Te szalone media
Napisałem tydzień temu, że właściwie nie ma już sprawy księdza Jankowskiego, bo tu już wszystko jest oczywiste, jest za to sprawa arcybiskupa Gocłowskiego, 1 rzeczywiście. Czy to przyjaźń z księdzem Jankowskim, czy to solidarność zawodowa, czy może powinowactwo poglądów - w każdym razie sprawa ukarania prałata to czyste kpiny. Bardzo smutna prawda o antysemityzmie polskiego kleru, mam nadzieję, że nie całego, wyszła na jaw w całej oczywistości. "TRYBUNA" nie jest wprawdzie najstosowniejszym miejscem na tego typu rozliczenia, bo zostanę oskarżony o tendencyjność. Co prawa, jak wynika z cytowanego przed tygodniem listu do mnie, jakiś mój Czytelnik łaje mnie i za prawicowość, a redakcję posądzą o "fideizm". Trudno. Często cytuję anegdotę, w której pewną panią zasypano pytaniami: czy katoliczka? czy komunistka?Odpowiedziała:tancerka. Zdarzyło się to zresztą na prawdę mojej znajomej.
W zeszłym tygodniu zdarzyła się jedna rzecz na prawdę ważna: "Dziady" Jana Englerta i sama telewizja doceniła w pełni wagę wydarzenia. Czy jakakolwiek konkurencja może się poszczycić audycją tej klasy? Nie widziałem. "Dziady" to w ogóle dziwny dramat, o absurdalnej konstrukcji i bardzo szczególnych tezach - przypomnijmy, że Mickiewicz był także autorem "Wallenroda" a równocześnie żarliwym katolikiem. Jedno z drugim nijak się nie chce połączyć. Zresztą w ogóle już tak bywało, że pozycja Mickiewicza stawała się dla potomnych nie wygodna, że przypomnę sławną "Zarazę w Grenadzie" Jana Nepomucena Millera. Tak się zresztą dzieje zawsze z żarliwą liturgią narodową w nieco mniej niebezpiecznych czasach, tak było w dwudziestoleciu, tak sprawy wyglądają i teraz.
Ostatnio "Dziady" oglądałem w ujęciu Grzegorzewskiego. Były bardzo dziwne, już nie na sto procent narodowe, ale chyba "konstruktywistyczne", coś jak z Tairowa, sam nie wiem. Englert jest o wiele bardziej czytelny, ale po prawdziwe on te "Dziady" sam napisał, usiłując uzyskać jakąś jednolitość. I to się udało, ale za cenę bezlitosnych określeń. (Tak się mówi w nowomowie teatralnej). Cóż, może mi się, jak małemu Jasiowi, wszystko z jednym kojarzy, ale wyszedł z tego wręcz klasycznie postmodernistyczny New Age. Dramat sił kosmicznych a nie narodowych obrachunków; tu zresztą podłożenie rytuałów voodoo pod słowiańskie, a ściślej białoruskie "dziady"; było zabiegiem wręcz genialnym. Świetny był Majchrzak i pomyśleć, że w swoim czasie myślałem, że emploi Krzyśka jest dość ograniczone.. A to ja sam byłem ograniczony.
Nie sposób wyliczyć wszystkich aktorów, jak to w "Dziadach" było ich bardzo wielu. Jak można jednak pominąć Gustawa-Konrada Michała Żebrowskiego? Ale już chyba po raz enty przekonuję się że Wielka Improwizacja nie bardzo nadaje się do teatru: jest po prostu za "gęsta", zanadto zmetaforyzowana. Dźwięki biegną zawsze za szybko w stosunku do znaczeń. A jeśli się jej nie zna po prostu na pamięć, to traci się z oczu jej architekturę. Byłem w swoim czasie praktykującym mickiewiczologiem, mam naturalną przewagę ale nawet i dla mnie to stężenie bywa za duże. Świetny był ksiądz Piotr Jana Frycza, cudowne Widzenie Ewy, a już Zbigniew Zapasiewicz przyprawiał o chichot rozkoszy, tak bardzo rola pasowała do samego człowieka... Ciekaw jestem czy ten spektakl nie rozpocznie nowej epoki aranżacji narodowego dramatu.
Ale w Polsce zawsze wszystko się niedobrze kończyło. Dlaczego teraz miałoby być lepiej?