Artykuły

Kobieta pod presją

Jest wolna od dogmatów, od mód, od przynależności. Nawet jeśli jej zawodowa hiperaktywność podszyta jest wewnętrznym niepokojem, że coś może się skończyć, a jakieś drzwi mogą na zawsze zatrzasnąć - sylwetka DANUTY STENKI.

Danuta Stenka w "Orestei" Mai Kleczewskiej [na zdjęciu próba spektaklu] rzuca na kolana. Dobitnie przypomina, z jakimi demonami zmaga się kobieta u progu tego, co kolorowe pisma nazywają dojrzałością, a co jest po prostu widmem nadchodzącej starości.

Między a moją prywatną chwilą i światem poza mną jest krucha granica. I to ja decyduję, kiedy ją przekroczę. Uwielbiam delektować się tym stanem - tekst, który wygłasza w reklamie ciasteczek z galaretką, w zasadzie można uznać za aktorskie credo Danuty Stenki. Kiedy wychodzi na scenę Teatru Narodowego w "Orestei", czuje się, że naprawdę dotyka cienkiej granicy między "prywatną chwilą a światem poza nią". To ogromna siła tej kreacji i wszystkich innych, które stworzyła w spektaklach Mai Kleczewskiej.

Stenka to wzorcowa kobieta sukcesu: piękna i bogata. Utalentowana i spełniona. Z małej kaszubskiej wsi po latach zmagań przebiła się do Warszawy i jest na szczycie ("z prowincji do Warszawy" to w zasadzie polski wariant amerykańskiej kariery "od pucybuta do milionera").

Jej Klitajmestra w "Orestei" to też kobieta sukcesu: ubrana w elegancki kostium i perły żona polityka, rezydująca w apartamencie z widokiem na morze. Podobnie "Fedra" z wcześniejszego spektaklu Kleczewskiej. Grająca tytułową rolę Stenka w pierwszych scenach jest idealnie glamour: szpilki, kapelusz, ciemne okular}', czerwone usta i charty na smyczy. Wygląda jak wycięta z "Elle", "Vogue'a" albo "Twojego Stylu". Tyle że już po chwili widzimy, że pod tym wizerunkiem kryje się autentyczny dramat.

Nie liczę godzin i lat

Zapytany o fenomen Danuty Stenki Tadeusz Nyczek, pisarz, krytyk, kierownik literacki warszawskiego teatru Ateneum, odpowiada nie wprost: - Lata temu, na użytek recenzji z pewnej książki Stanisława Barańczaka o jego teorii przekładu, napisałem, że dobry tłumacz jest jak dobry aktor - mówi. - Musi mówić, czyli grać, różnymi językami (nie chodzi o języki obce, bo to oczywiste). I im lepszy tłumacz, tym większy obszar konwencji, poetyk i stylów ogarnia. Barańczak z równą łatwością przekładał XIX-wieczne limeryki, absurdalne wierszyki dla dzieci, piosenki Beatlesów - co Szekspira czy Johna Donne'a. Wybitni aktorzy mają to samo: umieją zagrać kota w butach i króla Leara.

Skoro dobry tłumacz musi być jak dobry aktor, to dobry aktor jest niczym świetny tłumacz. Jeśli będziemy trzymać się tej metafory, to Danuta Stenka nie tylko mówi różnymi językami, ale jest do tego autorką doskonałych przekładów: z Krzysztofa Warlikowskiego, z Grzegorza Jarzyny i oczywiście z Mai Kleczewskiej. Tłumaczy dramaty, kryminały i komedie. Sztuki teatralne, telewizyjne seriale, filmy fabularne. Nie boi się awangardy, nie ucieka od klasyki. Ogarnia coraz większy obszar konwencji, poetyk i stylów. A co najważniejsze - rozbudowuje własny. Szkoda, że państwo tego nie widzą.

Stenka wyżywa się w teatrze; w kinie już bardzo dawno nie dostała roli, w której mogłaby pokazać, na co ją stać, od lat gra na drugim planie albo w epizodach. W pop-kulturowej pamięci wciąż funkcjonuje jako bohaterka romantycznych komedii - Judyta z "Nigdy w życiu" i "Tylko mnie kochaj" oraz Anna z "Jeszcze raz". To one ukształtowały jej publiczny wizerunek: spontanicznej, dzielnej, romantycznej Danuty Stenki. Kobiety z klasą, po której nie widać upływu lat. Wizerunek utrwalony przez kolorowe magazyny i reklamy. Wiecznie piękna i wiecznie młoda - taka jest Stenka znana masowym odbiorcom. - Wygląda pani na trzydziestkę! - nawet żurnalista z szacownego dziennika, który rozmawiał z aktorką w związku z rolą w "Orestei", czuł się zobowiązany to zauważyć i podkreślić.

Kobieta na skraju załamania Jak na rasową tłumaczkę przystało, totalnie oddaje się jednemu twórcy, a za jakiś czas z równą pasją i poświęceniem wchodzi w świat kolejnego artysty, choć zarazem chętnie wraca do ulubionych autorów. Od kilku lat i kilku przedstawień - "Fedry", "Marata/Sada" i "Orestei" - tworzy doskonały duet z Mają Kleczewską, jedną z najciekawszych polskich reżyserek. I jedną z najbardziej wymagających: próby do "Orestei" trwały od wielu miesięcy, dwoje aktorów Teatru Narodowego, Grzegorz Małecki i Patrycja Soliman, wycofało się z udziału w spektaklu - nie byli w stanie zaakceptować metod Kleczewskiej.

Na użytek najnowszego spektaklu reżyserka sięgnęła po kontrowersyjną terapeutyczną metodę ustawień rodzinnych Berta Hellingera. Gdy przy jej użyciu chciała wcześniej wystawić "Burzę" w jednym z niemieckich teatrów, rzeczywiście burza się rozpętała - i do premiery nie doszło. Stenka zaakceptowała taki styl pracy, choć oznaczał on wejście na terytorium psychoterapii, i to w wydaniu mocno niekonwencjonalnym.

Zresztą Kleczewską pracuje ze Stenką niekonwencjonalnie od początku. Nie hołubią na scenie wizerunku kobiety sukcesu, a wręcz przeciwnie, opowiadają o cenie, jaką się płaci za sukces. Nie podtrzymują mitu wiecznie pięknej i młodej aktorki, Stenka u Kleczewskiej, używając swojego ciała, opowiada o demonach, z jakimi zmaga się kobieta u progu tego, co kolorowe pisma nazywają dojrzałością, a co jest widmem nadchodzącej starości. W "Orestei" aktorka pozwala mówić przez siebie demonom, w "Fedrze" - lękom i frustracji; w"Maracie/Sadzie" - szaleństwu. W przedstawieniach Kleczewskiej Stenka jest kobietą nienawidzącą męża, matką żywiącą ambiwalentny stosunek do dzieci, kobietą, która nie marzy o romantycznej miłości, lecz desperacko pożąda - często wchodząc na teren tego, co zakazane. To kobieta na skraju załamania nerwowego. Ciemna strona Danki Stenki z kolorowych pism. Niepozbawiona wieku pani z reklamy ciasteczek, ale ta, która swego czasu przyznała, że cierpi na bezsenność i depresję.

Nie została twarzą pokolenia (jak Janda) i nie reprezentuje żadnej wielkiej sprawy (przypadek Szczepkowskiej). Jest niezależna. Na scenie, u Kleczewskiej, Stenka mówi o tym wszystkim, o czym kultura kobietom zabrania mówić głośno. Bo depresja i smutek nic są glamour. Bo w pewnym wieku nie wypada.

Gdyby na upartego próbować znaleźć słowo, które najlepiej by ją charakteryzowało, byłaby to chyba "niezależność". Nie została twarzą pokolenia (jak na przykład Krystyna Janda) i nie reprezentuje żadnej wielkiej sprawy (przypadek Joanny Szczepkowskiej). Choć ma po temu wszelkie warunki, nie została też etatową pięknością ani symbolem seksu (pułapki, w które wpadły choćby Grażyna Szapołowska czy Katarzyna Figura). Nie związała się na śmierć i życie ani z "młodym", ani ze "starym" teatrem czy kinem. Jest na etacie w Narodowym, ale grywa dużo poza nim. Jednego dnia uprawia klasyczny teatr; wdziewa kostium i gra w "Tartuffie" Lasalle'a; drugiego pozwala, by przemawiał przez nią demon w "Orestei", albo eksploduje emocjami w "T.E.O.R.E.M.A.T." Jarzyny. Trzeciego z kolei gania z pistoletem na planie kryminalnego serialu "Instynkt" jako pani detektyw.

Jest wolna od dogmatów, od mód, od przynależności. Nawet jeśli jej zawodowa hiperaktywność podszyta jest wewnętrznym niepokojem, że coś może się skończyć, a jakieś drzwi mogą na zawsze zatrzasnąć. - Danka jest totalnie niezależna - przyznaje Jacek Poniedziałek, kolega z Nowego Teatru. - Nie bawi się w "harcerstwo", w "zakony". Każdy projekt, który realizujemy z Krzysztofem Warlikowskim, oznacza stworzenie zespołu. Praca nad spektaklami trwa długo i siłą rzeczy cementuje koleżeńskie czy przyjacielskie relacje. Danka nie ma potrzeby integrowania się. Bardzo chroni swoje życie osobiste, jest niesłychanie rodzinna, bardzo ważny jest dla niej dom, bliscy, jej ukochany ogród. Za to na wyjazdach bardzo się otwiera, jest towarzyska, uwielbia tańczyć. A tańczy doskonale!

Ale taneczne umiejętności Danuty Stenki nie ograniczają się do "Tańca z gwiazdami" (wzięła udział) i popisów na parkiecie. - Ona jest jak tancerz butoh - mówi Maja Kleczewską. - W czasie prób zamienia się w najczulszy instrument, który milimetr po milimetrze bada jak pod mikroskopem krajobraz wewnętrzny postaci, podczas prób staje się kimś wcześniej mi nieznanym, podróżnikiem po nieznanych terytoriach. Zanurza się i nagle wynurza, żeby zapamiętać, spróbować nazwać to, czego dotknęła. A potem nurkuje znowu, intensywnie, w sobie tylko znanym rytmie.

Teatr dał jej wiele: wspaniale, duże role, możliwość współpracy z najlepszymi. Daje jej szansę niezwykle szczerego opowiadania o sobie. Nic więc dziwnego, że i ona daje teatrowi wszystko. Jacek Poniedziałek wspomina pracę nad "Uroczystością" Grzegorza Jarzyny: - To był 2001 rok, początki Danki w Teatrze Rozmaitości. Nie umiała się jeszcze odnaleźć w nowej formule, w nowym zespole i stylu pracy; nie dogadywała się z Grzegorzem. Próby szły opornie, Danka czuła się bezradna, zdarzało się, że była na granicy płaczu.

Jak opowiada Poniedziałek, sytuacja zmieniła się niemal z dnia na dzień, gdy w rolę Helenę aktorka włożyła wszystkie doświadczenia i emocje związane z pracą nad spektaklem. Całą bezsilność i napięcie pokrywane uśmiechem. Efekt był niesamowity.

Pierwsza zasada: nie wiem

Nie sposób dociec, w jakim stopniu fakt, że skończyła studium, a nie studia aktorskie, sprawił, że Danuta Stenka stała się tytanem pracy, perfekcjonistką; na ile wciąż próbuje udowodnić (choć nie musi), że jest prawdziwą aktorką. Jej warsztat jest dziś fantastyczny. Ale nie tylko o warsztat tu chodzi. - Danusia ma intuicję totalną - dodaje Patryk Vega, który spotkał się z nią na planie "Ciacha" oraz seriali "Pitbull" i "Instynkt". W tym ostatnim przerobił dla niej główną rolę napisaną dla mężczyzny. - Czasami sam nie wiem, jak ona dochodzi do pewnych rozwiązań, tylko przyglądam się efektowi końcowemu z zachwytem. Ma w sobie niezwykłą pokorę, nie odpuszcza żadnej sceny. Zwykła mawiać, że po prostu czasem "tam na górze odkręcają kran i pozwalają jej przelać emocje na dół". Mam wrażenie, że w przypadku Danki tego kranu tam w ogóle nie zakręcają. Mieliśmy w "Pitbullu" ciąg scen na ekstremalnych emocjach. Jeden dubel - rejestrowany bez przerwy - trwał 22 minuty, podczas których Danka musiała przez każdą sekundę utrzymywać niezwykle wysokie emocje. Niewielu aktorów wytrzymałoby jeden taki dubel. Z Danka powtórzyliśmy go 11 razy.

- To jedna z niewielu polskich aktorek, których umiejętności zawodowe są na poziomie światowym - przekonuje Tadeusz Nyczek. - Gdyby się urodziła w Ameryce, byłaby kimś w rodzaju Meryl Streep.

- Praca z nią to nie tylko aktorstwo, to spotkanie ze zwykłym człowiekiem - dodaje Maja Kleczcwska. - Który nie zakłada masek, na nic się nie sili, z człowiekiem, który nie przestaje się rozwijać, który jest wszystkiego ciekawy jak dziecko, który nieustannie się dziwi i mówi: "nie wiem".

Owo "nie wiem" prowadzi Stenkę w przedziwne rejony. Tu reklama odmładzającego kremu, tam postarzona wlecze się przez scenę w "Maracie/Sadzie" Kleczewskiej. Tu wstrząsająca scena wybaczania w "Aniołach w Ameryce" War-likowskiego, tam występ w "Ciachu". Tu eksplozje pożądania; nagość i zaspokajanie młodego kochanka ("Fedra" Kleczewskiej, "TE.O.R.E.M.A.T." Jarzyny); tam w piżamie i pod kołdrą, w jednej z najbardziej aseptycznych i bezdotykowych scen łóżkowych w dziejach światowego kina, deklaruje: "Seks może być taki przyjemny!" Mowa rzecz jasna o "Nigdy wżyciu!"

A przy tym wszystkim Danuta Stenka wcale nie wydaje się "zagubiona w przekładzie". Wręcz przeciwnie: zawodowa, artystyczna "schizofrenia" doskonale jej służy. Ona wręcz delektuje się tym stanem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji