Artykuły

Warszawianka

Kiedyś ktoś ochoczo zawołał z teleekranu: nareszcie mamy już własny magnetowid, można będzie w tym parnym dniu, ba - nawet bezpośrednio po jakiejś imprezie przekazywać obraz i dźwięk rzeszom telewidzów! - No i oczywiście magnetowid się popsuł - a miłośnicy koszykówki dwa razy w ub. tygodniu otrzymali... kosza. Najdziwniejsze, że działo się to dzień po dniu - więc drugi termin nie był chyba zaskoczeniem technicznym dla obsługi urządzenia, które można było naprawić. Mniejsza o to, spotkania nie należały do tak atrakcyjnych, żeby rwać włosy z głowy. Ba, ale głowę trzeba także mieć - nie od parady. Wobec zdefektowanego magnetowidu...

Coraz częściej obserwujemy chochliki techniczne na ekranach. Przed dwoma tygodniami chochlik przerwał spektakl teatralny, który powtórzono za tydzień. Tym razem chochlik prześladował aktorów. Mylili się, jakby chcąc podkreślić - że usterki nie zawsze - pochodzą od tzw. przedmiotów martwych. A w ogóle, pierwsza część przedstawienia "Koniec pani Cheyney" zapowiadała znacznie więcej artystycznej aniżeli koniec "Końca..." Tekst bowiem okazał się, zręczną bo zręczną - ale jednak bzdura. Że niby arystokracja angielska mało co różni się od światka przestępczego? Hm, dajmy spokój farsowym uogólnieniom. Trochę zabrakło poniedziałkowemu Teatrowi TV ambicji prawdziwie artystycznych. Ostatecznie, nic by się nie stało - gdyby ponowna awaria nie pozwoliła dokończyć "Końca pani Cheyney" nieporozumieniem teatralnym - stało się przedstawienie "Warszawianki" Jerzego Andrzejewskiego. Aż dwie osoby (L. Budrecki i I. Kanicki) podjęły się adaptacji opowiadania, którą to adaptację zapowiedziano jako "Teatr TV". Nie przesadzajmy. Nastrojowy, typowo narracyjny, zresztą umieszczony w programie z okazji rocznicy wyzwolenia Warszawy, Utwór Andrzejewskiego - adaptatorzy właściwie tylko rozdzielili na kilka głosów. Zaangażowano paru dobrych aktorów, by na tle rzekomej "scenografii" - wygłosili oni następujące po sobie partie tekstu. Można to było równie dobrze oprzeć o filmy dokumentalne. Bez skojarzeń z teatrem. I reżyserią. Odnoszą wrażenie, iż ten punkt programu przygotowano (?) zbyt pośpiesznie i zakwalifikowano go beztrosko do teatralnej szufladki. Po co? Sama proza Andrzejewskiego wystarczająco się tłumaczy, bez tłumaczenia jej na wątpliwy język teatru. A tuż przed "Warszawianką" nadano świetnie zmontowany film z bardzo dobrym komentarzem O. Budrewicza "Homo Varsoviensis" - gdzie metodą kontrastów i zestawień starych filmów, kronik etc. - z podpatrywanym na żywo miastem, uzyskano wiele znakomitych efektów artystycznych: od grozy i sentymentalnej łezki do ironii oraz zabawy. W sposób naturalny i przyciągający uwagę. Zresztą zdjęcia robił przecież Forbert!

Niestety, mało zabawy dostarczyła opera Mozarta "Cosi fan tutte" z Krakowa. Nie dlatego, żeby nie była zabawna. Po prostu nie przystosowano jej należycie do odbioru telewizyjnego - poprzez wyraźne skróty. A poza tym zabrakło barwy w kostiumach na tle surowej scenerii Krzysztoforów. Więc trochę nużyło się oko i ucho. Podobnie nudnawej "rozrywki" przysporzył film "Śnieżna fantazja". Ta rewia z plutonem Dziadków Mrozów i powtarzającymi się ujęciami pseudofantastyki - mogła być strawna przez najwyżej 15-20 minut. Utwory przegadane wywołują tęsknotę za... milczeniem.

Łódź zaprezentowała kronikę kulturalną, poświęconą domowi pracy twórczej w Nieborowie. Najwięcej mówiono o słynnej rzeźbie Niobe. Komentarz, pomimo prób upoetyczniających, zalatywał drętwą mową. Patos pobrzmiewał fałszywie. Tak to z silenia się na formy koturnowe - wynikła tania amatorszczyzna. Równie niewydarzona, jak wodewil młodzieżowy "Kalosz", także łódzkiego chowu.

W ten sposób otrzymaliśmy (bez teleturnieju) "Licytację rozmaitości". Z usterkami, oczywiście...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji