Artykuły

Sposób na kanikułę

WŁADZE naszej telewizji powinny być ogromnie wdzięczne organizatorom tegorocznych mistrzostw świata w piłce nożnej. Transmisje z Anglii rozwiązały zapewne sporo kłopotów programowych w okresie powszechnej kanikuły. Wszystko wskazuje na to, że będą to widowiska nie mniej pasjonujące, nie mniej popularne niż najlepsze odcinki "Stawki większej niż życie". Znam ludzi, którzy w poniedziałek oglądali nie tylko efektowną ceremonię otwarcia MŚ z udziałem miłościwie panującej Brytyjczykom Elżbiety II i księcia Filipa, czyli "młodego człowieka w ciemnym garniturze" (jak go określił sprawozdawca TV), ale i cały inauguracyjny mecz Anglia - Urugwaj, mimo że nigdy przedtem noga ich nie stanęła na piłkarskim stadionie. Bo też i było na co patrzeć. Znakomita technika Urugwajczyków, angielska taktyka wzmocnionej defensywy - musiały zaimponować nawet laikom. A do tego jeszcze nasz rodak - Władzio Mazurkiewicz - w urugwajskiej bramce! Po tym spotkaniu Kazimierz Rudzki na pewno pozyska wielu dalszych wyznawców dla swojej idei, że mecz futbolowy jest najciekawszym, najbardziej pasjonującym spektaklem: zna się aktorów, koncepcję widowiska, ale finał, rozwiązanie pozostaje tajemnicą do końca.

Myślę, że piłkarskie emocje poważnie wpłynęły na odbiór "Warszawianki" Stanisława Wyspiańskiego, wystawionej przez warszawski Teatr Klasyczny w ramach III Telewizyjnego Festiwalu Teatrów Dramatycznych. Tym bardziej, że inscenizację tego wielkiego dramatu narodowego trudno zaliczyć do osiągnięć sceny telewizyjnej. Reżyseria Ireneusza Kanickiego (zwłaszcza w scenach zespołowych) przypominała trochę montaż żywych obrazów lub rodzinnej fotografii, zwiększając jeszcze bardziej dystans między widzem a dziełem napisanym przed siedemdziesięciu z górą laty. Zawiera ono ładunek myśli zdolnych poruszyć i współczesną widownię. Oczywiście pod warunkiem bardziej współczesnej, bardziej przemyślanej, mniej patetycznej koncepcji inscenizacyjnej, no i pod warunkiem udziału świetnych aktorów. W spektaklu telewizyjnym jedynie Zygmunt Maciejewski w roli Chłopickiego potrafił doskonale, właśnie współcześnie interpretować tekst Wyspiańskiego. Dzielnie starała mu się dotrzymać kroku Iwa Młodnicka (Anna) i Anna Milewska w roli Marii (którą kreowały niegdyś dwie nasze wielkie aktorki: Siemaszkowa i Modrzejewska). Niezupełnie im się to udało, o co nie można mieć specjalnych pretensji, biorąc pod uwagę stosunkowo nikłe przygotowanie naszej młodzieży aktorskiej do repertuaru klasycznego. Wyglądały za to ślicznie.

W ramach III TV FTD obejrzeliśmy także XVII-wieczną komedię Stanisława Herakliusza Lubomirskiego "Don Alvarez, albo niesforna w miłości kompanija" wystawioną przez teatr im. Osterwy w Gorzowie Wlkp. Pietyzm, z jakim reż. I. Byrska potraktowała tekst tego dość martwego dziś utworu, jest chyba przesadny. Przedstawienie było o wiele za długie, znużenie potęgowała jeszcze nie najmocniejsza strona aktorska (wyróżniała się jedynie A. Byrska w roli pokojówki). Zresztą nie wiem czy skróty, ingerencje w tekst, zdołałyby go uratować. Taki to już los utworów nieautentycznych, kosmopolitycznych, że żywot ich jest nader krótki. Sztuka napisana przez Polaka, na podstawie francuskiego oryginału, przeniesiona w scenerię hiszpańską - musi dziś trącić myszką, nie może zainteresować widza bardziej, niż eksponat muzealny. Na nic tu zda się efektowna oprawa scenograficzna (dzieło Antoniego Uniechowskiego), na nic wysiłek reżysera i aktorów. Wydaje mi się, że w ramach telewizyjnego festiwalu należy prezentować nie tyle - skądinąd pożyteczne - eksperymenty poszczególnych scen, co już sprawdzone, utrwalone w historii polskiej i światowej dramaturgii.

Szeroko reklamowany i zapowiadany od pewnego czasu (w tym wypadku aż do przesytu, co jest tym bardziej zaskakujące, że bez przerwy uskarżamy się na brak wcześniejszych zapowiedzi innych, równie ważkich programów) telewizyjny rajd reporterski po Ziemi Kieleckiej zaczął się dość interesująco "Spotkaniami kieleckimi". Zasygnalizowano w nich parę istotnych, aktualnych problemów, którymi żyją na co dzień władze i obywatele tego województwa. Po tym wstępnym programie przyszedł drugi, bardziej już szczegółowy, poświecony sprawom turystyki - "Witaj turysto". Na dobro prowadzącego program Eugeniusza Pacha zapisać trzeba fakt, że nie dał się nabrać na "perspektywy" i "plany", ale konsekwentnie wytykał swoim rozmówcom zaniedbania i braki w dziedzinie inwestycji turystycznych, uniemożliwiające rozwój turystyki w tynflpięknym i zasługującym na popularyzację regionie.

Oby ta kontrowersyjna rozmowa była początkiem nowej ery w telewizyjnych dyskusjach, które jak dotąd, ograniczają się głównie do zadawania pytań i grzecznego wysłuchiwania odpowiedzi, jeśli nawet są one wielce zadowalające. Pewne próby w kierunku ożywienia wymiany zdań, niesatysfakcjonowania się okrągłymi odpowiedziami rozmówców, szukania winnego, zanotowaliśmy również w interesującym katowickim programie "Gorąca linia" (przyg. Gwidon Gaj). Była to rzecz o kłopotach z uszyciem pary spodni. Handel narzeka na wrocławskie zakłady odzieżowe, że dostarczają ten bardzo ważny szczegół męskiej garderoby w nieodpowiednich, niemodnych kolorach. Wrocław zrzuca odpowiedzialność na bielską "Bawelanę", która przysyła tkaniny o zupełnie innych" "deseniach" i kolorach niż zamówione. Bielsko pomstuje na zakłady przędzalnicze, że nie dostarczają na czas przędzy czesankowej. Tamte znów usprawiedliwiają się opóźnieniem transportu surowca: statek nabrał wody i musiał czekać w porcie. Niestety, nie jest to sytuacja wyjątkowa, ale normalna metoda "współpracy", którą plastycznie nam w tym programie przedstawiono. Winnych nie ma, poszczególne zakłady płacą co prawda sobie nawzajem kary konwencjonalne, ale cierpi i tak klient. Czyżby naprawdę nie było rady na ten łańcuch nieodpowiedzialności? Prowadzący program i ich rozmówcy, nie umieli na to odpowiedzieć. Może odpowie zainteresowane ministerstwo, nie zwalając jednak wszystkiego na "obiektywne trudności".

Na koniec odnotujmy sympatyczny program piosenek francuskich, które śpiewali importowani z Paryża młodzi wykonawcy: Michel Varenne, Jennifer i Gilbert Lebre (zapowiadała wspólnie z Janem Suzinem czołowa spikerka i prezenterka telewizji francuskiej Jacqueline Joubert). Zakasowali oni swoje polskie koleżanki; które w przerwach "Wielkiej gry" demonstrowały absolutną bezradność interpretacyjną, kompletne nierozumienie tekstu. Jednakowy gest i mimika towarzyszyły zarówno kantacie o wiatrakach jak i rzewnym pieniom o nieszczęśliwej miłości. Lepiej wyglądał niedzielny recitalik Katarzyny Sobczyk, której głównymi atutami są w dalszym ciągu wdzięk i ładny głos. Niedostatki estradowego aktorstwa i tu jednak dają znać o sobie. Cóż robić, kiedy nikt w Polsce nie zaprząta sobie głowy kształceniem piosenkarzy. Nawet tych najzdolniejszvch.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji