Artykuły

Planowanie repertuaru

WIDOCZNIE taka jest kolej rzeczy, że po dniach tłustych przychodzą chude. No bo jakże wytłumaczyć pewnego rodzaju posuchę, która zapanowała ostatnio na szklanym ekranie? Może zresztą jest to po prostu wynik zmęczenia po okresie świątecznym, w czasie którego nasza TV rzeczywiście zdobyła się na spory wysiłek, starając się - na ogół z powodzeniem - o wypełnienie telewizyjnych godzin możliwie atrakcyjną treścią?

Rzecz jasna, trudno wymagać od telewizji, by równie atrakcyjną strawą karmiła nas na co dzień. Sprawa polega jednak na czym innym; na właściwym rozplanowaniu repertuaru. Żeby nie być gołosłownym: bywają na przykład na szklanym ekranie tygodnie wybitnie "teatralne", kiedy to w dziedzinie Melpomeny notujemy po dwie, czy trzy premiery. Po czym nadchodzi ot choćby taki tydzień, jak ostatnio: owszem, mieliśmy w sumie trzy spektakle teatralne, ale w tym tylko jeden nowy. Bo zarówno wystawiony w poniedziałek "Zegarek" - Szaniawskiego jak i "Sztubacka miłość" - Makuszyńskiego pokazana w środę - były powtórzeniami. Czy znaczy to, że nie warto czasami odtwarzać pewnych przedstawień? Na pewno warto. Chodzi jednak o to, by zachować odpowiednie proporcje, wyważając w repertuarze tygodnia liczbę wznowień i nowości.

Jeszcze inny, jak mi się zdaje, również istotny dla widza "teleproblem": Mianowicie kwestia wieczoru sobotniego. Wiadomo nie od dziś, iż jest to właśnie ta pora, w której publiczność TV oczekuje od szklanego ekranu specjalnej porcji rozrywki. Nasza TV wychodziła zwykle na przeciw tym oczekiwaniom. Niestety, ostatnio nie zawsze je w sposób zadowalający spełnia. W ubiegłą sobotę np. wyświetlono nam, skądinąd zresztą sympatyczny, film rozrywkowy pt. "Śnieżna fantazja". Pięknie, ale bądźmy szczerzy, telewidzowie spodziewali się jakiegoś "własnego" telewizyjnego programu rozrywkowego, takiego, jakim niejednokrotnie przecież TV obdarzała widownię w sobotni wieczór. Wydaje się, że tę dobrą tradycję należało by utrzymać. Mamy zbyt wielu dobrych artystów estradowych - kłopoty z brakiem "kadr" - telewizji, więc nie grożą. Trzeba tylko odpowiednio wcześniej zająć się sprawą. W wymienioną sobotę zresztą można było chyba - obracając się w kręgu tych samych możliwości - znaleźć doraźne rozwiązanie: to znaczy przesunąć choćby występ piosenkarza francuskiego - Brela z niedzieli (gdzie już i tak mieliśmy spektakl Małego Teatru TV oraz premierę filmu TV) na sobotni wieczór. I tu właśnie rzecz wiąże się z zagadnieniem właściwego rozplanowania repertuaru.

Przechodząc do omówień bardziej szczegółowych: trzeba na osobnym miejscu odnotować transmitowane na szklanym ekranie raz jeszcze - w niedzielę - wystąpienie Władysława Gomułki. Na uznanie zasługuje też telewizja wrocławska - za interesujący, świetnie udokumentowany program, poświęcony "Kulisom milczenia" - biskupów niemieckich. Oto przykład publicystyki zaangażowanej, reagującej żywo na potrzeby chwili. A skoro już o politycznych aktualnościach mowa; zatrzymajmy się na krótko przy "Monitorze". Obserwując linię rozwojową tego programu odnoszę wrażenie, iż zaczyna on w jakiejś mierze zbliżać się do "Światowida". Wydaje się, że główną troską autorów "Monitora" winno stać się utrzymanie tej audycji w jej oryginalnym, odrębnym kształcie - tylko wtedy ma ona swój sens.

W repertuarze ubiegłego tygodnia znalazła się pewna pozycja, której należy się oddzielnych słów parę: myślę tu o przygotowanym w ramach Wszechnicy TV programie pt. "Świat naszych wnuków". Jerzy Górski zarysował tutaj bardzo ciekawie - wizję najbliższego stulecia, opatrując przytoczone horoskopy uczonych - inteligentnym, nasyconym refleksją komentarzem. Warto w ogóle zwrócić uwagę na cały ten cykl Wszechnicy TV, nadany pod przekornym nieco hasłem: "Czego nie wiedzą uczeni"! Okazuje się, że nawet w programach typu kształceniowego, nastawionych na rozwijanie wiedzy, ma także znaczenie forma podania, dbałość o atrakcyjne przekazanie zasobu informacji! Wysiłki w kierunku uatrakcyjnienia programu podejmuje ostatnio także - że przerzucimy się do innej dziedziny - "Tele-echo", w którym pojawiają się już nie tylko piosenki, ale i poezja (vide: w ostatnim wydaniu: wiersze Gałczyńskiego). Tę innowację należy powitać z radością, byle by tylko nie wypadła ona ze stylu całości.

W dziedzinie rozrywki - jak już wspominałam - zbyt wiele się w ubiegłym tygodniu nie działo. Niewątpliwie rodzynkiem w tym raczej suchawym cieście stał się występ francuskiego pieśniarza - Jacques Brela. Zademonstrował on nam nie tylko talent wokalny, ale i wysokiej klasy aktorstwo, wyrażające się w świetnej interpretacji, kulturze gestu, ekspresji. Był to jeden z ciekawszych wieczorów, na których królowała piosenka artystyczno-literacka. Na pochwałę naszej TV trzeba powiedzieć, że postarała się także o to, by zapewnić temu programowi interesującą oprawę plastyczną. Miłośnicy muzyki najmniej chyba mogli się uskarżać na niedosyt wrażeń. Umożliwiono im wysłuchanie "Potopu" - Strawińskiego w wykonaniu naszej orkiestry Filharmonii Narodowej oraz solistów-aktorów, zaś w niedzielne popołudnie - zobaczenie w telewizyjnej adaptacji - opery komicznej Mozarta pt. "Cosi fan tutto", która na ogół dobrze zniosła transpozycję na mały ekran.

Także w niedzielę - ujrzeliśmy dość szumnie zapowiadany nowy telewizyjny film dokumentalny produkcji polskiej, mianowicie "Homo Varsoviensis". Nie sposób nie przyznać, iż autorzy tego filmowego dzieła - Budrewicz i Wionczek podjęli zadanie bardzo ambitne i trudne. Trzeba też stwierdzić, że realizacja tego zamierzenia wypadła na ogół pomyślnie: pokazano nam Warszawę z wielu stron: tę na co dzień - dowcipną, błyskotliwą, lubiącą się bawić i tę, którą symbolizuje Nike - bohatersko walczącą, pełna poświęcenia, męstwa, odwagi. Odpowiednio zestawione zdjęcia dokumentalne, (posłużono się metodą kontrastu), związane sugestywnym tekstem, złożyły się w sumie na w miarę wyrazisty obraz "Homo Varsoviensis".

I wreszcie jedyna w tym tygodniu premiera - w Małym Teatrze TV, gdzie zaprezentowano nam w telewizyjnej wersji - "Warszawiankę" - J. Andrzejewskiego, według scenariusza Budreckiego i Kanickiego. Pełna dramatycznej ekspresji proza Andrzejewskiego w ustach znakomicie dobranych aktorów zabrzmiała przejmująco. I ten kapitalny moment finału, rozgrywany na akordach "Warszawianki"... Na brawa zasłużyli sobie wszyscy wykonawcy: R. Hanin, E. Kępińska, E. Fetting, W. Kowalski, M. Opania, J. Strachocki. Było to godne uczczenie rocznicy wyzwolenia Warszawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji