Artykuły

Ani reportaż, ani dramat

Trudno przecenić rolę Powstania Wielkopolskiego jako faktu historycznego. Zbyt wielkie było jego znaczenie, aby nie miało godnego sobie miejsca w pamięci narodu, w jego literaturze, teatrze czy filmie. Ale dlatego właśnie z tym większą uwagą należy przyglądać się próbom artystycznego przetworzenia tego wydarzenia, uświadamiać sobie, w jakim stosunku pozostaje do jego rangi historycznej. Aby tej randze nie zaprzeczać. Rzecz przecież w tym, aby wysiłki zmierzające do włączenia w krwiobieg życia duchowego dzisiejszego społeczeństwa najlepszych tradycji patriotycznego działania, nie przyniosły rezultatów wręcz odwrotnych do zamierzeń. Aby w tym przypadku wielkość duchowa Narodowego Zrywu została uchwycona w dziele artystycznym na tyle, by można sprostać oczekiwaniom, które wiadomo, że nie łatwo będzie spełnić. Myślę, że jedynie przy takim założeniu mamy prawo sięgać do bohaterów historycznych wydarzeń, przywoływać ich nazwiska, losy, problemy z jakimi musieli się potykać, wplątywać ich w nasze wyobrażenia o tym co mówili, jakich słów używali, jak się czuli, co myśleli. Gdyby ryzyko niepowodzenia miało być zbyt duże, lepiej uciec się po prostu do skromności, zawierzyć w większym stopniu tekstom pamiętników, listom, zdjęciom, żyjącym jeszcze świadkom tamtych dni. Niech one będą przede wszystkim tym co pobudzi wyobraźnię i wrażliwość widza, niech one same mówią jak najwięcej w swoim imieniu. Niechby one stały się w większym stopniu budulcem wizji teatralnej, niż słowo i działania współczesnych nam twórców. Wobec ich słowa wzrastają bowiem wymogi artystyczne, niewspółmiernie wyższy jest stopień trudności. Gdyby było inaczej, mielibyśmy zapewne sztuki teatralne i powieści na temat wszystkich ważniejszych momentów dziejowych naszej historii; biblioteki byłyby ich pełne, a kroniki teatrów zapisane byłyby premierami patriotycznych sztuk. Tak jednak bynajmniej nie jest, choć społeczne zainteresowanie istnieje, o czym przekonujemy się gdy tylko mamy do czynienia z wybitnym zjawiskiem artystycznym w tym zakresie.

Piszę o tym z okazji prapremiery sztuki Gerarda Górnickiego "Poszli ci, którzy powinni", która wystawiona została w Teatrze Polskim, bo jest ona właśnie świadectwem dysproporcji między oczekiwaniami a tym czym scena tego teatru stara się na nie odpowiedzieć. Nie ma w tym przedstawieniu nic z perspektywy i atmosfery dziejowego momentu, jakim Powstanie było. Jakkolwiek chcielibyśmy określać cel realizatorów trudno nie oczekiwać właśnie tego, powiedzieć sobie na przykład, że nie o to w pierwszym rzędzie chodziło. Bo tego typu weryfikacji i konfrontacji będą podlegać zawsze ci, którzy swe płody artystyczne nie tylko zapisują na rachunek własny, ale wiążą także z wielkimi narodowymi wydarzeniami.

