. Że spektakl nie został "autoryzowany" przez środowiska konserwatywne, chociaż nie wiem, kto miałby być autorytetem kościelnym, który zatwierdziłby sztukę. Poruszyliśmy temat, który niektórzy traktowali jak własność. To oznacza, że Kościół wciąż jest dla nas tematem specjalnym, nieco zamkniętym, wywołującym obawy. To dość zasmucający obraz braku wiary w jego siłę.

W cyklu "Oburzeni", w którym dwa ze spektakli są wyreżyserowane przez pana, chodziło o to, żeby wzbudzić dyskusję. Osiągnął pan zamierzony cel.

- Sęk w tym, że poważna rozmowa, do jakiej "Popiełuszko" wzywał, jeszcze się nie odbyła. I nie jestem pewien, czy uda się ją w ogóle przeprowadzić. Ale spróbujemy. We wrześniu spektakl wraca na afisz, wszyscy oburzeni będą mieli wreszcie okazję zobaczenia go. Po jednym z przedstawień zorganizujemy debatę, na którą zapraszamy wszystkich, w szczególności właśnie tych, którzy poczuli się nim dotknięci. Mam tylko nadzieję, że obędzie się bez używania wulgaryzmów i sformułowań typu "kloaka". Ja nie chciałbym rozmawiać ani o księdzu Popiełuszce, ani o nikim innym, używając takiego języka.

Ma pan żal do tych, którzy domagali się pana odwołania, nazywali krzewicielem antykultury?

- Nie mam, kładę to na karb niezrozumienia, albo polityki, która tak naprawdę zrozumieniem nie jest w ogóle zainteresowana. Myślę też, że jest w nas pewien rodzaj strachu związanego z sutanną. Wolimy w pewne sfery nie wchodzić, pewne tematy omijać. Ja to rozumiem, bo w Polsce często niestety jest tak, że poruszanie ważnych tematów kończy się prowokacją czy rozbiciem wartości, który dany temat ze sobą niesie. Ale nie trzeba się bać wartości - te prawdziwe na pewno się obronią, a tanie prowokacje same się ośmieszą.

Niektórzy uważają, że teatr nie jest odpowiednim miejscem do poruszania tematów, które zdominowały ten sezon na bydgoskiej scenie. Katolicyzm, patriotyzm, kryzys gospodarczy...

- Ależ jest do tego miejscem idealnym! Podpisuję się pod słowami Tadeusza Kantora, że "Do teatru nie wchodzi się bezkarnie". Tu nie chodzi tylko o czystą rozrywkę, czy wrażenia artystyczne fundowane widzom. Teatr powinien oddziaływać na ludzi, motywować ich do przemyśleń, zmieniać ich. Poruszać tematy, które są trudne i spróbować pokazywać je z różnych stron. Tak zresztą rozumiem swoją misję jako dyrektor teatru.

Ale czy to faktycznie może coś w nas, Polakach, zmienić?

- Wierzę, że tak. Zresztą proszę zauważyć, że tematyka spektakli w ramach cyklu nie została dramaturgom narzucona. "Oburzeni" byli jedynie hasłem wywoławczym. I okazało się, że to sami twórcy zajęli się religią, Kościołem, czy - w przypadku dramatu "Źle ma się kraj", który dziś po raz pierwszy zobaczymy na scenie - społeczeństwem konsumpcyjnym w stanie zapaści. To nam wszystkim siedzi z tyłu głowy, boli nas. Może przepracowanie tych tematów sprawi, że boleć będzie mniej.

Czy na kolejny sezon planuje pan także tematyczny cykl spektakli, coś na kształt "Oburzonych"?

- Zastanawiamy się nad tym, jak mantrę będę powtarzać, że teatr ma pobudzać do dyskusji. Dlatego nie zrezygnujemy z debat i nie zrezygnujemy z poruszania tematów aktualnych. Czy to zamknie się w cyklu - jeszcze nie wiem.

Za dwa lata kończy się panu kadencja dyrektora bydgoskiej sceny. Co dalej? Będzie pan ponownie startował w konkursie?

- Za wcześnie, żeby jeszcze o tym mówić. Chociaż te pięć lat w Bydgoszczy - to sporo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji