Artykuły

Stalker, przewodnik, ale dokąd?

"Stalker" w reż. Jakuba Roszkowskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Według powieści "Piknik na skraju drogi" braci Strugackich powstał film "Stalker" Andrieja Tarkowskiego, wybitnego, nieżyjącego już reżysera. Film, luźno tylko związany z książką, rezygnujący z jakichkolwiek elementów fantastyki, był niezwykłą, głęboką przypowieścią o ludzkim dążeniu do szczęścia i także o tym, czy i kto może być dla drugiego człowieka przewodnikiem na tej drodze.

Według powieści Strugackich powstało teraz (prapremiera w miniony piątek na Scenie Malarnia Teatru Wybrzeże) przedstawienie "Stalker", w adaptacji i reżyserii Jakuba Roszkowskiego. Porównywanie tej inscenizacji z filmem Tarkowskiego, jednego z największych twórców kina XX wieku, rzecz jasna byłoby wobec gdańskiej sztuki głęboko nie fair. Ale z jednego powodu można to zrobić. "Stalker" Tarkowskiego był, jak napisałem, filmową przypowieścią.

A "Stalker" Jakuba Roszkowskiego czym jest? Czym właściwie jest? Niewyrazistość gatunku, formy, wydaje się głównym mankamentem tego wątpliwego spektaklu.

Roszkowski również rezygnuje z wystroju sci-fi. Scenografia to tylko kilka prostych aluminiowych stelaży, jakby ramp na koncercie. Do tego diodowy ekran, mechaniczna winda, która unosi Justynę Bartoszewicz w jej występach jako knajpianej erotycznej tancerki i piosenkareczki Diny - i to wszystko. Sci-fi są tu tylko kombinezony, w jakich chodzą pracownicy instytutu, badającego funkcjonowanie zony.

Zona to strefa, która powstała przed kilkunastu laty w okolicach małego miasteczka. Przedmioty w tej zagadkowej okolicy zmieniły swe właściwości, a w jej sercu znajduje się - jak mówią opowieści - strefa, gdzie spełniają się ludzkie marzenia. Do zony przeprowadzają się stalkerzy, którzy także handlują wynoszonymi stamtąd przedmiotami. Jeden z takich stalkerów (gra go Marek Tynda) jest centralną postacią sztuki. Poza finałową - w miarę udaną i mogącą budzić emocje - sceną nigdy nie towarzyszymy mu w wyprawach do zony. Przez scenę przepływają obrazki z jego życia rodzinnego, wizyt w miasteczkowym klubie, gdzie przepija zarobione pieniądze, i utarczek z wojskową władzą. Wszystko to przeplatane jest choreograficznymi wstawkami, w których postacie zamieniają się w marionetki, poruszane przez zagadkową siłę. Zonę?

Czy gdański "Stalker" jest przypowieścią, czy historią rodzinną, czy rzeczą o poszukiwaniu sensu życia, czy przedstawieniem o przyjaźni i zdradzie, czy czymś innym jeszcze? Skromna scenografia pozwala na płynne przechodzenie jednej sceny w drugą, ale to tylko pogłębia dezorientację widza.

Poza ciekawą, o niespokojnym pulsie, muzyką Adama Pierończyka, staraniami Justyny Bartoszewicz i Ewy Jendrzejewskiej, by stworzyć jakoś zarysowane postaci, no i poza uroczą małą Zuzanną Tynda, grającą dziecko stalkera, nie potrafiłbym niczego bronić w tym przedstawieniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji