Artykuły

Przebitki na kibitki

Żeby wystawić w Polsce "Dziady", trzeba mieć wielką odwagę. Zwła­szcza teraz, kiedy w nowej sytuacji politycznej konieczne stało się przewar­tościowanie całego naszego dziedzictwa romantycznego. Zwłaszcza teraz, kiedy Jerzy Grzegorzewski poddał tekst Mickie­wicza głębokiej dekonstrukcji i ujawnił jego wielkie możliwości interpretacyjne i zniewalającą poetycką moc, czyli całą no­woczesność arcydramatu. Ktokolwiek za­biera się za "Dziady'", musi liczyć się z tym, że jego przedsięwzięcie jest zamia­rem na skalę narodową, a przynajmniej na­rodowego teatru i wymaga w równym stopniu umiejętności mierzenia sił na za­miary, jak i zamiarów podług sił. Teatr Telewizji, otwierając obchody dwóchsetlecia urodzin Mickiewicza, powierzył re­żyserię "Dziadów" Janowi Englertowi. Podejrzewam, że wybór reżysera podyk­towany był chęcią stworzenia spektaklu gładkiego i obojętnego, nie budzącego żadnych kontrowersji interpretacyjnych, lekkiego, łatwego i przyjemnego widowi­ska, które zmieściłoby się z łatwością w kanonie teatru lektur szkolnych. I to się udało. Tyle tylko, że spektakl Englerta z pozoru tylko jest inscenizacją "Dziadów". Tak naprawdę jest to bowiem z "Dziadów" bryk, telewizyjny bryk zrozumiały dla każ­dego, nawet dla tych, którym udało się przebrnąć szkoły bez czytania "Dziadów", a jest ich przecież niemało.

Powodów niepowodzenia jest wiele. Pierwszy wynika z samej materii widowi­ska telewizyjnego, zwanego ciągle dla nie­poznaki teatrem telewizji. Od dawna uwa­żam, że teatr telewizji należałoby poddać gruntownej reteatralizacji. Łatwość, z jaką wplata się w rzeczywistość teatralną tele­wizyjne (bo nawet nie filmowe) plenero­we zdjęcia, całkowicie obce żywiołowi teatru, stała się nieznośną manierą. Tele­wizja wymaga uatrakcyjnienia sprzeczne­go z powagą teatru. Tej powagi właśnie trzeba bronić. Można zarzucić zwykłym teatrom, że jej nadużywają, ale to nie jest usprawiedliwienie dla teatru telewizji. Nie­pokojące jest również to, że teatr telewizji coraz bardziej boi się słowa. Nie wierzy we własną siłę, w to, że ludzie są w stanie po prostu słuchać i rozumieć, co się do nich mówi, a nawet głęboko to przeżywać. Nie daj Bóg, jeśli w sztuce trafi się jakiś mo­nolog. Niecierpliwa telewizja musi umaić go muzyką, a raczej muzakiem, czyli na­strojową i obłą ilustracją muzyczną. Cza­sami myślę nawet, że teatr telewizji po prostu nie wierzy w teatr i jego środki wyrazu, czyli w aktora i siłę jego oddzia­ływania, w scenografię, która powinna kreować dowolną rzeczywistość i przetwa­rzać ją, w wyobraźnię wreszcie, dla której teatr powinien być pożywką i otwarciem, a nie klatką, w której zamyka się widza razem z aktorem, skazując ich na jedno­wymiarową relację.

Jan Englert popełnił wszystkie możliwe grzechy ulegając niezliczonym telewizyj­nym pokusom, a jego przedstawienie jest klinicznym przykładem zamiany teatru telewizji w przewlekły wideoklip, w tele­wizyjne ni to, ni owo. W przedstawieniu pojawia się nawet zabieg techniczny na­zywany morfingiem, który pozwala przy użyciu techniki komputerowej zamieniać jedną rzecz w drugą. Tę diabelską sztucz­kę nieraz na pewno każdy widział w ja­kimś telewizyjnym horrorze i do tej poe­tyki właśnie trick ten pasuje. U Englerta dzięki morfingowi podczas egzorcyzmów twarz Konrada zmienia się w oblicze Bel­zebuba.

Kicz w nowych telewizyjnych "Dzia­dach" nie zna granic. Zarówno w sferze obrazu, jak i interpretacji. Oto przykład wzięty z tej samej sceny egzorcyzmów, już po wypędzeniu szatana. Widzimy dwa cia­ła: Konrada i księdza Piotra, spoczywają­ce obok siebie na podłodze celi. Wpada­jące przez okno światło łamie się o zawie­szony gdzieś krzyż, który cieniem rzuca się na podłogę. Ksiądz Piotr i Konrad wy­glądają jak ukrzyżowani na wspólnym krzyżu. To jeden z bardziej drastycznych przykładów teatralnej grafomanii Engler­ta. Grafomania czai się także w sposobie filmowania, w przenikach na bose dzie­wice biegające po lasach, na dziecięcych kolędników wędrujących po polach, w przebitkach na Grottgerowskie kibitki z ze­słańcami. Wszystko tonie w rozmytym świetle i "nastrojowych" landszaftach.

Innym grzechem tej realizacji, i to grze­chem ciężkim, jest jej ilustracyjność. Wszystko trzeba zobaczyć na własne oczy, nawet baranka i motylka. Gdy nad dzie­weczką ma latać motylek, a przed nią bie­gać baranek, widzimy w wianku dziewecz­ki motylka na drucie (jakiego dodają w kwiaciarniach do bukietów), a biegnący baranek pojawia się rzecz jasna na przeniku (przy czym nie ma żadnej pewności, czy jest to baranek czy też owieczka). Ilu­stracyjność pojawia się nawet w Wielkiej Improwizacji. Konrad, którego głównym środkiem wyrazu w tej scenie jest macha­nie nad głową marynarką, mówiąc "może bym sto gwiazd zgasił" uderza marynarką o podłogę, tak jakby gasił płonący papier, po czym wywija nią w powietrzu, bo już nadeszła pora na kwestię: "A drugie sto wzniecił". Zresztą cała Improwizacja mówiona jest przez Michała Żebrowskie­go ckliwie jak wiersze w koncercie życzeń. Aktor nie rozumie tekstu, nie potrafi od­dać całej niezwykłej siły tkwiącej w Mic­kiewiczowskim wierszu, chyba najmocniejszym, jaki kiedykolwiek napisano po polsku.

Osią konstrukcyjną przedstawienia En­glerta jest sen Konrada. Rzecz zaczyna się od spotkania Czarnego Myśliwego ("Dzia­dy. Część I"). Potem Konrad wieziony ki­bitką trafia do opustoszałego kościoła. Na etapie, który jest snem we śnie, znajdzie się w tajemnym konfesjonale. Konfesjo­nał okaże się połączeniem fotoplastykonu i wehikułu czasu. W zależności od tego, w którą spogląda stronę, Konrad widzi sceny z części II, IV lub III. Kolejność te­kstów, skomplikowana, lecz przemyślana przez Mickiewicza, została przez Engler­ta zburzona. Trudno mi doszukać się w tym układzie jakiejś logicznej zasady. Nie wiem, dlaczego tekst "Nocy ciemna..." pojawia się niemal na początku przedsta­wienia, a z kolei "Człowieku, gdybyś wie­dział jaka twoja władza...", recytowany przez Gustawa Holoubka z offu, zamyka spektakl? Zresztą głos i sposób mówienia wiersza przez Holoubka powoduje rzecz jeszcze jedną: uświadamia nijakość innych aktorów, poza Zbigniewem Zapasiewiczem, który gra Senatora i robi to - jak zawsze - znakomicie.

Teraz wreszcie każdy już będzie wie­dział, że romantyzm to taka dziwna sen­ność, która nachodzi Konrada i w tej sen­ności coś mu się tam roi, coś mu się śni i z tego nie wynika nic. Bo w tym sennym przypominaniu jest w spektaklu Englerta jakaś absolutna amnezja. Może Jan Englert chciał, żeby nowi "niewinni młodzi czarodzieje" mieli swo­je własne "Dziady"? Żeby mieli nowego idola, Konrada-amanta, granego przez Michała Żebrowskiego? Może chciał stworzyć przedstawienie na miarę nowej wrażliwości, skorumpowanej telewizyjny­mi obrazkami? Może chciał tekst Mickiewicza "uprzystępnić", wygładzić i upro­ścić? Pokazać, że nie takie te "Dziady" straszne, jak je malują, że rzecz cała da się ułożyć w przejrzystą i nawet przyjemną fabułkę? Tekst Mickiewicza jest przecież ekstremalnie trudny. Englert zaś pojął, że ludzie dziś rzeczy trudnych nie lubią. Pro­blem jednak w tym, że są teksty, których nie da się uprzystępnić. Można je wciąż uaktualniać poprzez odpowiednią interpre­tację, ale tego w spektaklu Englerta nie ma. Próbuje się tu sprzedać lekko newage'owy styl w bardzo konserwatywnym opakowaniu.

To pierwsze znane mi "Dziady", w ktorych nie ma żadnych odniesień do rze­czywistości politycznej, do współczesno­ści. Te "Dziady" miały same sobie wystar­czyć, spełnić się w swoim własnym, za­mkniętym świecie. To nie jest głupi pomysł, tyle tylko, że Jan Englert ten niezwykle bogaty i skomplikowany świat uprościł, wypruł z myśli i znaczeń. W efekcie z Mic­kiewicza zostały puste słowa, słowa, sło­wa i natarczywe dźwięki Satanowskiego. Wszystko w imię uprzystępnienia. A prze­cież kultura uprzystępnienia właśnie nie znosi. Wymaga wtajemniczenia. Upra­szczanie arcydzieł prowadzi donikąd. Szko­dzi jedynie samym tekstom literackim. Dla­tego lepiej pozostawić Księgi zamknięty­mi niż za wszelką cenę otwierać je tępym łomem. Jeśli komuś będzie zależało na zro­zumieniu "Dziadów", zrozumie je. A jeśli nie, to nawet najbardziej uproszczony tele­wizyjny bryk nic mu nie pomoże. Od cze­go jest bowiem pilot pozwalający zmienić program na jakiś weselszy?

"Nie wiem, czym pośród trupów, czylim sam umarły."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji