Artykuły

Ach, co to było za życie!

W "bandzie" było ich kilku: Jerzy Bińczycki, Jerzy Duda-Gracz, Andrzej Antkowiak i Jerzy Połoński. Śląsk, lata 50. i 60., szalone, kawalerskie czasy. Wspólnie grali w pokera i popijali słynną mlekówkę Bińczyckiego. Ten odzywał się najrzadziej, ale jak już coś powiedział, to tak, że wszyscy padali. Jerzy Połoński opowiada o przyjaźni z Bińczyckim w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Połoński i Bińczycki spotkali się w drugiej połowie lat 50. Razem grali w Teatrze Wyspiańskiego na Śląsku. Tak po prawdzie, to bardziej statystowali niż grali. Bo na początku na talencie Binczyckiego nikt się nie poznał. Na pewno nie ówczesny dyrektor "Wyspiańskiego", Jerzy Kaliszewski. Okrzykniętego później wybitnym aktora obsadzał w roli... świetlika. Jeśli obsadzał w ogóle.

Niewyparzony język

- Zgrzytaliśmy wtedy zębami - wspomina Połoński. - Pamiętam październikowy wieczór w 62 roku. Ja i Jerzy znowu robiliśmy za statystów, tańcząc walca gdzieś z tyłu sceny. To był ten dzień, w którym wydarzyła się słynna katastrofa kolejowa pod Piotrkowem. I nagle Bińczycki cedzi: cholera! - choć użył akurat gorszego słowa - czemu nie jechałem tym pociągiem? Leżałbym teraz na śniegu jak królewna Śnieżka, zamiast błazna udawać - wspomina Połoński.

Bo Bińczycki właśnie taki był: odzywał się rzadko, ale jak już coś powiedział, to wszyscy padali. Z jego ust wyszło słynne powiedzenie "żyję, żyję, ale co to za życie?". Połoński przekazał je Młynarskiemu, a ten uczynił z niego przebój.

Mocna jest też anegdota o kultowej nalewce z mleka Bińczyckiego. Wciąż ktoś pytał go o przepis. Więc aktor w końcu wypalił: bardzo to proste, trzeba pół litra spirytusu i pół litra mleka. Spirytus się wypija, a mleko zostawia na kaca.

Szaleństwa kawalerów

Od alkoholu zresztą obaj panowie wcale nie stronili. Maleńka piwniczka w Teatrze Śląskim gościła ich po każdym spektaklu - kupowali najtańszy alkohol (biedni byliśmy jak myszy kościelne - tłumaczy Połoński) i szli się "rozluźniać". Taki był rytuał. Rytuałem była też ich gra w pokera. Zapraszali na nią Andrzeja Antkowiaka i Jerzego Dudę-Gracza. Żaden z nich nie był jeszcze w tych czasach popularny. - To było szaleństwo pokerowe! Zaczynaliśmy w niedzielę po spektaklu, graliśmy całą noc, cały dzień i kawałek nocy następnej. Kończyliśmy dopiero przed wtorkowymi próbami - wspomina Połoński. Ale takie to były czasy. Połoński stary kawaler, Binczycki stary kawaler. Zero zobowiązań. - Muszę przyznać, że prowadziliśmy szalenie bogate życie towarzyskie - Połoński ożywia się na samo wspomnienie.

Elementem tych szaleństw były i alkohol, i kobiety. Podobno z dwójki Jerzych to Połoński miał większe powodzenie. Bińczycki, ze swoją posturą misia, trochę mu tego zazdrościł. Tym bardziej że sam kobietami był szaleńczo zainteresowany. Ale, jak twierdzi Połoński, okazywał to mało efektywnie. Była jedna młoda kobieta, aktor nie chce zdradzić jej nazwiska, bo potem stała się osobą publiczną. Ale na przełomie lat 50. i 60. była po prostu młodziutką, prześliczną dziewczyną. Szaleńczo zakochaną w Połońskim. A Bińczycki zakochany był w niej. - Mówiłem więc: słuchaj, nie chcesz się zainteresować tym Bińczyckim? To dobra partia. A ona na to: daj mi spokój, co, z jakimś słoniem będę! - wspomina Połoński.

Jakie czasy, takie pojazdy

Ale to nieco większe zainteresowanie wśród kobiet to nie była jedyna rzecz, której Bińczycki zazdrościł Połońskiemu. Drugą był... samochód Syrena. - Na tamte czasy to było coś! - wspomina z dumą aktor.

Tą sławetną syreną młodzi aktorzy wozili się na wczasy (Połoński nigdy nie zapomni wyjazdu do Darłowa!). Na syrenę też podrywali kobiety. "Lansowali się", powiedziałoby się dzisiaj. Ale nie 50 lat temu.

Samochód jednak nie był niezawodny. Kiedyś Połoński zatrzasnął sobie drzwi, obaj aktorzy nie mieli więc jak dostać się do wozu. Ale że czasy były absurdalne, to i samochody. Do zamkniętej syreny dało się dostać... przez bagażnik, od spodu. - Nigdy nie zapomnę Jurka podnoszącego to auto, i mnie prześlizgającego się od spodu - śmieje się Połoński.

Takich anegdot ma mnóstwo. To były piękne czasy. Szkoda tylko, że nie może ich wspominać ze swoim przyjacielem.

***

Zlot Jurków

W przyszły poniedziałek zlot Jurków i Jerzyków

Szkoła Podstawowa nr 68 w Krakowie (ul. Porzeczkowa 3), której patronem jest Jerzy Binczycki, co roku hucznie świętuje imieniny wybitnego aktora. Zaprasza na występy artystyczne uczniów, słodki poczęstunek oraz oczywiście spotkania z Jerzykami, szczególnie innych posiadaczy tego wyjątkowego imienia. Tym razem młodzież przygotowuje też wystawę poświęconą Binczyckiemu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji