Artykuły

Polska górą?

Na tle goszczących w Szczecinie zagranicznych przedstawień nadspodziewanie korzystnie prezentują się polskie realizacje - o niedzieli na Małym Kontrapunkcie pisze Justyna Czarnota z Nowej Siły Krytycznej.

Niedzielne prezentacje w ramach Małego Kontrapunktu właściwie mnie zawiodły. Po sobotnich atrakcjach spodziewałam się kolejnych ciekawych i ambitnych realizacji, tymczasem najciekawszą propozycją nie okazało się żadne z zagranicznych przedstawień, ale "Jabłoneczka" Teatru Pleciuga. Praca dyplomowa Laury Słabińskiej każe zwrócić baczną uwagę na tę młodą reżyserkę, która przy pomocy Mikołaja Maleszy (scenografia) oraz Huberta Połoniewicza (muzyka) w subtelny sposób wydobyła z tekstu Jana Wilkowskiego mądrość i urok. Historia opowiada o przyjaźni tytułowej jabłonki - drzewka, które wyrosło w lesie z przypadkowo rzuconej pestki - oraz leśnych zwierząt i ptaków. Wszyscy muszą zmierzyć się z poważny problemem - jak sprawić, by jabłka nie były zielone i kwaśne, ale czerwone i słodkie. Udaje się to dzięki pomocy ogrodnika. Słabińska podkreśla, jak ważna jest miłość człowieka do przyrody i że mądre ingerowanie w ekosystem może mieć pozytywne skutki. Właśnie wyraźnie wyartykułowane przesłanie wydaje mi się dużą zaletą tej realizacji.

Ogromne wrażenie robią lalki. Kolorowe niewielkie kukiełki, przywodzące na myśl stare zabawki, są zgrabnie animowane przez trójkę aktorów. Na scenie pojawiają się Marta Łagiewka i Przemysław Żychowski, Zbigniew Wilczyński wspomaga tę parę ukryty pod drewnianą kwadratową konstrukcją, na której rozgrywa się akcja. Cieszę się, że ten spektakl, przypominający o najpiękniejszych tradycjach polskiego teatru lalek, spotkał się z ciepłym przyjęciem festiwalowej publiczności - w pełni na to zasługiwał. Mnie samej wynagrodził czas stracony na obserwację niezbyt zabawnych przygód dwójki bohaterów przedstawienia "Drzwi - dwoje klaunów w tarapatach" [na zdjęciu]. Ten fiński spektakl, zbudowany z tradycyjnych gagów i niewybrednych żartów, to z mojej perspektywy pomyłka w festiwalowym programie. Uważam, że dzieciom powinno się prezentować rozrywkę na najwyższym poziomie, a nie zachęcać do pustego śmiechu powodowanego upadkiem osoby, której ktoś podstawił nogę. Nie jest to optyka organizatorów. Sądząc z doboru spektakli, zależy im przede wszystkim na prezentacji jak najszerszego spektrum zjawisk w jakiś sposób reprezentatywnych dla skandynawskiego teatru dla dzieci oraz na zdobyciu jak największej grupy odbiorców.

Szerszego komentarza wymaga "Oh, Hello Baby" skierowany do dzieci między 6 a 18 miesiącem życia. W ostatnim czasie na scenach polskich teatrów pojawia się coraz więcej realizacji dla najnajów, propozycja szwedzkich artystów w zdecydowany sposób różni się od spektakli polskich grup. Jednak w tym przypadku zagraniczny wcale nie oznacza lepszy.

Artyści witają dzieci w holu, grają dyskretną melodię na maleńkich instrumentach: kolorowych cymbałkach, keyboardzie, flecie oraz śpiewają tytułową piosenkę "Oh, Hello Baby". Ściszają głosy, co działa uspokajająco, wręcz kojąco na słuchaczy. W podobnie spokojnym tonie utrzymane jest całe przedstawienie, co stanowi jego największy atut. Twórcom udało się na chwilę zatrzymać czas, zabrać wszystkich do magicznej krainy relaksu.

Po krótkim wstępie wędrujemy do pomieszczenia, w którym odbywa się spektakl. Artyści mają na sobie barwne stroje, zlewają się z tłem - także ściany pokryto tu bowiem kolorowymi płachtami materiału. Ta sceneria wydaje mi się zbyt pstrokata, kwiaciaste wzory - przaśne i tandetne. Z pewnością to nie moja estetyka. Początkowo odnoszę wrażenie, że tematem będzie sen - trójka występujących zawija się w barwne okrycia i odwija - to buduje rytm. Stopniowo jednak okazuje się, że spektakl nie ma wyraźnego motywu przewodniego. Kolejne części, wydzielane przy pomocy uderzeń w gong, nie mają właściwie wspólnego motywu. Proste ruchowe działania aktorów przeplatane są muzykowaniem z wykorzystaniem rzeczy ukrytych w zwojach materiału (metalowa miska, gąbki do mycia naczyń) lub specjalnie przyniesionych zza "kulis" na scenę (miska z wodą, wężyk, szczoteczki do zębów). Do całości nie przystaje zakończenie - spacer po labiryncie za sceną, na którego końcu czeka na dzieci deszcz mydlanych baniek jest sam w sobie atrakcyjny, ale nijak nie powiązany z poprzednimi sekwencjami.

Brak linii dramaturgicznej to moim zdaniem najsłabsza część tego spektaklu. Czytelna koncepcja dramaturgiczna jest aspektem, który pozwala serii działań o charakterze animacyjnym nadać miano spektaklu. Szkoda, że w tym wypadku go zabrakło.

***

Żałuję, że organizatorzy Małego Kontrapunktu nie postawili na bardziej ambitne i wysublimowane propozycje. Rozumiem, że jako młody festiwal walczą o publiczność i starają się ją przyciągnąć barwnymi, sympatycznymi spektaklami, które po prostu miło się ogląda. Na tle goszczących w Szczecinie zagranicznych produkcji nadspodziewanie korzystnie prezentują się polskie realizacje. Widać wyraźnie, że dla naszych twórców tak samo jak forma, którą wykorzystują, ważny jest sam komunikat, który mają do przekazania widzom. Z "Jabłoneczki" czy "Na arce o ósmej" publiczność wychodzi bogatsza w nową wiedzę, z tematem wymagającym przedyskutowania z rodzicem. Po spektaklach takich jak "Morska przygoda Mattiego" i "Drzwi - dwoje klaunów w tarapatach" w głowie zostają tylko kolorowe obrazki, które wkrótce zacierają się w pamięci. Ale zabawa - przednia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji