Artykuły

Intermezzo salonowe

Nim Graham Greene spróbował swoich sil jako dramaturg, był już wziętym powieściopisarzem, co oczywiście toruje drogi, ale jednocze­śnie obarcza zestawieniami z po­przednią twórczością. Tymczasem nie za każdym razem pisarz ma równie dużo do powiedzenia. Komedia "Ustępliwy kochanek" robi wraże­nie "ulgowego" dzieła, jakie mogło się przydarzyć nawet autorowi "Mo­cy i chwały". Zakrawa wyraźnie na utwór pisany bardziej dla kasy niż dla rozwikłania problemów.

Bo jakiejże to myśli przewodniej możemy się dosłuchać w tej salono­wej komedii o trójkącie małżeńskim? Że niby trwałość rodziny jest waż­niejsza niż czystość związku? Zaiste nie rewelacja w świecie mieszczań­skim. Od komedii charakterów do zwykłych bulwarowych komedyjek wiele nie tylko orłów, ale i wróbli dramatopisarskich o tym już ćwier­kało w niejednym kraju i w nie­jednej epoce.

Tak jak sztuka jest napisana - "ulgowo" i my ją możemy strawić: wakacyjnie, dla zabawy. Przypisy­wanie i tym razem autorowi jakichś moralistycznych zamiarów wydaje się grubym naciąganiem. Nie mówmy więc o tym, zastanówmy się raczej czy sztuka jest zgrabna?

Otóż w całości raczej nie. Jest roz­wleczona, przepsychologizowana jak na tak błahy wątek, jakim jest ro­mans znudzonej żony dentysty z bar­dziej od męża ciekawym dla niej antykwariuszem, w którym w dodat­ku kocha się inna, młoda niewinna dziewczyna. Dużo sytuacji jest prze­gadanych, co zdarza się nawet bar­dzo wybitnym prozaikom, gdy piszą na scenę. Natomiast urok sztuki sta­nowi kilka przezabawnych, pogod­nych epizodów, które sprawiają, że wieczór w "Ateneum" nie jest dla widza całkowicie zmarnowany.

Zresztą niemało pomogli w wy­punktowaniu tych epizodów aktorzy.

Kiedy więc już całość przedstawie­nia będzie wymykała się nam z pa­mięci, pozostanie w niej epizod prześmiesznego Holendra - dr. van Drooga, zagranego przez MATYJASZKIEWICZA i podśmiewywanie się z gości hotelowych przez Służącego granego przez RUŁKĘ. Te dwie kreacyjki warto zapisać w pamiętniku świetnych epizodów.

A większe role? No, cóż, WIL­CZYŃSKA grała wzorowo i ofiarnie panią Margaret Howard, damę z to­warzystwa. KOCZEWSKA, którą wi­działem w roli Anny, granej przez nią na zmianę z BRYLÓWNĄ, po­trafiła przekazać zdziwienie życiem i wzruszającą naiwność marzącej o zepsuciu dziewiętnastolatki. Zbyt ce­nię HANNĘ SKARŻANKĘ, żebym twierdził, że Angielka, żona denty­sty Mary Rhodes w jej wykonaniu była dość prawdopodobna. Znacznie prawdopodobniejszy od niej był BARTOSIK, ale tylko jako miłujący żonę dentysta, a nie jako Anglik. KOSTECKI jako amant Clive Root nie wykroczył poza poprawną ele­gancję. Wierzyło się w Wiliama Ho­warda w wykonaniu DARDZINSKIEGO, lecz postać ta stanowi tylko tło i nie ma nawet takiego momentu do popisu jak jego żona, gdy czyni aluzje do romansu pani Mary.

Nie zawsze o smaku przedstawie­nia teatralnego decyduje prawdopo­dobieństwo. Lecz w takim trochę wesołym, a trochę nudnym obrazku obyczajowym ono jest sprawdzia­nem i za nie się dostaje brawa. Największe zaś brawa po Matyjaszkiewiczu, a nawet przed Rułką ze­brał chłopczyk oznaczony trzema gwiazdkami, grający rolę synka pań­stwa Rhodes.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji