Artykuły

Jak na razie bez faworytów

Spektakle XXI Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt w Toruniu recenzuje Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej- Toruń.

W piątek kończy się 21. edycja festiwalu teatralnego Kontakt. Teatr Horzycy zapowiadał, że na przeglądzie zobaczymy plejadę najmłodszych gwiazd europejskiej sceny. Ich spektakle zdecydowanie najlepiej zaprezentowały się w Toruniu

Do środy na Kontakcie nie wyłonił się zdecydowany faworyt. Nie pojawiło się ani jedno przedstawienie, które byłoby bezsprzecznym kandydatem do głównej nagrody. Najciekawszą propozycją weekendową było "Pogorzelisko" Teatru Ro z Rotterdamu. Na uwagę zasługuje też "Waleczny człowiek" zaprezentowany w poniedziałek przez The Corn Exchange z Dublina - kameralne przedstawienie, które raczej nie pojawi się w gronie laureatów. Znacznie ciekawiej przebiegł na Kontakcie wtorek. Zobaczyliśmy zderzenie młodego niemieckiego teatru z twórcą uznanym na całym świecie.

Mity o integracji

"Wściekła krew", z którą przyjechał do Torunia Ballhaus Naunynstrasse z Berlina, opiera się na bardzo atrakcyjnym pomyśle: nauczycielka nie może sobie poradzić z młodzieżą z wieloetnicznej klasy, ale w czasie przypadkowej szarpaniny znajduje broń i role się odwracają: uczniowie pod pistoletem muszą zaangażować się w lekcję. Temat zajęć teatralnych wydaje się nudny: młodzi mają wystawić spektakl na podstawie fragmentów "Zbójców" Friedricha Schillera. Młodzież jest zepsuta: nieodpowiednio ubiera się i zachowuje, przeklina, pluje, bije się, obraża nauczycielkę. Z początku sympatia widza jest po stronie młodej kobiety, której udało się opanować agresywny tłum. W pewnym momencie okazuje się jednak, że ona nawet bez broni posługuje się przemocą.

Nauczycielka reprezentuje świat zużytych, jak się zdaje, unijnych wartości. Mówi o wspólnocie, integracji, różnicach, które łączą, a nie dzielą i antagonizują. W jej ustach te słowa stają się pustymi sloganami, częścią politycznego planu, który ostatecznie zawiódł. I im bardziej ucieka bohaterka od etnicznych i narodowych stereotypów, tym silniej się w nich pogrąża. Powiela typowo zachodnie komunały: tureckie dzieciaki powinny być wdzięczne swoim rodzicom za wybranie Niemiec, za szansę, którą im daje bogata europejska kultura. Okazuje się, że młodzi muzułmanie nie mają wyjścia - muszą się dostosować do społeczeństwa, zacząć myśleć jak większość, zrezygnować ze swoich tradycji i bez refleksji przyjąć tradycje dominujące.

Nurkan Erpulat i Jens Hillje - autorzy tej błyskotliwej sztuki - mówią wprost, że zachodni świat jest podszyty swego rodzaju hipokryzją: lubimy wierzyć, że Europa to spokojny różnorodny organizm, ale gdy bliżej się temu wszystkiemu przyjrzymy, zobaczymy, że jej główne zasady ufundowane są na kłamstwie.

Krowy z wypchanymi stanikami

Alvis Hermanis, słynny łotewski reżyser, zawsze wracał z Kontaktu z nagrodą. Tym razem jego sukces nie jest taki pewny. W Toruniu widzowie zobaczyli "Czarne mleko" zrealizowane w Teatrze Nowym w Rydze na podstawie tekstów, jakie usłyszeli aktorzy tej sceny od mieszkańców łotewskiej wsi. Reżyser głównymi bohaterami dramatu uczynił krowy - są to eleganckie i nieco znudzone panie w letnich sukienkach, wypchanych groteskowo stanikach i na wysokich szpilkach, a ich głowy dekorują sztuczne rogi i kolczyki z unijnym numerkiem. Byk zaś przypomina menela z butelką taniego alkoholu.

Przez dwie godziny słyszeliśmy opowieści o codzienności biednej wsi: czasami śmieszne, czasami wzruszające, na ogół bardzo sentymentalne i niespecjalnie interesujące. Hermanisa zgubił zbyt śmiały koncept - na jednej anegdocie oparł całe blisko dwugodzinne widowisko. Nie wiadomo do końca, co chciał w "Czarnym mleku" przekazać: istota łotewskości zaklęta jest na wsi? tam jest skarbnica wiedzy o narodzie? tam drzemią nieskończone pokłady jego wrażliwości? Spektakl nie ma się co równać do ciepłej "Sonii", genialnego "The Sound of Silence" i wstrząsających "Opowieści łotewskich", które zachwyciły toruńską publiczność w poprzednich edycjach Kontaktu.

Rumuńskie Koleje Państwowe

Polski teatr w jakimś stopniu rozliczył się z tematem emigracji zarobkowej. Sztuki w stylu "From Poland With Love" Pawła Demirskiego opowiadały o motywach wyjazdu z kraju i naświetlały sytuację młodych Polaków za granicą. Teraz z tym zagadnieniem próbuje się rozprawić teatr rumuński. Odkryciami tegorocznego Kontaktu są: dramatopisarz Bogdan Georgescu i reżyser David Schwartz, którzy pokazali spektakl "Rumunio, pocałuj mnie", zrealizowany w Teatrze Narodowym w Iasi. Artyści przyglądają się swoim współobywatelom, którzy z powodów ekonomicznych zdecydowali się na opuszczenie Rumunii. Motywy wyjazdu są różne: bezrobocie, nuda, marazm i bieda. W pociągu do Bukaresztu spotykają się trzy osoby: bankrut, który jedzie do żony hańbiącej się pracą u Włocha, była księgowa, która mówi, że w Niemczech jest tak czysto, że można jeść z podłogi, a także naiwna nastolatka, nieustannie rzucająca truizmami o wolności i samorozwoju.

Rumuni postawili na dość niecodzienną formę teatralną. Na proscenium siedzą młodzi ludzie, którzy w milczeniu używają sprzętów domowych jako instrumentów. Pociąg to kilka garnków i skrzynka piwa. W przedziale jest duszno i śmierdzi - młodzi aktorzy obierają cebulę, otwierają kolejne puszki z nieświeżymi wiktuałami i fiolki z aromatami do ciast. Na stacjach używają odświeżaczy do powietrza.

Widzowie dzięki temu spektaklowi mogli dowiedzieć się, jak wiele łączy Polaków i Rumunów - nie tylko fatalny stan kolei państwowych, ale także przekonanie, że czasami nic dobrego nas tutaj nie czeka. Schwartz - 26-letni twórca, nazywany objawieniem rumuńskiego teatru - stworzył widowisko, które pod pozorem lekkości skrywa niezwykle bolesne zarzuty kierowane w stronę własnego kraju i rodaków. Nie mam żadnych wątpliwości, że jeszcze nie raz na Kontakcie zobaczymy przedstawienia tego reżysera.

Zła Matka Polska

Jan Klata - jeden z najgłośniejszych polskich reżyserów - był w Toruniu zaledwie dwukrotnie, ale zawsze za swoją pracę był wynagradzany. W Teatrze Polskim we Wrocławiu przygotował "Utwór o Matce i Ojczyźnie" [na zdjęciu] na podstawie głośnego poematu Bożeny Keff. Jego spektakl jest podobnie obrazoburczy jak literacki pierwowzór, który sumiennie i z rewolucyjną pasją kataloguje, jak dyskryminująca i autoagresywna jest polska kultura. Klata bawi się naszymi największymi grzechami: pychą, skrajnym egotyzmem, ksenofobią i antysemityzmem.

Główną bohaterką jest matka, która przypomina, jak podłe było jej życie. Mówi, kto ją zawiódł, obraził i zdradził. Jej ból jest bólem publicznym i pokoleniowym. Nieustannie oczekuje świadectw miłości i lojalności, ale niewiele daje w zamian. Przypomina o swoich tragediach i triumfach, nie pozwala o sobie zapomnieć. Wsłuchujemy się w jej kolejne jeremiady, bogoojczyźniane mantry i zaklęcia; widzimy, jak przywołuje duchy zmarłych, które nie przypominają łagodnych efemerycznych istot, ale obrzydliwe zombie.

Klata bywa rozkosznie obrazoburczy - aktorka tańczy z polską chorągiewką do marszu "Preussen Gloria". W "Utworze o Matce i Ojczyźnie" wszystko jest na pokaz: za dużo w tym przedstawieniu gimnastyki i ornamentyki, popisów wokalnych i chóralnych, zakrywania pustki mało subtelną satyrą. Reżyser żongluje cytatami, ale bez wirtuozerskiej lekkości, z której jest znany. Trzy lata temu Klata zdominował Kontakt - jego "Sprawa Dantona" z Teatru Polskiego we Wrocławiu zdobyła grand prix, wyróżnienie dla najlepszego reżysera, scenografa i aktora. Nie ma żadnych wątpliwości, że tamten zwycięski spektakl od tegorocznej propozycji dzieli cała klasa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji