Artykuły

Co opowiedziały lalki na temat zagłady Żydów

Spieramy się o spektakl "Kamp" holenderskiej grupy Hotel Modern, pokazywany w Łaźni Nowej. W Dzienniku Polskin dwugłos Łukasza Gazura i Artura Wabika.

Trudno nie odwrócić wzroku

Spektakl "Kamp" to wstrząsająca opowieść o obozie w Auschwitz, historia jednego dnia z życia pod znakiem śmierci.

Już od wejścia, jeszcze w tłoku, zaczynam myśleć o temacie spektaklu. Ludzie przepychają się w poszukiwaniu miejsc, szpaler pracowników Łaźni Nowej pilnuje świata w miniaturze. Tak, by nikt nie zdeptał kilkunastocentymetrowych baraków. Jeszcze wszystko wygląda bezpiecznie...

Powoli gaśnie światło. Zatapiamy się w ciemności, słyszymy jakieś głośne szuranie. Z czerni przestrzeni snopami światła wyłuskiwane są kolejne elementy. Widzimy więźniów w pasiakach. Tną drewno, inny przewozi gruzy taczką. Małe laleczki, o wzroście zaledwie kilku centymetrów, krążą po wielkiej scenie z pomocą aktorów, ale patrzymy na nie z bliska, na wielkim ekranie. Bezkształtne formy, twarze pozbawione życia, jakby bez wyrazu. Są kukłami, zabawkami w rękach oprawców.

Nie ma tu odgrywania autentycznych scen, zachowanych we

wspomnieniach więźniów. Ale czuje się atmosferę obozu. Trudno obojętnie spoglądać, gdy więźniowie resztkami sił rzucają się na jedzenie. Albo gdy są świadkami egzekucji. Albo gdy padły z wycieńczenia więzień jest bity tak długo, aż przestanie oddychać. Jego zwłoki ląduj ą na kupie gruzu. Strach siada tuż obok nas, zbyt blisko. Ból jest niemal fizycznie odczuwalny. Trudno było nie odwrócić wzroku. Choć z tyłu głowy wciąż przecież tkwi myśl, że to tylko teatr, że to lalka ginie, wyobraźnia zakuwa nas w kajdany skojarzeń. Jest w tym emocjonalna autentyczność, ale i dbałość o historyczny szczegół, jak choćby fakt, że pod koniec wojny brakowało już pasiastych strojów, a część więźniów chodziła w zwykłych ubraniach.

Teatr kukiełkowy w tym wypadku to metafora zabaw z życiem, jakie prowadzą naziści. Maltretowanie i śmierć są tu po prostu nieistotnym przerywnikiem codzienności obozowej, może nawet elementem rozrywki, takim jak niemieckie pieśni śpiewane przez nazistowskich strażników podczas wieczorów z alkoholem w tle. Nawet słynny napis "Arbeit macht frei" jest tu inny. Świeci niczym neon. Wygląda jak napis witający w świecie nazistowskiej rozrywki.

Holokaust to temat uniwersalny, ważny, wciąż oddziałujący na widza. Od czasów "Berka" Artura Żmijewskiego i "Lego. Obozu koncentracyjnego" Zbigniewa Libery nie widziałem tak wstrząsającej historii o obozach zagłady, opowiadanej przez współczesną sztukę. Szkoda że to jedyny występ grupy w Polsce. Warto, by spektakl zdobywający uznanie krytyków i publiczności od Berlina po Nowy Jork pojawił się na naszych scenach na dłużej.

ŁUKASZ GAZUR

***

Tylko pierwszy krok

"Być może na zachodzie obozy koncentracyjne to coś niezwykłego, ale my tutaj dobrze wiemy, jak wyglądały" - usłyszałem w tłumie przy wyjściu ze spektaklu "Kamp", który pokazano w środowy wieczór w krakowskim teatrze Łaźnia Nowa.

Widowisko, reklamowane jako "wyjątkowe połączenie animacji, performance'u, teatru lalkowego, rzeźby i instalacji artystycznej", przyciągnęło niemal pięćset osób. Sala była pełna, a bilety wyprzedane na kilka dni przed spektaklem.

Istotnie, wykonana z drutu, papieru i modeliny makieta obozu koncentracyjnego i zagłady w Auschwitz robiła wrażenie rozmachem i pieczołowitością odwzorowania. Trzy tysiące ręcznie wykonanych, ośmiocentymetrowych lalek-marionetek imponowało zróżnicowaniem wyglądu i ekspresji twarzy. Subtelna gra świateł i cieni umiejętnie budowała nastrój grozy.

Niestety, strona fabularna przedsięwzięcia nie dorównywała bogactwoi jego scenografii. "Kamp" nie opowiada w zasadzie żadnej historii, oprócz tej, którą wszyscy znamy z podręczników. Przez godzinę wraz z aktorami podglądamy kolejne sceny z życia obozu - przyjazd transportu z więźniami, masowe zabójstwo w komorach gazowych,

kremację ciał, apel i znów transport, komory, kremację... Tak właśnie wyglądało zapewne życie codzienne w obozie, ale to wszystko możemy zobaczyć na archiwalnych fotografiach.

Teatr powinien opowiadać historie. Zbudowanie przekonującego świata to dopiero pierwszy krok na drodze do interesującej inscenizacji. Tymczasem autorzy "Kampu" kolejnych kroków już nie postawili. Zabrakło prawdziwych emocji. Lalki wykonane przez grupę Hotel Modern z Holandii, choć bez wątpienia piękne, nie były w stanie oddać pełni tragedii Auschwitz. Nie udało się także zbudować postmodernistycznych kontrastów, jakie znamy np. z instalacji Zbigniewa Libery "Lego. Obóz koncentracyjny" lub komiksu "Achtung Zelig" Krzysztofa Gawronkiewicza i Krystiana Rosenberga.

Od strony technologicznej spektakl przypominał film animowany, realizowany na żywo na oczach widzów. Autorzy-lalkarze zgodnie z założeniem pozostawali transparentni, od czasu do czasu rzucąjącjedynie złowrogie cienie na poruszane przez siebie postaci.

Paradoksalnie, mam wrażenie, że obecność na scenie tych dziwacznych demiurgów była najciekawszym, najbardziej symbolicznym elementem całej inscenizacji.

ARTUR WABIK

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji