Artykuły

Dwadzieścia lat później

Na dwóch warszawskich scenach w pierwszych miesiącach 1983 roku śpiewane są piosenki, których premiery odbyły się ponad 20 lat temu w rewiach Studenckiego Teatru Satyryków. W Teatrze Komedia stanowią one dwie trzecie spektaklu "Śmiechowisko"; w Teatrze Popularnym wypełniają cały program "Niezapomniany rok 1961". Piosenki owe pojawiają się we

współczesnych widowiskach kabaretowych bynajmniej nie w charakterze łzawo-historycznego przykładu "jak bawiono się dawniej"; nie straciły - jak się zdaje - nic ze swej siły i żywości. Są żywym zaprzeczeniem mniemania o ulotności i doraźności sztuki kabaretowej.

A wydawało się, iż powstałe na falach wód odwilżowych lat pięćdziesiątych teatry młodej inteligencji - imprezy amatorskie, wiążące ludzi nie na zasadzie związków profesjonalnych, lecz wspólnej chęci artystycznego wypowiedzenia się - że teatry te będą nie do pomyślenia w innym czasie i w oderwaniu od osobowości tamtych wykonawców; że - słowem - czas ich minął. Perypetie autorozrachunkowej, gorzkiej i zjadliwej sztuki Jarosława Abramowa "Dno nieba", przez teatry prezentowanej przed kilku laty jako nieco dziwaczna składanka estradowa, potwierdzały oczywistą - zdawałoby się - niemożność powrotu do minionej koncepcji. I oto podwójna niespodzianka. Warto przyjrzeć się jej bliżej.

WERSJA NOSTALGICZNA

Andrzej Jarecki - scenarzysta i Jerzy Markuszewski - reżyser widowiska "Niezapomniany rok 1961" postanowili, bagatela, wywołać ducha STS-u. Czy duch ów we wszystkich rysach przypominał STS za życia - zapewne nie; wdzięczna pamięć zawsze idealizuje. A w każdym razie nie mnie - z perspektywy innego pokolenia - porównywać niezapomniany rok 1961 z jego astralną reminiscencją po dwóch dekadach.

Odbiorcę nie związanego sentymentem z STS-em przedstawienie w Teatrze Popularnym zaskakuje nie spotykaną już dziś w kabarecie poetyką. Choćby w grze: aktorzy usilnie starają się nawiązać wzrokowy kontakt z publicznością, natarczywie myszkują oczami po sali. Nie po to jednak, by porozumiewawczo mrugnąć "uwaga, teraz będzie dowcip", lecz by precyzyjnie adresować myśli i refleksje. Cały niemal wysiłek aktorski - zwłaszcza z początku, gdy publiczność jeszcze nie jest rozgrzana - idzie w to, by pozyskać widza dla treści nie wywołujących łatwego aplauzu. Zgodnie z tym, co mówił Markuszewski podczas dyskusji z okazji 10-lecia STS-u w Polityce: "Wszystko musi być podporządkowane temu, żeby widz wiedział, po co do nas przychodzi i co mu chcemy powiedzieć".

I można wyczuć - z narastającej temperatury reakcji i żywości oklasków - że widz ze scenki na scenkę akceptuje fakt, iż trafił na kabaret, który nie rezygnując z lekkiej formy o niektórych sprawach pragnie mówić serio. Bardzo serio.

To już nawet nie są żale nie spełnionego pokolenia - gorycz rozczarowanych zetempowców. To jest żółciowa spowiedź grupy twórców, którzy wchodzili (młodo) w dorosły świat z nieodpartym poczuciem współodpowiedzialności za losy narodu, kraju, z pragnieniem budowy nowego życia. Nie jest uzurpacją rozpoczynająca przedstawienie parafraza pieśni filareckiej "Hej, użyjmy żywota". Ale i nie jest przypadkiem, że tak rozpoczęte przedstawienie kończy - tym razem przytoczona in extenso - szydercza "Pieśń Nieznajomego" z Kordiana; pomiędzy tymi utworami tkwi cała droga STS-owców. Afirmując panującą ideologię, nie akceptowali rzeczywistości - ich zdaniem - odbiegającej od założeń. Przypomniane w Teatrze Popularnym black-outy, lapidarne i celne żarty i aforyzmy, zawierają w swej długowieczności smutną klęskę. Zaś młodzi aktorzy nie mają najmniejszych trudności z trafieniem dziś w nostalgiczny ton STS-owskiej reminiscencji.

Są w tym przedstawieniu "przeboje" dawnych rewii STS-u: czytanie rocznika statystycznego (dane autentyczne, odpowiednio zestawione, brzmią jak pyszny dowcip), znakomita parodia wypracowań szkolnych z okazji ówczesnych urodzin 30-milionowego Polaka. Są prztyczki rozdawane stałym obiektom STS-owskich ataków: półinteligentom, dogmatykom. Są dwie ballady wskrzeszające folklor żydowski: "Miasteczko Bełz" Agnieszki Osieckiej i "Kawałek szczęścia", jest także sympatyczny Żyd, zastanawiający się, w które miesiące się on jeszcze w Polsce przyda. Jest obsesja zetempowska, wyrażająca się w balladzie Dziadunia STS-a o wujku z fajeczką i w perwersyjnym striptizie Dziadka: podniecającymi ruchami zdejmuje on z siebie kolejne części eleganckiej garderoby, by zostać niespodziewanie w zielonej koszuli z czerwonym krawatem. Jest przegląd pokoleń kabaretowo przejaskrawiony: wizja pokolenia 33, któremu "nie jest wszystko jedno" przeciwstawionego pokoleniu 56, które "ma już gotowy testament" - nieomal krzyczy o replikę. Tyle że międzypokoleniowe rozrachunki dawno już opuściły progi teatrów.

A wszystko to nurza się w nostalgii. W STS-ie było zawsze dużo melancholii, liryki, songów o przemijaniu życia, młodości, miłości (słynna ballada "Eurydyko"); dziś pokryły się one dodatkową warstwą patyny. Nostalgia ta, ustępująca często miejsca rozbawieniu w pierwszej części widowiska, gwałtownie kumuluje się w drugiej, króciutkiej, rozgrywanej "po zamachu stanu" - jak powiada prowadzący - gdy była już "dewaluacja, rewolucja i anarchia". Aktorzy przypominają imiona zmarłych STS-owców, śpiewają "Piosenkę do zmarłego przyjaciela", przygnębiającą balladę "Point de reveries" i jedną z najpiękniejszych STS-owskich pieśni: "Piosenkę o Kolchidzie" Witolda Dąbrowskiego. I tylko - by nie kończyć czarno-kabaretowego bądź co bądź widowiska - w finale buńczuczna piosenka Andrzeja Jareckiego, Ziemowita Fedeckiego i Jarosława Abramowa z refrenem: "ratunku dla nas nie ma, a mimo wszystko my nie zginiemy - bo nie!"

WERSJA ZASYMILOWANA

Tę samą piosenkę "My nie zginiemy" opiewał nie tak dawno Piotr Fronczewski w telewizyjnym kabareciku Olgi Lipińskiej. W Smiechowisku, teatralnej kontynuacji tego cyklu programów, piosenek z STS-u jest sporo; sama Olga Lipińska też z klanu STS-owskiego się wywodzi: w czasach zbliżonych do niezapomnianego roku 1961 była drugim obok Jerzego Markuszewskiego nadwornym reżyserem tej scenki.

Aliści o ile w Teatrze Popularnym same piosenki i inne części starych składanek, spojone tylko minimalnymi łącznikami tworzą zawartość spektaklu o tyle w Teatrze Komedia piosenki, skecze, scenki są - każde z osobna - nawlekane jak koraliki na fabularną nitkę. Nitką tą jest nie kończąca się próba w kiepskim, szmirowatym teatrzyku rewiowym.

Typ widowiska kabaretowego jakie proponuje Olga Lipińska jest diametralnie odmienny od STS-owskiego wzoru. Tu nie nu nic "od siebie", przeciwnie, całe widowisko jest skryte za maską autoparodii. Aktorzy użyczając prywatnych imion grają karykaturę własnego zawodu: szmirowatych, tępawych, chamowatych "artystów", poszczególne punkty programu w sposób zaplanowany "nie udają się", widzowie nie są partnerami w rozmowie, tylko obserwatorami burleski. W "Śmiechowisku" także jest cytat z Mickiewicza, służy on jednak wyłącznie do ośmieszenia cenzorskich instynktów scenicznego dyrektora tudzież demonstracji nieudolności wykonawców.

Każdy "numer" jest zamknięt całostką; z poprzednim i następnym nie ma pokrewieństw ani stylistycznych, ani myślowych Groteskowe i nostalgiczne piosenki STS-u w parze z tekstami ulubionego autora Lipińskiej Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego sąsiadują z przedrzeźnianiem opery, pieśni ludowych i wojskowych, z chwytami jak w komedii slapstickowej; gdy na przykład aktor wypala aktorce w twarz z pistoletu, a ta biega później z osmaloną twarzą. Jeszcze inny charkater mają dowcipy w intencjach niezwykle aktualne, nawet doraźne, a w efekcie, by tak rzec, niekonieczne. Jest także skecz oparty na humorze czysto mechanicznym: jeden wesołek nie rozumie, co mówi drugi; ten właśnie numer za każdym razem doprowadza widownię do łez ze śmiechu i budzi największy aplauz.

W "Śmiechowisku" są fragmenty znakomite. Song całkiem serio:

"Miłość po grudniu" Agnieszki Osieckiej, liryczny "Cyrulik jesienny" Gałczyńskiego, "Wiązanka pieśni wojskowej" (trzy znane piosenki kołobrzeskie śpiewane jednocześnie, idealnie pasujące do klezmerskiego akompaniamentu), groteskowa "Polka kryminalna" Agnieszki Osieckiej, zjadliwie inscenizowany finał I części "Polną dróżką". Całość jednak zapada w pamięć jako nieźle zrobiona, nierówna składanka gorszych i lepszych kawałków, jako wieczór beztroskiego śmiechu. Beztroskiego i niestety bezmyślnego.

Ale przecież nie może być inaczej. "Śmiechowisko" jest współczesnym widowiskiem kabaretowo-estradowym, tworem kultury masowej opartym na, nazwijmy tak, telewizyjnej świadomości naszych czasów. Świadomości - charakteryzował ją Krzysztof Teodor Toeplitz w książce "Wszystko dla wszystkich - której jedną z cech rudymentarnych jest bierna percepcja przekazywanych komunikatów, rejestracja ich "jak leci" i oddzielnie, bez żadnych prób związania ich w całość. Odbiorca masowy, odbiorca telewizyjny odzwyczajony jest od aktywności intelektualnej, od syntetyzowania treści czy odtwarzania konstrukcji myślowych; otrzymuje on komunikaty w ustalonym z góry porządku, w miarę lekkostrawne i koniecznie atrakcyjne. Olga Lipińska doskonale zapewne wie, że robiąc masowe widowisko kabaretowe musi nade wszystko dbać o atrakcyjność i lekkostrawność poszczególnych sekwencji, że do spójności myślowej nie musi przykładać wagi, że od widza nie może oczekiwać współdziałania, że na całościowe koncepcje artystyczne przyjdzie czas, gdy będzie realizować tekst dramatyczny. Reżyserka jest w tym mniemaniu całkowicie zgodna z gustami odbiorcy.

To tylko ten Dziadunio STS, wraz ze swoją "wersją nostalgiczną" z Teatru Popularnego zdaje się diablo anachroniczny. To grono pań i panów z rocznika 33 i przyległych, którym nie było i nie jest wszystko jedno, którzy na peryferyjnej scenie warszawskiej mozolnie rekonstruują swoją dawna pasję, by znów przekonywać się, że jest ona bezsilna i bezużyteczna. Którzy z nie ukrywaną dumą szczycą się listem, jaki w lutym 1969 roku - na chwilę przed odejściem teatru do wiecznego remontu - nadesłał im Tadeusz Kotarbiński:

"(...) STS nie najgościnniej obchodzi się z publicznością. Ktoś przychodzi na przedstawienie, by się rozerwać, a tutaj zmusza się go, żeby myślał. Na przykład mówca ze stałego personelu tak przejmująco opowiada o konfliktach Majakowskiego ze środowiskiem, że nie podobna się od tej tematyki odczepić. Albo nagle, w samym centrum rozbawienia inny zaczyna czytać obowiązującą ustawę i człek musi, chcąc nie chcąc, zastanowić się nad jej słusznością, a to nie zawsze bywa dla niego korzystne. Albo znowu coś takiego, jak z tym panem Ionesco. Ale w tym przypadku trzeba STS-owi przyznać rację. Rzeczywiście nasze absurdy są głębsze, bardziej istotne niż te, które ów autor potrafił wykoncypować. I okazuje się, że my to i owo umiemy robić lepiej niż cudzoziemcy."

SUPLEMENT

Reżyseria. W przypadku "Niezapomnianego roku 1961" była niemal wszystkim. Skoro tekst Andrzeja Jareckiego był właściwie afabularny: zestaw piosenek i skeczów, skoro aktorów dopiero wprowadzano w nie znaną im, obcą konwencję - samo zaistnienie spektaklu warunkowała precyzyjna reżyseria. Jerzy Markuszewski zmontował przedstawienie wartkie (kątem oka można było zauważyć, jak podczas ostatnich refrenów z tylnego rzędu ansamblu wysuwają się aktorzy, by sekundę po skończeniu piosenki wyjść na scenę z nowym rekwizytem, nowym tekstem, bez zakłócenia rytmu). Umiał też wywołać gorący nastrój od pierwszego momentu, od wejścia aktorów na scenę w rytmie boogie-woogie.

Oldze Lipińskiej natomiast wyraźnie brakowało możliwości telewizyjnych. Przenosząc na scenę konwencję kabareciku nie mogła zabrać ze sobą tego, co w TV stanowiło o tempie i rytmie programu: mistrzowskiego montażu, kontrastujących ujęć, nieco surrealistycznych tricków. Dłużyły się w "Śmiechowisku" łączniki czysto techniczne: wejścia i wyjścia aktorów, nie wychodziły pewne gagi. Za to znakomicie wypadły sceny zbiorowe, ustawiane precyzyjnie i efektownie: "Opera dziękczynna" i finały obydwu części.

Aktorstwo. Wykonawcy z Teatru Popularnego "kupili" konwencję STS-u, mówili teksty jak własne: emocjonalnie, gorąco. Skomplementowae trzeba by cały, niezwykle zdyscyplinowany zespół, pozbawiony częstej w tym teatrze sztywności i sztampy (nagradza go za to publiczność tak wdzięcznym odbiorem, jakiego - podejrzewam - nie pamiętają ściany teatru na Szwedzkiej). Dorota Kawecka w melancholijnym songu "Miasteczko Bełz" i w lekturze rocznika statystycznego przerywanej przekomicznymi chwilami zastanowienia; Krzysztof Kumor w wyrafinowanym striptizie Dziadka STS-a; Wanda Lothe-Stanisławska interpretująca przedwojenny szlagier; Janusz Leśniewski w ciepło, intymnie mówionych monologach. I jeszcze kwartet czytający szkolne wypracowania: Halina Bednarz, Ewa Smolińska, Stanisław Biczysko, Jan Tatarski.

"Śmiechowisko" w Komedii było pod względem aktorskim o wiele bardziej zindywidualizowane i nierówne. Błyszczeli: obdarzona oszałamiającym scenicznym temperamentem i vis comica Izabella Olejnik, Iwona Biernacka tym razem stonowana, liryczna, Tomasz Grochoczyński w brawurowej "Polce kryminalnej". Niewątpliwą indywidualnością kabaretową jest Janusz Rewiński, aczkolwiek swój repertuar gagów zdążył już trochę "ograć".

Choreografia - to może nie to słowo, ale ruch sceniczny z wyczuciem aktorskich potrzeb ustawił Tomasz Grochoczyński w obydwu przedstawieniach: na Pradze i na Żoliborzu.

Wspomnieć jeszcze chciałbym o kierowniku muzycznym praskiego spektaklu, kompozytorze i wspaniałym akompaniatorze. Wojciech Głuch nie tylko w sposób bezcenny pomaga śpiewającemu aktorowi (oprócz niego potrafi to Jan Raczkowski, Tadeusz Suchocki - kto jeszcze?), ale nadto dośpiewuje, dogaduje, rozśmiesza, robi nastrój. Widziałem go kilkakrotnie przy fortepianie na scenie i mam pewność, że jego rola w nadaniu przedstawieniom życia, lekkości i swobody - jest nie do przecenienia.

"W dwadzieścia lat później" teksty STS-u pomyślnie przeszły, by tak rzec, próg profesjonalizmu; stały się wdzięcznym materiałem dla zawodowych aktorów z całkiem innego pokolenia (wielu wykonawców nie oglądało żadnego programu na Świerczewskiego). Zapewne w opinii wiernych kibiców STS-u coś istotnego ulotniło się ze starych tekstów: poczucie niepowtarzalności, klimat wspólnoty. To chyba jednak było nieuniknione i to zarówno w reminiscencji "zasymilowanej", jak i nostalgicznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji