Artykuły

Parady w telewizji

15 września br. w godzinach dobrze już wieczornych telewizja Polska nadała widowisko Jana Potockiego "Parady" w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego. Było to pierwsze polskie widowisko telewizyjne, jakie oglądałem po powrocie z II Międzynarodowego Festiwalu Telewizji w Edynburgu, imprezy niezwykle zajmującej, przy okazji, której udało mi się obejrzeć (w serii kasetowej oczywiście - dzisiaj kasety telewizyjne bowiem i przystawki kasetowe do telewizorów, o których przebąkujemy coś nieśmiało jako o cudzie przyszłości, są już chlebem powszednim w świecie) kilkadziesiąt programów telewizyjnych różnych gatunków, wyświetlanych aktualnie lub na przestrzeni kilku minionych lat w telewizji brytyjskiej, amerykańskiej, australijskiej RFN. I mimo że były to często programy świetne lub wręcz znakomite, nie było wśród nich ani jednego takiego widowiska jak "Parady" Potockiego.

Nie chodzi o to, by "Parady" były widowiskiem przewyższającym wszystko, co daje się oglądać;byłoby to stwierdzenie przesadne.Chodzi natomiast o to, że często - sami nie zdając sobie z tego sprawy - realizujemy w naszym kraju pewien inny, odrębny i po prostu nie znajdujący często odpowiedników na świecie typ telewizji.

Pociąga to za sobą konsekwencje zarówno negatywne, jak i pozytywne. Narzekamy na opieszałość informacyjną naszej telewizji i jej powierzchowność w tym względzie, na jej małą ciekawość poznawczą - zwłaszcza skierowaną ku ważnym problemom współczesnym,jej często ślamazarne manewrowanie emocjami widowni co telewizje zachodnie doprowadziły do perfekcji.Ale równocześnie rozwijają się u nas całe gatunki telewizyjne, których nikt nie uprawia, których nawet nie ma z czym porównać, a które często są niepoślednią cennością. Do takich należy między innymi typ widowiska właśnie ów typ widowiska quasi-teatralnego albo krócej: teatru telewizji takiego, jakim są "Parady". Do podobnego rodzaju należało również - nadane przed kilkoma miesiącami z Lublina bodajże i zrealizowane przez tamtejsze siły oraz zespół muzyczny SBB, a następnie nagrodzone na festiwalu w Knokke-le-Zoute pod inną zdaje się nazwą - poetyckie widowisko Malczewski i wiele innych widowisk programu teatralnego naszej telewizji.

Są to przedstawienia, które w żadnej mierze nie mogłyby być wyprodukowane przez wielkie zachodnie systemy telewizyjne, ponieważ tamte - nawet w najlepszym co robią - nastawione są przede wszystkim na masową widownię. Jeśli więc teatr - to taki, który zaapeluje do masowego widza, będzie dlań zabawny albo przejmujący, a w każdym przypadku zrozumiały. Jest to paradoks, ale tamtych wielkich i bogatych systemów telewizyjnych po prostu nie stać na realizowanie przedstawień, których jedynym sensem jest pewna "rafinada" kulturalna, jest poszukiwanie piękności w ramach samej sztuki (ilustracją tego, o co mi chodzi, jest właśnie wspomniany program Malczewski, którego celem było przetłumaczenie klimatu i kolorystyki malarstwa Jacka Malczewskiego na język scenografii i pantomimy czy baletu) - słowem działalność czysto artystyczna.

Być może,widziane z perspektywy wielkich systemów telewizyjnych przedsięwzięcia takie mogą wyglądać jak piękne owoce, rękodzieła na tle nowoczesnej działalności wielkoprzemysłowej, a wiec zachwycać, a jednocześnie wzruszać pewna anachronicznością. Dobrze jednak, że stać nas na takie "rękodzieło".

Jerzy Adamski, komentując przed spektaklem "Parady", zwrócił uwagę nie tylko na ich proweniencję historyczną, ale także na ich konwencjonalność jako gatunku. Istotnie, "Parady" takie, jakimi pokazał je Krzysztof Zaleski, stały się przede wszystkim znakomitą grą umowności zarówno sytuacyjnych, jak i aktorskich. W przedstawieniu tym odżyła cała piękna tradycja arlekinady, którą Piotr Fronczewski zwłaszcza, główna osoba tego przedstawienia potraktował w dwóch jednocześnie planach - charakterystyczności i perfekcji.

Arlekinada bowiem taka, jaką pokazał nam Fronczewski, a wraz z nim Ewa Dałkowska i Grzegorz Wons, jest nie tylko charakterystycznym przerysowaniem, co często widuje się w nieświetnych imitacjach tego stylu, ale równocześnie doskonałością techniczną, perfekcją działań fizycznych, mistrzostwem szczegółu. W gruncie rzeczy oparta jedynie na konwencjonalności gestów i figur arlekinada staje się

schematyczna i pusta, i dopiero wówczas, kiedy ten schematyzm jest równocześnie utrwalaniem figur w sensie technicznym najtrudniejszych (na przykład całkowicie zgięta do przodu lub nienaturalnie odgięta do tyłu postawa aktora w czasie całej "parady", a także działania z pogranicza akrobacji), intonacji głosu najbardziej wyszukanych albo rozgrywaniem najdrobniejszych detali, w rodzaju mimowiednej na pozór gry palców w scenie pomiędzy Fronczewskim a Dałkowską - wówczas właśnie arlekinada staje się źródłem niezwykłego bogactwa. Jest to bowiem coś w rodzaju "aktorskiego malarstwa abstrakcyjnego", gdzie pretekst fabularny jest nikły, wszystko natomiast opiera się na wirtuozerii wykonawczej, lub coś w rodzaju muzycznej wariacji, gdzie jeden motyw, prosty zazwyczaj, przekształcony jest na tysiączne sposoby.

Takie właśnie były "Parady" Potockiego, które obejrzeliśmy w telewizji. Byłoby jednak przeoczeniem, czy też zbytnim zawierzeniem słowom komentarza prof. Adamskiego, gdybyśmy w tym przedstawieniu zobaczyli tylko cudownie rozegraną konwencję teatralną, świadczącą o wielkiej oryginalności -młodego reżysera (z dotychczasowych jego prac mogliśmy oglądać przedstawienia sztuki Buchnera Leonce i Lena w Teatrze na Woli i "Przebudzenie wiosny" Wedekinda w T. Współczesnym, a także zaopatrzoną w bardzo barwną,migotliwą scenografię Alicji Wirth.

"Parady" Potockiego bowiem,najbardziej obok "Rękopisu znalezionego w Saragossie" znany jego utwór literacki błyszczą do dzisiaj wielkimi zaletami słowa. Dialog VIII-wiecznego autora, wysłuchany na nowo, daje się porównać ze współczesnym dialogiem typu "crazy",którego klasyczny wzorzec wiele lat później ustalili bracia Marx. Tyle tylko, że dzisiejszy styl "crazy" ma za sobą całe doświadczenie nowoczesnego absurdu,a także świadomość istotnego znaczenia pomyłek słownych i "przejęzyczeń",którą dał mu freudyzm.Potocki jest więc prawdziwym prekursorem i odkrywcą,autorem również w tym swoim dziele genialnym.

Jest on również dzieckiem swego wieku nie tylko przez stosowanie wytwornej i dowcipnej konwencji, ale i dlatego, że bawiąc się swoimi "Paradami", zdradza przez nie to, co bawiło, straszyło, a w każdym razie zajmowało jego słuchaczy i wspólników zabaw z Łańcuta. Proszę zwrócić na przykład uwagę,ile w tych "Paradach" można wyłowić aluzji, dowcipnych i drwiących, do Rewolucji Francuskiej,do języka broszur agitacyjnych i republikańskiego słownictwa. Arystokratyczna zabawa "Parad" pełna jest więc zachwycających sprzeczności i podtekstów: w pałacu ewokuje się ludową formę arlekinady zdając sobie równocześnie sprawę, że ów ludowy żywioł wybucha właśnie tuż obok krwawymi wypadkami, niosącymi kres arystokratycznemu światu. Jest to jeszcze jeden urok czy pikanteria tego przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji