Dziś operetka
"Kamena" wymierzyła dotkliwego kopniaka naszej
scenie muzycznej nie oszczędzając nikogo - schrypniętych solistów, robiących na drutach skrzypaczek, dyrekcji powtarzającej z kataryniarską monotonią wciąż te same - tracące myszką pozycje repertuarowe... Rzecz napisana zgrabnie, z polotem i - nie bez racji. Istotnie Teatr Muzyczny parę lat temu pełen inwencji i ambitnych planów znacznie ostatnio obniżył swe loty. I choć może nie byłbym w swych ocenach tak bezlitosny, a w sformułowaniach tak ostry jak autorka artykułu w "Kamenie" zakończyłem ową lekturę z przekonaniem, iż sporo racji w tym jest...
Tak się jednak złożyło, że tego samego dnia telewizja zaprezentowała spektakl legendarnego za czasów Baduszkowej Teatru Muzyczneao Wybrzeża, który wystawił "Widma" według Mickiewicza z muzyką Moniuszki - w opracowaniu samego Jerzego Gruzy, który obecnie dyrektoruje tej sławnej scenie.
Na początku był wywiad z mistrzem, który z wrodzoną sobie skromnością opowiadał jak śmiało i nowatorsko łamie dotychczasowe schematy teatru muzycznego, wprowadzając inne wartości. Potem na proscenium wjechał na rowerze wieszcz Adam, aby wygłosić swój prolog. Darowałbym mu jeszcze ten rower. Jest kryzys i nie stać nas już na Hondę, ale zupełnie nie do przyjęcia było to, że usiłował on mówić niby wileńskim akcentem i wychodziło mu to zupełnie żałośnie! Potem ukazał się upiór, który wyraźnie zabłądził na tę scenę z trzeciorzędnych filmów grozy. Wieszcz się ulotnił i biedne upiorzysko musiało wynieść rower na własnych plecach.
Dalej były inne widma; kostiumy i maski najprawdopodobniej pochodziły z importu. Identyczne podziwiałem w Disneylandzie koło Los Angeles...
Po tym spektaklu zupełnie inaczej skłonny byłem oceniać problem poruszony tu "Kamenie". Jeżeli to co pokazał nam Jerzy Gruza jest nowym, ożywczym prądem w tej dziedzinie sztuki to ja wolę już "Krysię Leśniczankę" i to wykonaniu najbardziej długowiecznych weteranek i weteranów naszej lubelskiej sceny!
I ponadto przypomniałem sobie, że prócz cytowanych przez Lidię Wójcik epitetów jakimi obsypywał Julian Tuwim operetkę, prócz propozycji kopniaka popełnił on jeszcze... sporo tekstów operetkowych ze słynnym "Balem w Operze" na czele. Nie zawierzajmy więc zbytnio ocenom poetów jako że zmienne są one jak u pięknych kobiet!
A teraz o tak zwanych przyczynach obiektywnych. Autorka w swym artykule rzetelnie nawiązuje do kłopotów lokalowych lubelskiego teatru muzycznego stwierdzając jednak nie bez racji, "czy dlatego, że warunki nie są najlepsze trzeba jeszcze równać w dół?"
Oczywiście, że nie! Ale jak to instytucji bezdomnej od kilktidziesięciu lat wytyczać ambitne drogi wiodące w górę. Jak pozyskiwać młodych. utalentowanych wokalistów nie mogąc im zaoferować ani mieszkania ani też przyzwoitych warunków w miejscu pracy?
Nie mam w zanadrzu recepty na poprawę. Wyżej umieszczona poprzeczka wymagań to na pewno rzecz słuszna i potrzebna. Ale co z punktem odbicia? Wiem, że sublokatorski status tego teatru w Domu Oficera nie wychodzi na zdrowie ani jednej, ani tej drugiej stronie. Kiedyś, na krótki czas zakotwiczał w Lublinie Wojskowy Zespół Artystyczny "Desant". Zaproszony na spotkanie z tym zespołem pognałem do GKO. Tam dowiedziałem się, iż "Desant" mieści się w drugim końcu miasta w jakichś magazynowych pomieszczeniach. Zanim więc rozpoczniemy egzorcyzmy pod adresem nieczułego na potrzeby teatru gospodarza, co często robiono pomyślmy, że i jemu może być w tych warunkach ciasno i niewygodnie.
Czy nie ma innych rozwiązań? Jest w Lublinie trochę instytucji dysponujących jakimiś zasobami lokalowymi. Ale każdy strzeże swych praw, dyktuje niebotyczne ceny (wiadomo reforma) stwarza nowe bariery i ograniczenia: Ostatnio dowiedziałem się o zakazie urządzania imprez
kulturalno-rozrywkowych w hali widowiskowej przy al. Zygmuntowskich. Słusznie - niech małolaty uwielbiające rock rozrabiają na ulicach. W hali niech króluje szlachetny, piękny sport. Bo to ludzie od sportu są tu "właścicielami"?
Wróćmy jednak do spraw teatru muzycznego. W bratnim Debreczynia oraz wielu innych miastach zespoły dramatyczny i operetkowy zgodnie koegzystują w jednym gmachu i pod jedną dyrekcją. Ale nie z nami takie numery! Budujemy teatr, jak w Paryżu to i inne rozwiązania i struktury chcemy mieć na miarę tej metropolii...
"Mierz siły na zamiary" wzywał Adam Mickiewicz... No tak, ale w kuńcu jednak stworzył "Dziady".