Pasja wedle Dejmka
Trudno przecenić promieniowanie spektakli staropolskich Dejmka, który przetrząsając i ożywiając najdawniejsze zasoby rodzimej dramaturgii stworzył pomost miedzy światem przeszłości i współczesności. Nigdy bowiem nie były to archeologiczne rekonstrukcje, ale przedstawienia zakotwiczone w naszym czasie, choć zarazem dające poczucie związku z dawnymi laty. Najtrafniej ujął to Julian Lewański, który pisał, iż Dejmek "uświadamiał bliskość kulturową, wspólnotę, nieprzerwaną ciągłość myśli i uczuć".
Co innego znaczył jednak "Dialogus" w roku 1969, kiedy do jego premiery za sprawą cenzury nie doszło w warszawskim Teatrze Atenum, co innego dzisiaj, kiedy już nie narzuca się z taką oczywistością łatwość przyrównania męki Pańskiej do krzyża dźwiganego przez współczesnego człowieka. Wprawdzie, co znaczy "Dialogus" dla widza, w dużej mierze zależy od jego wrażliwości i doświadczeń, ale twórca przedstawienia nie starał się o mnożenie jakichś natrętnych skojarzeń. Raczej nieoczekiwanym tłem widowiska stała się zawstydzająca wojna krzyżowa na oświęcimskim Żwirowisku. I choć "Dialogus" nie odnosi się do tego epizodu, to siłą rzeczy w pewien sposób go komentuje, oddając symbolowi Golgoty jego istotną treść.
W Narodowym "Dialogus" jest widowiskiem monumentalnym, pełnym wyciszonego patosu i namysłu, w którym raz jeszcze sprawdziła się niezwykła formuła tej pasji. Otóż złożywszy przedstawienie z wielu staropolskich tekstów Dejmek nie zdecydował się na wprowadzenie na scenę postaci Chrystusa. Zamiast aktora występują rzeźby. Od początku kapliczka z Jezusem Frasobliwym jest niemym świadkiem wydarzeń, ale potem figury Chrystusa, wyciosane z drewnianych kloców, uczestniczą w akcji. Apogeum tego udziału jest wstrząsająca scena Chrystusowej kaźni: oprawcy znęcają się nad figurą, nie tylko ją lżą i bezwstydnie poniżają, ale z rosnącą agresją biją łańcuchami, katują rzemieniami. Z figury lecą strzępy drewna, przekroczona zostaje granica między fikcją a rzeczywistością - ofiara naprawdę podlega niszczeniu, na drewnianym ciele pozostają ślady uderzeń.
Ta pamiętna i z poprzednich realizacji "Dialogusa" scena pozostawia wstrząsające wrażenie, podobnie jak scena dźwigania krzyża przez Cyranejczyka i scena krzyżowania: potężnym echem niesie się wbijanie hufnali w ręce i nogi Ofiary. W tych fragmentach przedstawienie osiąga poziom arcydzieła, zbliża się też do doskonałości w scenach z udziałem diabelskiego hufca czy też spisku żydowskich dostojników.
Rozmach widowisku nadaje malarska i zarazem ascetyczna scenografia Jana Polewki, który umieścił na horyzoncie i po bokach sceny symboliczne malowidła ukrzyżowanych. Poza kapliczką Chrystusa ograniczył się do najprostszych elementów - paru beczek i makaty z malowidłem symbolizującym piekło w scenach z diabłami oraz drewnianego fotela, służącego za siedzisko bohaterom wielu epizodów, wreszcie wielkiego drewnianego krzyża. Nie ma w tej scenografii zbędnych ozdobników, twórcy spektaklu wyrzekli się pokusy wykorzystania możliwości machin teatralnych Narodowego, pozwalając przemówić tekstom i aktorom.
Szkoda, że nie wszyscy wykonawcy skorzystali z tej możliwości, poprzestając na zewnętrznej deklamacji. Zawiodła Teresa Budzisz-Krzyżanowska jako Maryja. Podawała pięknie tekst, ale nie nadała mu siły indywidualnego przeżycia. Dotyczy to zwłaszcza "Lamentu świętokrzyskiego", którego tekst wypełniał jedną z najważniejszych scen widowiska. Nie wykorzystał swoich możliwości także Andrzej Blumenfeld jako Judasz: świetny w scenie kuszenia przez diabły, idealny w scenie, gdy przyjmuje zapłatę od kapłanów za zdradzenie Mistrza, w finałowej scenie wyrzutów sumienia nie potrafił odnaleźć przekonującej nuty, która jego cierpieniu nadałaby wymiar ludzki. Olgierd Łukaszewicz, znakomity jako Prologus, poskąpił rysów dramatycznych w scenie spotkania Jana z Marią. Autentyzmem tchnęły postacie kapłanów, zwłaszcza Caiphas (Michał Pawlicki), diabłów, w szczególności Lucypera (Emilian Kamiński), Heroda (Krzysztof Gosztyła), oprawców (Jerzy Łapiński) i Woźnego (Bogdan Baer). Gdyby wszyscy aktorzy użyczyli postaciom więcej energii, widowisko przekroczyłoby skalę wysmakowanych ruchomych obrazów i dorównało temperaturą niezapomnianej scenie kaźni i krzyżowania.
Osobną wartością spektaklu jest muzyka, na którą składają się pieśni chorałowe, hymny chwalebne i motywy z muzyki anonimowych polskich kompozytorów średniowiecza i renesansu. Widoczna w doborze motywów muzycznych dbałość o detal jest wielkim atutem widowiska. To zawsze była szczególna cecha mistrzowskiej ręki Dejmka.
Kto wie, czy oprócz wspomnianych już scen i sytuacji niejednemu widzowi nie zapadnie najsilniej w pamięć brzęk odliczanych przez Caiphasa srebrników, które otrzymuje Judasz. Od jednego do trzydziestego. Srebrnik po srebrniku.