Autor ograniczył się w swojej propozycji dla teatru do wycinka dziejów Powstania związanego z Gnieznem i Kłeckiem. Byłoby to może pomysłem ciekawym, bo stwarzało szansę zaakcentowania jego ludowego charakteru, ujawnienia źródeł inspiracji, indywidualnych motywacji, które składały się przecież na dynamikę powstańczego działania. Autor nie podjął jednak wynikających z własnego założenia konsekwencji. Nie skupił się nad odpowiednim ukształtowaniem postaci dramatu, nie pogłębił realistycznego rysunku poszczególnych bohaterów by wydobyć dramatyzm powstańczych dziejów, nie wypracował sytuacji dramatycznych powiązanych ze sobą w jakiś ciąg rozwojowy. Pozostał przy założeniu, że pisze reportaż historyczny, że ma nadal prawo do ujęcia, że tak powiem, panoramicznego. Pominął fakt, że ograniczenie, na które się skazał, narzuca formę właściwie już niemal kameralną. W istocie autor pisał sztukę o grupie powstańczej, której losy musiałyby urosnąć do rangi symbolu historycznego wydarzenia. Chcąc w tej sytuacji uchwycić coś z istoty eposu powstaniowego musiałby autor stworzyć bohatera i pisać inny dialog, respektujący wymagania sceny teatralnej. Ale autor nie buduje postaci poprzez dialog. W tekście Górnickiego mamy do czynienia z dialogiem - pretekstem, sprowadzonym do jego funkcji informacyjnej, otrzymujemy po prostu wiadomości o tym co się dzieje - nie jest ten dialog samym dzianiem. Jesteśmy świadkami jak postacie rozmazują się w powodzi wiadomości, jakimi nas bez przerwy raczą na temat aktualnej sytuacji na froncie, na temat własnych poglądów i rozterek duchowych.

Teatr zlekceważył braki dramaturgiczne tekstu i w efekcie pogłębił i wyjaskrawił jego słabości. Scenografia Zbigniewa Bednarowicza miała przydać dziejom grupy powstańczej na scenie perspektywę historyczną, była próbą określenia tego co się działo na scenie jako cząstki wielkiego reportażu historii. Kiedy patrzyłem na wyświetlane dokumentalne zdjęcia, na sylwetki powstańców, ich twarze, ukazane momenty walki, ciała uchwycone w ruchu, które oto teraz po latach wyłaniają się z mroku sali teatralnej jak z ciemności zapomnienia i niewiedzy, ogarniało mnie wzruszenie. Miałem świadomość istnienia jakiejś prawdy tych ludzi i tych dni tak bardzo odległych, jak wskazywały stare zdjęcia, gdzie poprzez czerń, szarość i jasne plamy przebijały się kontury postaci, rysy twarzy. Ale od tego co działo się trochę niżej na deskach sceny dzieliła prawdę tych zdjęć przepaść. One nie tylko, że nie uwierzytelniały rzeczywistości scenicznej, ale obnażały nieudolność tej próby.

Dając z jednej strony ramę reportażu, z drugiej - reżyser, Roman Kordziński chciał wydobyć nacechowanie ludowe, aby świat Powstania oddziałał swojskością, aby dzięki temu stał się widzowi bliski, niemal jego własny. Ale wprowadzona w ten sposób rodzajowość sprowadziła się do reliktu obyczajowego czy kulturowego, który raczej dystansował widzów wobec przedstawienia, niż wiązał z nim. Aby odnaleźć wspólnotę widza z bohaterem, trzeba było zejść do sytuacji, w których by się mógł ujawnić w całym swym uwarunkowaniu jednostkowym. Tak mogło być w scenie kąpieli w balii, kiedy rannego żołnierza myje zakochana w nim dziewczyna. Zamiast jednak liryzmu, wdzięku i humoru scena śmieszy nieporadnością rozwiązania sytuacyjnego i aktorskiego. Nietrafnych rozwiązań mamy tu zresztą pełno. Marian Pogasz recytuje na wstępie tekst Stanisława Strugarka. Ale odwołanie się na początku do gwary jako symbolu swojskości nie wypada najszczęśliwiej. Warstwa intonacyjna prowadzi aktora w kierunku przesadnego akcentowania oboczności mowy i sprawia to wrażenie, jakby chciano na nas wymusić poczucie pokrewieństwa i zadomowienia tam, gdzie ono wcale tak przekonywająco nie wygląda. Manifestowanie gwarowych upodobań odbywa się zbyt serio i natrętnie, przypomina się inna zupełnie interpretacja, bo samego Strugarka, kiedy czytał swoje teksty i, choć to rzeczywiście czasy odległe, pamiętam, z jakim przymrużeniem oka to czynił. Umiał zachować dystans a jednocześnie była w tym jakaś sentymentalna mgiełka, również ironia i przyjacielskie ciepło.

Reżyser zwykle wyczulony na kształtowanie teatralnego symbolu tym razem jak gdyby nie zdawał sobie sprawy ze szczególnej właściwości okna sceny, które, cokolwiek by się w nim pojawiło, podnosi zawsze do godności, a w każdym razie rzecz zaczyna "grać" i "znaczyć" bez względu na to czy się nam to podoba czy nie. W tym wypadku myślę o rozmowach powstańców w karczmie u Perlickiego, gdzie popija się stanowczo zbyt często i robi się to ze swadą i obficie. Rozmowy nabierają jakiegoś buńczucznego wigoru, który w końcu gotowi jesteśmy rozumieć opacznie.

Plebejskość, na którą najwyraźniej chciał Kordziński położyć nacisk, sprowadza się w efekcie do bardzo zewnętrznych manifestacji nie podporządkowanych rygorowi formy teatralnej. Kategorie "zwykłości", "codzienności", aby wszystko było jak w życiu - królowały wszechwładnie i zbyt dosłownie. Zabrakło wypracowanych sytuacji, w których powstańcy ukazaliby się nam poprzez różnorodność ludzkich reakcji, formułowanie ważkich decyzji, entuzjazm i wątpliwości, ogarniającą wszystkich pewność, rodzące się w grupie poczucie wspólnoty. To co zobaczyliśmy w istocie ograniczyło się do nieporadnie formowanych scen markujących czy ilustrujących fragmenty powstańcze. Trudno w tej sytuacji mówić o aktorstwie, wyróżniać dobre czy złe role. Można co najwyżej powiedzieć, że niektórzy aktorzy zachowali się przytomnie i z powściągliwością a innym się to po prostu nie udawało i to z winy, którą trudno podzielić między ich samych i reżysera. Nie można też nie wspomnieć o muzyce Jana Kaczmarka, która bardzo rzadko odpowiadała temu co działo się na scenie, stając się źródłem dodatkowych dysonansów.

Przedstawienie jest wyraźnie niedopracowane, niektóre z tych potknięć trudno wytłumaczyć inaczej jak zbyt małą ilością czasu, jaki przeznaczono na jego przygotowanie. Zdaję sobie sprawę, że jest może ten mój domysł krzywdzący dla teatru, ale nie znajduję wytłumaczenia dla poziomu tej realizacji, pamiętając ciekawe przedstawienia w minionym sezonie, jak choćby "Jana Macieja Karola Wścieklicę" Witkiewicza lub jeszcze wcześniej "Biesy" Dostojewskiego, "Słony Parów" Załygina czy "Derby" Abramowa-Neverlego. Zresztą bieżący sezon; jego część przypadająca na miniony rok wygląda alarmująco, choć premier było sporo i pracy rzeczywiście nie skąpiono. Oto na reprezentacyjnej scenie Poznania w Teatrze Polskim odbyły się w tym sezonie premiery musicalu "Dno Nieba" J. Abramowa-Neverlego, komedii A. Ostrowskiego "Wściekłe pieniądze" granej właściwie jako farsa oraz omawianej powyżej sztuki Górnickiego zrealizowanej z okazji rocznicowej. Teatr wznowił także po raz kolejny "Kordiana" J. Słowackiego, z którym wyjechał za granicę. Jedyne to zresztą przedstawienie godne poważnej dyskusji. Trzeba też wspomnieć o istniejącej przy teatrze Scenie Propozycji "Próby" prowadzonej przez Janusza Grebera, która poczyna sobie ambitnie, wystawiając ostatnio "Rozmowy z katem" K. Moczarskiego, przedstawienie, które w jakimś oczywiście bardzo minimalnym stopniu rekompensuje braki dramatu współczesnego na głównej scenie Teatru Polskiego. Wynika z powyższego zestawienia, że reprezentacyjna poznańska scena nie posiada w bieżącym sezonie godnego siebie repertuaru. Nastąpiło jakieś wyraźne programowe niedopracowanie, które może spowodować, że sezon ten będzie trzeba uznać właściwie za stracony artystycznie i myślowo. Pozostało jeszcze kilka miesięcy, które mogą rzecz jasna moje kasandryczne wołania uczynić całkowicie nieaktualnymi. Oby tak się stało!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji