Artykuły

Nadwyżka odwagi

HALINA MIKOŁAJSKA twierdziła, że aktorką została przez przypadek, co znaczyć może tyle, że nie chciała zostać aktorką od kołyski, ponad życie i za wszelką cenę. I że dostrzegała świat także poza teatrem.

Rozmowa z Joanną Krakowską, autorką książki "Mikołajska. Teatr i PRL"

POPRZEDNI rok na rynku księgarskim to byt zdecydowanie rok biografii. Wydarzeniami literackimi są także dzienniki oraz reportaże. Jak pani myśli, skąd ten odwrót od fikcji i zainteresowanie czytelników "życiem prawdziwych ludzi"?

- Zainteresowanie literaturą faktu chyba niekoniecznie oznacza "odwrót od fikcji". Zresztą we współczesnej prozie granica między fikcją a prawdziwym życiem jest często płynna. Tu może raczej chodzić o pragnienie, by literatura opowiadała historie, by snuła panoramiczne opowieści o ludziach od ich narodzin do śmierci, z psychologią, obyczajami, kontekstami, na tle czasów. Mało kto pisze dziś takie powieści, a biografie, owszem, mają na ogół wszystkie te elementy. Poza tym teraz dopiero mogą powstawać biografie, których bohaterowie spędzili znaczną część życia w Peerelu. To stwarza okazję do zmierzenia się z tym historycznym okresem, który wielu czytelników dobrze pamięta albo chciałoby poznać niekoniecznie przez pryzmat lustracyjnych czy nostalgicznych narracji.

We wstępie i zakończeniu książki wyjawia pani swoje wątpliwości co do możliwości uchwycenia prawdy. Biografia jawi się tu w zasadzie jako projekt niemożliwy...

- Nie jako "projekt niemożliwy", tylko jako projekt możliwy wielokrotnie i wielorako. Nie aspiruję do uchwycenia prawdy, bo nie jestem katechetką. Aspiruję do przedstawienia własnej wizji życia mojej bohaterki z pełną świadomością, że można je opowiedzieć także zupełnie inaczej. Wszystkie zebrane dokumenty, relacje i informacje trzeba przecież poddawać selekcji i interpretacji, a to bardzo subiek-

tywne działania i każdy zrobi to po swojemu - przez pryzmat własnych skłonności, zainteresowań, poglądów, temperamentu, kompetencji...

We fragmencie poświęconym egzaminom do Studia Starego Teatru pisze pani m.in., że Mikołajska mogła zdawać egzaminy na złość chłopakowi albo z przyczyn towarzyskich. Potem wspomina pani o roli spóźnienia w jej karierze... Czy można zatem powiedzieć, że ikona teatru PRL-u została aktorką właściwie z przypadku?

- To są oczywiście anegdoty, jak to bywa, trochę pewnie koloryzowane. Chociaż każdy z nas wie, ile w życiu znaczą szczęśliwe i nieszczęśliwe zbiegi okoliczności... Halina Mikołajska twierdziła, że aktorką została przez przypadek, co znaczyć może tyle, że nie chciała zostać aktorką od kołyski, ponad życie i za wszelką cenę. I że dostrzegała świat także poza teatrem.

No właśnie, co przesądziło o tym, że bohaterka pani książki, na początku niezainteresowana polityką, z czasem podejmuje działalność opozycyjną? Rozterki moralne? Nadwyżka świadomości?

- Opowiedzenie się przeciw władzy, która rozprawiała się brutalnie z robotnikami w Radomiu i Ursusie, to był z pewnością odruch moralny. Stąd krok do pełnego zaangażowania w działalność opozycyjną. Powiedziałabym po prostu, że Halinie Mikołajskiej nie było obojętne ani to, jaką rolę gra, ani w jakim kontekście występuje - nazwał to pan nadwyżką świadomości, dodałabym do tego może nadwyżkę odwagi i odpowiedzialności.

Pisze pani tak: "Środowisko, w którym za sprawą Michnika się znalazła, dawało jej oparcie, ale jeszcze bardziej potrzebowało jej zaangażowania, sławy i nazwiska". Czy nie jest trochę tak, że opozycjoniści wykorzystali Mikołajską?

-Absolutnie nie! Mikołajska nie była dekoracyjną lalką na opozycyjnej kanapie, tylko sama tę opozycję tworzyła. Oczywiście, że opozycja potrzebowała głośnych nazwisk, autorytetów, słynnych osób, żeby przebić się ze swoim przekazem do opinii publicznej, żeby zwrócić uwagę na sprawy, w których protestowała. Potrzebowała też samochodów i kierowców, żeby wozili obserwatorów na procesy do Radomia. I Halina Mikołajska ich woziła. Potrzebowała telefonów i adresów, na które można by zgłaszać naruszenia praworządności. I Mikołajska swój adres i telefon udostępniła.

Ale na przykład Erwin Axer mówił o niej, że z "wielkiej aktorki staje się dyletantką w polityce"...

- A Erwin Axer miał po prostu inny pogląd na działalność w sferze publicznej - zamiast otwartego sprzeciwu wybrał grę z władzą i zapewne uważał, że prowadzi ją bardzo fachowo. Był na swój sposób skuteczny, ale niepodległość zawdzięczamy raczej "dyletanckiej" opozycji demokratycznej.

Przypomina pani, że KOR, jaki znamy, to KOR widziany wyłącznie męskim okiem. O czym dowiedzielibyśmy się dzięki "kobiecej historii KOR-u"?

-Może więcej dowiedzielibyśmy się o tych z drugiego i trzeciego szeregu, o zapleczu, bez którego ani rusz. O tych, którzy wykonywali konkretną, ale anonimową pracę. O codzienności tego ruchu, o zwyczajnych trudach, kłopotach i lękach. Zapewne także o emo-

cjach, o psychologicznych niuansach, o relacjach międzyludzkich? Tak przypuszczam.

Gdy opowiadałem znajomym, że czytam książkę o Mikołajskiej, ich reakcja była dość zgodna: kojarzyli ją z działalności opozycyjnej, ale nie byli w stanie przypomnieć sobie jej ról...

- To poniekąd naturalna kolej rzeczy w teatrze. Role teatralne żyją w przekazach świadków, dokąd żyją świadkowie. Halina Mikołajska

mało grała w filmie, choć jej rola w "Życiu rodzinnym" Zanussiego z pewnością warta jest pamiętania. Podobnie jak role zagrane w Teatrze Telewizji - niekiedy telewizja przypomina słynną "Cudzoziemkę". Można powiedzieć jedno - nie ma historii polskiego teatru bez Haliny Mikołajskiej, o tym, mam nadzieję, napisałam książkę.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji