Artykuły

Taki smutny romans

To przedstawienie w Teatrze Narodowym nie jest inscenizacją wybranych epizodów z "Rękopisu znalezionego w Saragossie" wielkiego polskiego podróżnika i erudyty Jana Potockiego. To "romans sceniczny na motywach życia i powieści..." I tu się rodzi problem. Reżyser i autor tekstu uczynił bohaterem samego pisarza, który w swoim majątku Uładówka na Ukrainie dożywa kresu życia. Ba, sam sobie śmierć zadaje, strzelając prosto w usta z kunsztownie rzeźbionego pistoletu.

Na scenie widz ogląda ostatni dzień z życia Jana Potockiego, który przeżywa kryzys duchowy. Jego świat racjonalizmu, wiary w wyjaśnialność zdarzeń upada pod naporem widm, widziadeł, fantasmagorii. To przegrana rozumu z duchem romantyzmu, jego kuszącą silą zła i namiętności.

Wielkiej erudycji trzeba, żeby wychwycić wszelkie gry intelektualne i smaczki. Bo też aż roi się w "Saragossie" od natrętnych cytatów, parodii dzieł innych autorów, ukrytych przytoczeń i nawiązań: do utworów, kompozycji, postaci historycznych. A to widma historii (żołnierze Napoleona) wtargną drzwiami lub oknami, a to z szafy-ambony peroruje jakiś diablik w czarnym smokingu i meloniku (niestety, świetna Teresa Budzisz-Krzyżanowska ginie w tej roli), jakby żywcem wyjęty z kabaretu Brechta. I cóż u diabła ma z tym wspólnego kominek, w którym Potocki pali dzieło filozoficzne Hegla?

Po co to intelektualne zadęcie. Zwłaszcza że "Saragossa" broni się na scenie pastiszem i parodią motywów i scen z samego dzieła Potockiego. Tam, gdzie Bradecki reżyser wygrywa z Bradeckim pisarzem, bywa śmiesznie, teatralnie, przez chwilę ciekawiej. Tam, gdzie filozofuje - nuży.

Mam wrażenie, że Bradeckiemu udało się stworzyć widowiskowe sceny zbiorowe. Świetne są epizody, ale aktorskich kreacji w tym spektaklu nie ma. Broni się tylko trójka artystów: Mariusz Benoit (jako Serra, Penna Velez), grająca z formalnym dystansem Anna Chodakowska (Maria de Torres, Księżna Medina Sidonia) i przezabawny zbój Zoto - Andrzej Blumenfeld. Odtwórca głównej roli jest poprawny, lecz nie skupia uwagi widzów. Nie ma tajemnicy, ani energii np. Mariusza Benoit.

Wielkiej wyobraźni trzeba, zwłaszcza by pochwycić motyw samobójstwa. A o srebrnej kulce - widz może tylko pomarzyć. A przecież nie przypadkiem Potocki właśnie tą, oderwaną z cukiernicy, polerowaną latami gałką, zastrzelił siebie. Nie trzeba być upiorologiem, by wiedzieć, że nękany depresjami hrabia oryginał bał się, iż po śmierci zamieni się w upiora.

Zamiast tego Jerzy Łapiński dość spokojnie i cicho kładzie się na łóżku - i nagle odwraca się do widzów plecami. Cóż, po takim finale aż chce się sparafrazować wieszcza: "Pusto wszędzie, głucho wszędzie. Jakoś było, jakoś będzie". To spektakl dla wytrwałych (3,5 godziny). I smutny romans?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji