Zmysły, zmysły...
Jest w tej sztuce coś, co stopniowo, coraz mocniej absorbuje widza, przytłacza go ciężkim, niepokojącym nastrojem. W końcu pozostaje wrażenie, spod którego niełatwo się uwolnić. "Tramwaj zwany pożądaniem" jest sztuką niezwykle sugestywną. Czy dlatego, że tak silnie nasycony jest jakimś panseksualizmem we wszelkich odmianach od brutalnej zwierzęcości do perwersji, seksualizmem przypominającym atmosferę książek Faulknera czy Caldwella i pokazanym jako główna siła biologiczna człowieka? Zapewne dlatego także. Ale nie tylko.
Historia prostytutki Blanche z podupadłej ale "dobrej" rodziny plantatorów mogłaby się stać tanim melodramatem. Tragedia miłosna we wczesnej młodości, potem miłostki mające tę tragedię zagłuszyć, erotomania, alkoholizm, chorobliwa nerwowość i wreszcie obłęd - to jeszcze za mało żeby postać ta mogła nas wzruszyć, nawet jeżeli odczytamy tu podtekst społeczny losów zdeklasowanej rodziny. Ale dla Blanche czujemy litość i współczucie, nawet sympatię. Z wszystkimi swymi chorobliwymi skłonnościami rzucona została w środowisko wrogie, brutalne i bezwzględne, jest całkowicie samotna i bezradna ze swoją trochę śmieszną i kabotyńską delikatnością, ze swoimi wybujałymi marzeniami, które mają rekompensować straszliwość jej zetknięć z rzeczywistością. Mimo całkiem innego pochodzenia społecznego Blanche należy w jakimś stopniu do tej samej rodziny co Gelsomina z "La Strady" i bohaterka "Nocy Cabirii". Jej tragiczny los rysuje się na tle starcia z otoczeniem, ze światem innym od jej świata, ze światem nędznej dzielnicy Nowego Orleanu.
Starcie tych dwóch światów jest głównym konfliktem w sztuce Williamsa. Niestety nie było go w przedstawieniu "Ateneum". Była Blanche i jeszcze kilka postaci ale nie było tła i atmosfery. Nie wydobyły jej ani reżyseria JANUSZA WARMIŃSKIEGO ani przede wszystkim całkowite chybione dekoracje KRZYSZTOFA PANKIEWICZA. U Williamsa rzecz dzieje się w szarej, biednej i brudnej dzielnicy Nowego Orleanu. Pijackie burdy, świst przejeżdżających pociągów, i awantury rodzinne, zmysłowe dźwięki jazzu z pobliskiej knajpy, gra świateł wśród wąskich i ciemnych ulic - oto tło, na którym rozgrywają się sprawy brutalnej erotyki. W "Ateneum" zaś zobaczyliśmy jasną, słoneczną, pogodną scenerię przypominającą jakąś letniskową miejscowość z południa Francji. Kłóciło się to tak zdecydowanie i nieznośnie z atmosferą sztuki, że postacie robiły wrażenie jakby działały w próżni a nie w jakimś konkretnym świecie.
A szkoda! Bo i sztuka przez to wiele straciła (choć nie zdołała stracić wszystkiego) i nie mogła zajaśnieć w pełnym blasku znakomita kreacja ALEKSANDRY ŚLĄSKIEJ w roli Blanche. Śląska znajduje się w pełni rozwoju swego talentu aktorskiego. Jej Blanche miała w sobie - jak chciał autor - coś z ćmy trzepoczącej się wokół światła swych marzeń, delikatnej i bezradnie zabłąkanej. W miarę udziwniona i w miarę patologiczna nasycała stopniowo tę rolę obłąkaniem, które w ostatnich scenach oddała z wielką powściągliwością i przejmującą siłą wyrazu. Jej opowiadanie o tragicznych przejściach przeszłości było prawdziwie sugestywne i wzruszające. Potrafiła połączyć jakiś ton żałosnej śmieszności z tragedią zranionego w swych uczuciach i marzeniach człowieka.
Bardzo dobrze sekundowała jej I HANNA ZEMBRZUSKA jako jej siostra Stella, buntująca się przeciw brutalności swego męża Stanleya i równocześnie w tej brutalności zakochana. Miała potrzebną dozę zmysłowości, była szczera i naturalna. BOHDAN EJMONT pokazywał chamstwo Stanleya trochę na siłę ale w sumie postać ta w jego interpretacji rysowała się dość wyraźnie. Słabiej wypadły sylwetki jego kompanów, których grali: STEFAN ŚRÓDKA, JÓZEF I KOSTECKI i TADEUSZ PLUCIŃSKI, HELENA GAWLIK-DĄBROWSKA była jowialną sąsiadką a ALFREDA SARNAWSKA zrobiła z siebie z powodzeniem Murzynkę. W pozostałych rolach wystąpili ANNA JARACZÓWNA, ANIELA ŚWIDERSKA, BRONISŁAW PAWLIK, MARIAN RUŁKA i in.