Artykuły

Między zbrodnią a żałobą

Spektakle prezentowane pierwszego dnia pozostawiają nas w poczuciu pewnego moralnego niepokoju - o "Procesie" w reż. Jacka Bały oraz "Zbrodni" w reż. Eweliny Marciniak z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej prezentowanych na Koszalińskich Konfrontacjach Młodych m-Teatr pisze Ann Diduch z Nowej Siły Krytycznej.

W pierwszym dniu Konfrontacji Młodych m-Teatr w Koszalinie pokazano dwa przedstawienia z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Wieczór rozpoczął się "Procesem" według Kafki w reżyserii Jacka Bały. Reżyser połączył minimalistyczną i surrealistyczną estetykę znaną z obrazów Magritta z klimatem kultowego "Matriksa" oraz wyprodukowanej niedawno drugiej części "Tronu" (rewolucyjna pierwsza część powstała w latach osiemdziesiątych).

Józef K. leży na prostym łóżku, w sterylnej przestrzeni wielkich pleksiglasowych płyt, które tworzą ściany jego pokoju. U Magritta, który stworzył własną wersję fantomu - enigmatycznej osoby w garniturze, zbrodnia zawsze odbywa się w całkowitej ciszy pustego pokoju. Sądowi urzędnicy osaczają oskarżonego Józefa K., zupełnie jak w obrazie "Niebezpieczeństwo morderstwa". W garniturach, ciemnych okularach i z laptopem przypominają też agenta Adama Smitha (lub facetów w czerni z "Man in black"). W chwilach, gdy ważą się losy oskarżonego, na scenie wyświetlana jest z rzutnika zielona kratownica przypominająca tory, po których ścigali się bohaterowie "Tronu"; Józef K., tak jak Neo, otrzymuje telefon komórkowy, odbiera go i zostaje poinformowany o swoim dalszym losie... Tego typu cytaty można mnożyć.

Czytanie "Procesu" przez te popkulturowe klisze to bardzo trafiony pomysł, nie tylko ze względów wizualnych. Kiedy na Wschodzie zniknęło widmo totalitaryzmów, a w Europie Zachodniej rewolucja obyczajowa już dawno była wspomnieniem, nastał nowy rodzaj opresji - moralnych, egzystencjalnych - mających swoje źródła gdzieś na peryferiach świadomości. O tym pisał w swoich dramatach Beckett, próbuje to objaśniać Bauman.

Nowoczesne media w sztukach plastycznych czy kinematografii stały się nowymi metaforami dla wędrówek duchowych. Zmieniła się jedynie estetyka, myśl pozostała ta sama. Kiedy w przedstawieniu adwokat Józefa K. mówi, że "prawo jest jedno, różne są tylko mniemania" - trafia w sedno. Proces nie jest sprawą w sądzie, ale przebiegiem pewnych zdarzeń, życiem po prostu, a sąd jest wszędzie, na każdym kroku i nie ma wyższej instancji nad własne sumienie.

"Właściwa zbrodnia dokonuje się zawsze w duszy" - pisał Gombrowicz w opowiadaniu "Zbrodnia z premedytacją", na którego podstawie powstał drugi pokazywany tego wieczoru festiwalowy spektakl. To zdanie można z powodzeniem potraktować jako myśl kończącą "Proces" Bały i jednocześnie rozpoczynający "Zbrodnię" w reżyserii Eweliny Marciniak. Ta utkana z cudownie inteligentnych dialogów tragikomedia i kryminał jednocześnie, oglądana tuż po przygnębiającym "Procesie", z początku wydaje się wręcz trywialna, mimo iż od pierwszych chwil zachwyca pierwszorzędna gra aktorska.

Dwie aktorki stoją na scenie i nerwowo rozglądają się wokół, zaglądają w twarze przybywającym widzom, płochliwie odbiegają od krawędzi, gdy ktoś przechodzi zbyt blisko nich. Nie rozmawiają ze sobą tylko wymieniają nerwowe spojrzenia. Światła gasną, rozlega się walenie w drzwi, po chwili wchodzi sędzia śledczy. Przybył, aby przyjąć zeznania pana domu w pewnej sprawie podatkowej. Postać detektywa działa jak katalizator, który wywołuje w domu reakcję wybuchową. Wyrwane z otępienia kobiety - matka i córka - zmobilizowane jego obecnością, urządzają sobie jazdę bez trzymanki po całej amplitudzie emocji: od kompletnej rozpaczy, poprzez udawaną obojętność, aż do całkowitej euforii i seksualnej nadpobudliwości.

Robią wszystko, aby zamaskować to, że "Pan zszedł, ale nie na dół. Dół trzeba będzie dopiero wykopać". Jego śmierć jest faktem, brak natomiast winnych, a tego analityczny umysł śledczego nie jest w stanie zaakceptować. Podczas gdy w opowiadaniu jest tylko jeden narrator (śledczy właśnie), w spektaklu narratorów jest kilku. Reżyserka, wychodząc od historii opowiedzianej przez Gombrowicza, znacząco rozszerza jej sens, czyni ją bardziej trójwymiarową, mnoży jednocześnie absurdalne i momentami perwersyjne sytuacje. Wszystko to sztuka dla sztuki, zabawa konwencją i wodzenie widzów za nos. Spragnieni rozwiązania sprawy domniemanego zabójstwa, ostatecznie otrzymujemy jedynie zestaw kilku równie prawdopodobnych wersji tego, co wydarzyło się za zamkniętymi drzwiami domu.

Spektakl mimo lekkiej, komediowej konwencji (publiczność, co chwilę wybucha śmiechem), podobnie jak "Proces" pozostawia nas w poczuciu pewnego moralnego niepokoju. Kto zabija i dlaczego? Kto jest ofiarą, a kto katem? "Zbrodnia" nie daje jednoznacznej odpowiedzi: prawda jest rzeczą nieobiektywną i najczęściej leży po środku. Tak jak w przytoczonej na scenie historii o musze, która zginęła na masce samochodu podczas zderzenia czołowego z drugim autem...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji