Artykuły

Warszawianka

Rocznica wyzwolenia Warszawy to święto bardzo radosne. Przypominamy sobie przy tej okazji to wszystko, co zdziałaliśmy w ciągu lat, które dzielą nas od pamiętnej daty 17 stycznia 1945. Tym razem uczynił to bardzo efektownie film telewizyjny "Homo Varsoviensis", zaprezentowany w wigilię rocznicy wyzwolenia, 16 stycznia. Trudno było wprost uwierzyć, że tak było kiedyś, oglądając fragmenty spalonej stolicy i podziwiając energię, z jaką zabrali się do roboty jej niespożyci mieszkańcy, powracający z obozów i tułaczki.

Ale rocznica wyzwolenia to nie tylko owa radość, odczuwana szczególnie silnie przez tych, którzy sami przeżywali owe historyczne dni wyzwolenia. To także chwila wspomnień o tych, którzy walczyli i cierpieli w Warszawie lat wojny, to także wspomnienie o Powstaniu Warszawskim i jego tragicznym zakończeniu. Wyrosło już całe pokolenie, które nie może tamtych wydarzeń pamiętać, bo go po prostu nie było wtedy jeszcze na świecie, lub było za młode, żeby zdawać sobie z tych tragicznych przejść sprawę. Dlatego dobrze się stało, że, bezpośrednio po radosnym w gruncie rzeczy filmie o człowieku warszawskim. Mały Teatr TV zaprezentował adaptację tragicznej prozy Jerzego Andrzejewskiego o Powstaniu Warszawskim pt. "Warszawianka". Jest to opowieść o grupie warszawiaków, rozpamiętujących losy swoje i swoich najbliższych w czasie Powstania, znalazłszy się na lorze, wywożącej z Pruszkowa mieszkańców zwyciężonego, a przecież niezwyciężonego miasta. I poprzez tragiczne wspomnienia o żywych i martwych toruje sobie drogę do ich serc cichy, ale stanowczy chóralny śpiew bojowej pieśni, pełnej wiary w przyszłość i otuchy. Śpiewali ją warszawiacy na barykadach rewolucji 1905 roku, znają ją liczne ich pokolenia. To właśnie jest "Warszawianka".

Lech Budrecki i Ireneusz Kanicki opracowali scenariusz tego przedstawienia na bardzo prostej zasadzie. Rozbili tekst Andrzejewskiego na krótkie monologi, które zmontowali w telewizyjną całość. Ireneusz Kanicki, który to przedstawienie wyreżyserował, operował, tylko twarzami aktorów. Żadnych sytuacji, żadnych obrazów, żadnego nawet tła scenograficznego. Tylko zbliżenia twarzy. Znamy tę technikę z niektórych podobnych przedstawień telewizyjnych Adama Hanuszkiewicza, oraz innych tego typu montaży. Początkowo robiła ona nawet duże wrażenie swą nowością, zbliżeniami, których nie może dać żaden teatr. Jej powtarzanie grozi jednak monotonią i schematem. Tym razem ratowali jeszcze sprawę aktorzy... no i znakomita proza Andrzejewskiego. Wśród aktorów należy szczególnie wyróżnić Janusza Strachockiego i Ryszardę Hanin. Mieli oni twarze tragiczne, napiętnowane cierpieniem i bólem, których się tak prędko nie zapomni. Interesująco prezentował nieruchomą, jakby skamieniała twarz młodego chłopca Władysław Kowalski. Wrażliwość swojego bohatera uwydatnił delikatnie Marian Opania. Pełen ekspresji był wyraz twarzy Elżbiety Kępińskiej, ale jej interpretacja tekstu raziła trochę jednostajnością. Najmniej wydobył ze swoich fragmentów tekstu Edmund Fetting.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji