Artykuły

Syn genialny, syn marnotrawny?

Jak świadomie, dobrze i mądrze kierować swoim dzieckiem, być surowym czy toleran­cyjnym, wyrabiać w nim krytycyzm czy sza­cunek dla autorytetów, być mu przyjacielem czy mentorem, ukierunkowywać go od małego czy pozwolić na naturalny rozwój, nie ingerować? Jak przekazać własne doświadczenia i jak je przekraczać? Jeśli nawet stawiamy sobie te pytania, rzadko próbujemy na nie odpowiedzieć, działamy spontanicznie i niekonsekwentnie, po omac­ku. Z braku czasu, sił? Z braku ustalonych poglądów? Z niepewności, lenistwa? A prze­cież wiemy, że lata dzieciństwa i wczesnej młodości odcisną piętno na całym przyszłym życiu człowieka. Sprawa to ważna i skomplikowana, albowiem tworzenie oso­bowości nie dokonuje się na zasadzie pro­stych mechanizmów akcji i reakcji. Twór­czość to szczególna.

Śledząc biografie ludzi wybitnych na ogół nietrudno odczytać, na ile poprzednia gene­racja wywarła na nich wpływ. Rzadziej jed­nak dowiadujemy się, czy był to wpływ wywierany świadomie, czy w wychowaniu wybitnej jednostki była jakaś metoda. Zna­nym pozytywnym przykładem jest przypa­dek Montaignea, którego ojciec od wcze­snego dzieciństwa świadomie i starannie kształcił i wychowywał na wielkiego huma­nistę. Wiele jest też przykładów na to, jak wspaniały wpływ na człowieka ma wycho­wanie w rodzinnym klanie, gdzie oprócz wrodzonych talentów silnie oddziałuje tra­dycja rodzinna, gdzie w każdym pokoleniu są jednostki wybitne i powstają dynastie naukowców, artystów, rzemieślników, kup­ców... Dynastia Witkiewiczów trwała krótko i skończyła się tragicznie. Dwa pokolenia. Nie dorobiły się majątku, ale dorobiły się sławy. Bardzo różnej, jak różne były osobowości ojca i syna. Dwie wielkie postacie polskiej sztuki, intrygująco odmienne. Syn od naj­wcześniejszego dzieciństwa był pod du­chowym przewodnictwem ojca. Jak długo jednak ten wpływ mógł trwać i jak daleko sięgnąć?

Traktuje o tym wystawiona na scenie kame­ralnej Teatru Polskiego w Warszawie sztuka Jerzego Jarockiego "Staś". Jest ona pierw­szą częścią z zapowiedzianego tryptyku Jarockiego o Witkacym. Głównym bohate­rem "Stasia" jest jednak Witkiewicz-ojciec. Nie tylko dzięki wielkiemu aktorstwu Gustawa Holoubka, ale tak to przedstawie­nie zostało pomyślane. Śledzimy tu relacje między ojcem a synem, ale z punktu widze­nia tego pierwszego. Witkiewicz, ojciec kochający i troskliwy, nie tyle kształtował osobowość syna, ile stwarzał mu szanse. Dokładał wszelkich starań. Robił to delikat­nie, z czułością i szacunkiem dla rosnącego człowieka. Jego stosunek do Stasia był jak stosunek badacza do ukochanego, rzad­kiego i wrażliwego okazu. W razie potrzeby pomagał, w razie możności chronił. Chronił przed wszystkim, co uważał za złe, niepo­trzebne lub głupie. Stanisław Witkiewicz, który był człowiekiem-instytucją, miał też własną wizję kształcenia i wychowania. Przez kilkanaście lat jego syn chował się w szczególnym klimacie. Trochę jak w świecie wymyślonym. Było tam czule, dobrze i cie­kawie.

Ale nadszedł czas, w którym syn zaczął się ojcu wymykać. Okres buntu i konfliktu gene­racyjnego. Czy istotnie każde pokolenie artystów musi przez to przejść? W tym wypadku ów konflikt wyrósł w zadziwiająco oryginalnych okolicznościach: Staś wycho­wywał się wśród najlepszych odchodzącej w przeszłość epoki. Jego bunt to nie tylko akt artystycznej niezależności, ale dowód nie­wierności wobec tego, co było mu od dzie­ciństwa najbliższe. A przecież w pewnym sensie był autentycznym dzieckiem epoki Młodej Polski. Własne życie zdawał się trak­tować jak dzieło sztuki, miotał się między poczuciem niemożności a metafizycznym uniesieniem. Więzy z ojcem - miłości, przywiązania i powinności - budziły w nim poczucie winy i tłumiły swobodę wyboru. Staś czuł, że słuszność jest po stronie ojca i wymykał mu się. A ojciec obserwował i co najwyżej doradzał, upominał delikatnie i wstrzemięźliwie, traktował jak partnera. Stanisław Witkiewicz-ojciec rozumiał, że sztuka, kreacja jest czymś jednostkowym, niepowtarzalną okazją, przeczuwanym, ale zawsze niespodziewanym wzlotem, jakimś szaleństwem. Jednocześnie wymagał on - pierwszy nowoczesny krytyk polski, uważa­jący dobry warsztat artysty za kryterium wstępne - doskonałości, aby syn racjo­nalnie kształtował w sobie to szaleństwo Sztuki, aby je żmudnie wypracowywał, stro­niąc od wszystkiego, co od niego odwodzi. Przede wszystkim od innych szaleństw. Doradza więc Stasiowi życie rozsądnie upo­rządkowane, wstrzemięźliwe, skupione na sobie samym - nie jako Mikrokosmosie, cząstce Wszechbytu, nawet nie tylko jako człowieku, ale jako artyście. Dyrektywy ojca są jasne, tylko że w Stanisławie Ignacym wszystko się im sprzeciwia - biologia, lęk metafizyczny istnienia, próby własnych wizji świata. Ta narastająca klęska ojca i to mio­tanie się syna, którego nie fascynuje, jak ojca, społeczna, ale jednostkowa, egzysten­cjalna postać świata - są w sztuce Jaroc­kiego wydobyte przejmująco. Przekraczają historyczny wymiar dwóch niezwykłych postaci polskiej kultury. Narzucają myśl, niby banalną, lecz ważną, o odwiecznych konfliktach pokoleń. A także mówią do nas o nas i naszych rozterkach. Wspaniałym łącznikiem między postacią Witkiewicza-ojca a naszą współczesnością jest Gustaw Holoubek. Jego niemal nieusta­jąca obecność na scenie, mądry, wyrozu­miały, pięknie powiedziany komentarz. Trudno wyobrazić sobie kogoś lepszego w tej roli człowieka pełnego ciepła, troski i odpowiedzialności, z lekkim dystansem do samego siebie, bez cienia patosu, ale z nie­złomnym poczuciem prawdziwej hierarchii wartości, w której dobro i rzetelność są w ostatecznym rachunku człowieka istotniej­sze od wiedzy i piękna. Aktorstwo Krzysztofa Gosztyły, który gra Stasia, jest tak różne od Holoubka, że w pierwszym momencie może wydać się zgrzytem. Ale przecież dobrze oddaje odmienność tej postaci, niedojrzałość, paniczny niepokój, psychiczną labilność, przebłyski tragizmu i ucieczkę w kabotyńskie pozerstwo. Nawet w scenie ubierania carskiego munduru wierzymy, że jest to raczej teatralny gest Stasia niż przemyślana decyzja.

Spektakl kończy się relacją z pogrzebu Wit­kiewicza, opowiedzianą przez samego Wit­kiewicza. Syn nie mógł być obecny. Dopiero wtedy - jak określiła to Anna Micińska - rodził się Witkacy. I to już będzie temat na następny spektakl, zapewne zupełnie inny.. "Staś" w reżyserii Gustawa Holoubka jest przedstawieniem bardzo kameralnym, bez zaskakujących teatralnych efektów, bez sza­leństw i bez witkacowskiej metafizyki. Zro­biony jest jakby według dyrektyw Witkiewi­cza-ojca: bardzo rzetelnie i logicznie, doskonale zagrany (urzeka rola Heleny nie­zwykle precyzyjnie zagrana przez Halinę Łabonarską), z pomysłową i piękną dekora­cją Krystyny Zachwatowicz. Jest to ważne i mądre przedstawienie, ale z kluczem. Dla tych, którzy wiedzą, kim był Witkiewicz-ojciec i kim był Witkacy-syn, a także którzy znają dalsze losy Witkacego i jego tragiczny koniec. Gdy się pomyśli o tym w czasie spek­taklu, ciarki przechodzą po plecach i odzywa się wątpliwość, czy tak cudownie czuły, tole­rancyjny i nadopiekuńczy stosunek ojca do syna nie stał się w przyszłości jakimś trud­nym do zrzucenia ciężarem, przeszkadzają­cym w dojściu najpierw do pełnej samo­dzielności, potem do twardego zmierzenia się ze światem i pełnego wygrania w nim własnej roli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji