Artykuły

Wokalne fajerwerki na piłkarskiej murawie

"Bal maskowy" w reż. Michała Znanieckiego Opery Wrocławskiej na Stadionie Olimpijskim. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Wrocław. Nawet w dobie kryzysu można zrobić na stadionie wielkie widowisko operowe w europejskim stylu

Dwa przed­sta­wie­nia "Ba­lu ma­sko­we­go" Giu­sep­pe Ver­die­go na Sta­dio­nie Olim­pij­skim we Wro­cła­wiu zo­sta­ły zdo­mi­no­wa­ne przez in­ne wy­da­rze­nie roz­gry­wa­ją­ce się po­mię­dzy ni­mi: mecz Pol­ska - Cze­chy. Ale ope­ra nie zo­sta­ła po­ko­na­na przez fut­bol, swo­je sta­dio­no­we try­bu­ny wy­peł­ni­ła nie­mal w kom­ple­cie. Dzie­więć ty­się­cy wi­dzów co wie­czór to wy­nik po­rów­ny­wal­ny z re­no­mo­wa­ny­mi pro­duk­cja­mi ope­ro­wy­mi na Za­cho­dzie: fe­sti­wa­la­mi w We­ro­nie (wi­dow­nia na 15 tys. miejsc), Bre­gen­cji (6,5 tys.) czy Oran­ge (9 tys.).

Ope­ra Wro­cław­ska za­im­por­to­wa­ła do Pol­ski po­mysł na ta­kie wi­do­wi­ska kil­ka­na­ście lat te­mu i do tej po­ry po­zo­sta­je kra­jo­wym li­de­rem, choć in­ne te­atry pró­bu­ją iść w jej śla­dy. W prze­ci­wień­stwie do nich nie ofe­ru­je wi­dzom in­sce­ni­za­cyj­ne­go pół­pro­duk­tu, na­wet gdy spek­takl trze­ba zre­ali­zo­wać za mniej­sze pie­nią­dze, jak to moż­na by­ło do­strzec w tym ro­ku.

De­ko­ra­cje zro­bio­no więc mniej mo­nu­men­tal­ne, nie­mal ca­łość zda­rzeń ro­ze­gra­no na wiel­kiej tar­czy ze­ga­ra, usta­wio­nej na pły­cie sta­dio­nu. Resz­tę za­stą­pi­ły barw­ne wi­zu­ali­za­cje na gi­gan­tycz­nym te­le­bi­mie i efek­tow­na gra świa­teł na­da­ją­ca po­szcze­gól­nym sce­nom in­dy­wi­du­al­ną, do­mi­nu­ją­cą bar­wę. Dla wi­dzów ocze­ku­ją­cych eks­tra­atrak­cji by­ły fa­jer­wer­ki i ży­we ko­nie. "Bal ma­sko­wy" ma dwie wer­sje - z ak­cją roz­gry­wa­ją­cą się na dwo­rze kró­la szwedz­kie­go lub w Bo­sto­nie. Tę dru­gą wy­mu­si­ła ów­cze­sna cen­zu­ra, któ­ra nie chcia­ła do­pu­ścić na sce­nę utwo­ru o za­bój­stwie ko­ro­no­wa­ne­go wład­cy. Ver­di koń­czył bo­wiem swą ope­rę w mo­men­cie, gdy Eu­ro­pa ży­ła nie­uda­nym za­ma­chem na ce­sa­rza Fran­cu­zów, Na­po­le­ona III.

Twór­ca wro­cław­skiej in­sce­ni­za­cji Mi­chał Zna­niec­ki nie po­szedł śla­dem po­my­słu Ver­die­go ani nie do­sto­so­wał się do za­le­ceń cen­zu­ry, któ­ra na­ka­za­ła za­mie­nić kró­la na gu­ber­na­to­ra XVII­-wiecz­ne­go Bo­sto­nu. Wy­kre­ował wła­sny świat z nie­okre­ślo­nej prze­szło­ści - bar­dziej dzi­ki i ta­jem­ni­czy. Tra­wia­sta mu­ra­wa sta­dio­nu sta­no­wi­ła na­tu­ral­ne tło ak­cji, a prze­po­wied­nie cza­row­ni­cy Ulry­ki nie ra­zi­ły ta­nią ba­śnio­wo­ścią.

Ta­ka in­ter­pre­ta­cja nie do­da­ła jed­nak "Ba­lo­wi ma­sko­we­mu" no­wych zna­czeń. Po­mysł z ze­ga­rem, któ­re­go wska­zów­ki nie­uchron­nie przy­bli­ża­ją tra­gicz­ny fi­nał, był zbyt oczy­wi­sty. Re­ży­ser (i twór­ca sce­no­gra­fii za­ra­zem) za­do­wo­lił się wy­my­śla­niem efek­tow­nych ob­ra­zów, uwa­ża­jąc, że te­go ocze­ku­je pu­blicz­ność w ple­ne­rze.

Atu­tem te­go­rocz­nej sta­dio­no­wej pre­mie­ry Ope­ry Wro­cław­skiej by­ła sa­ma mu­zy­ka. Je­śli za­ak­cep­tu­je­my fakt, że mi­kro­por­ty za­wsze nie­co prze­twa­rza­ją głos, a pły­ną­ce z gło­śni­ków brzmie­nie or­kie­stry ulo­ko­wa­nej 100 me­trów od sce­ny nie jest tak so­czy­ste jak w te­atrze, mu­si­my do­ce­nić "Bal ma­sko­wy". Obaj dy­ry­gen­ci - To­masz Szre­der (z or­kie­strą) i Bas­sem Aki­ki (na sta­dio­nie) - współ­pra­co­wa­li bar­dzo zgod­nie.

Wo­kal­nie spek­takl zdo­mi­no­wa­ły pa­nie: ob­da­rzo­na dźwięcz­nym so­pra­nem Ra­do­sti­na Ni­ko­ła­je­wa (Ame­lia), An­na Lu­bań­ska (Ulry­ka), a zwłasz­cza gwiaz­da pre­mie­ry Alek­san­dra Ku­bas (Oscar) - mu­zy­kal­na, per­fek­cyj­na i pięk­nie śpie­wa­ją­ca. Z ko­bie­cym te­amem kon­ku­ro­wał je­dy­nie wło­ski ba­ry­ton Giu­sep­pe Al­to­ma­re ja­ko Re­na­to, za­bój­ca wład­cy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji