Artykuły

Casus dwunastu

"Dwunastu gniewnych ludzi" w reż. Radosława Rychcika w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

W spektaklu Rychcika nie zobaczymy sali sądowej ani parodii samego procesu. Nie poznamy prokuratora ani pozwanego, bo sam Rose ucieka od Kafkowskiego motywu jednostki postawionej przed ostracyzmem systemu. Jedenastu przysięgłych wraz z przewodniczącym przechodzi do jednego pomieszczenia, by na podstawie usłyszanych argumentów obrony i oskarżenia wydać wyrok. Domniemanym winnym jest chłopak, który miał zabić swojego ojca. Procedura zdaje się być rutynowa, nikt nie podważa zakładanego sprawstwa. A do wydania orzeczenia wymagana jest bezwzględna jednomyślność grupy.

Do czasu, bowiem w zarządzonym przez Przewodniczącego (Michał Kocurek) wstępnym głosowaniu o niewinności chłopaka wspomina Przysięgły nr 8 (Mateusz Ławrynowicz). Rozpoczyna wnikanie w struktury śledztwa i wiarygodność dowodów, wskazując na fakt, że są one tylko pewnymi interpretacjami. Opowiadania świadków - m.in. staruszka i kobiety w oknie - przedstawia w nowym świetle. Wszystko po to, by wydany wyrok nie oznaczał dla młodego mężczyzny śmierci. Jego głównym przeciwnikiem staje się Przysięgły nr 3 (Tomasz Nosiński). Pozostali są stopniowo przeciągani na obie strony, choć i tak wkrótce wszyscy przekonują się do opcji ,,niewinny". Czy może należałoby powiedzieć - przyznają, i to z radością. Na początku obrad są pewni siebie, ale wyraźnie spięci. Niepokój panujący w pomieszczeniu wyraża grupowe, gorączkowe przemieszczanie się. Nikt nie wchodzi sobie w drogę, ale dynamiczny chód aktorów powoduje zagęszczenie atmosfery. Srebrne mikrofony przypominają te z mównic, co przypomina o tym, że na wyrok czeka cała sfera publiczna. Czyli widownia.

Wzajemne przerzucanie się argumentami skutkuje wywlekaniem emocji samych postaci. Dzięki temu aktorzy zapewniają pierwszeństwo akcji, bowiem te introspekcje nie mają charakteru psychologicznego rozgrzebywania. Osobiste problemy ławników są tylko sygnalizowane, bez szkody dla przebiegu spektaklu. Przedstawienie przypomina chwilami utwór muzyczny, gdzie każdy z przysięgłych jest jednym z głosów dynamicznego chóru. Udaje się to osiągnąć dzięki choreografowi Rafałowi Urbackiemu.

,,Dwunastu" jest pełne ciekawych pomysłów. Gdy ktoś kogoś do czegoś przekonuje, całuje go w usta. Wiadomo, że pocałunek oznacza zniesienie pewnej bariery komunikacyjnej i zbliżenia dwóch ludzi. To tak, jak w sądzie, gdzie wejście w czyjąś sferę prywatną sprawia, że konkretne argumenty łatwiej trafiają do słuchaczy. Aktorzy wyrzucają z kieszeni konfetti, gdy dokonują nagłego zwrotu akcji jakimś działaniem lub słowem. To interesujący element gry z formą opowieści sensacyjno-kryminalnej. Względność demokratycznej władzy przysięgłych pokazuje reakcja przewodniczącego na podważenie jego liderowania. Zaczyna płakać, jak małe dziecko. Szloch jest w ogóle tanim sposobem do osiągnięcia celu, o czym doskonale wiedzą uczestnicy. Nienaturalne łzy stają się zaledwie środkiem do osiągnięcia celu. Wyjątkiem jest Przysięgły nr 6 (Mariusz Puchalski), wiecznie znerwicowany i przestraszony. Nikt nie pragnie wyroku śmierci, więc kolejni przysięgli z poczuciem ulgi wydają wyrok o braku winy. Odbywa się to jednak przez relatywizację faktów. Nie wiadomo wszak, czy chłopak naprawdę dopuścił się czynu. Obserwujemy tylko grę z dowodami, której skutkiem jest totalny sceptycyzm. Kto wie, może jednak rację ma nr 3? Ławnicy nie wyjdą, dopóki nie ustalą jednej wersji. Są więc jak kardynałowie podczas konklawe. Głos Sędziego (Anna Mierzwa) pogania ich do wydania wyroku, jakby bez tego nie mogły toczyć się dalej dzieje. Jest zatem kimś w rodzaju Boga.

A olbrzymi pies, zawieszony do góry nogami nad sceną? Z jego pyska bezustannie kapie ślina. Numer 11 (Cezary Łukaszewicz) wskazuje na figurę i mówi: ,,każdy z nas może mieć osobowość zabójcy". Nie wydaje się, by chodziło o zwykłe przekonanie, że trudne dzieciństwo i biologiczne skłonności doprowadziły oskarżonego do czynu. Nie znamy mordercy, faktem jest natomiast, że zginął człowiek. To jedyny niepodważalny dowód na to, że agresja ludzka jest bezustanna, szczególnie zaś wtedy, gdy jednostka znajduje się w niekomfortowej sytuacji. Nie jest więc spektakl Rychcika opowieścią kryminalną z rozwiązaną zagadką, jak to bywa u Johna Grishama. Nie pozostaje również na poziomie prostych obserwacji socjologicznych. Stara się sięgnąć głębiej. Pokazuje ciemną stronę ludzkiej natury. Pyta o społeczne konwencje (w tym o ustrój demokratyczny), przedstawiając je jako ukrywające mordercze instynkty, niczym u Hobbesa. Problemem staje się w dodatku władza ludzkiego sądzenia. Każdy dowód można rozebrać na części pierwsze i przedstawić go na zupełnie inny sposób. Co stoi więc na przeszkodzie powszechnemu przekręcaniu prawa nie tylko państwowego, ale również boskiego? Dwunastu Apostołów uciekło wszak od Chrystusa w chwili próby.

Ludzie u Rychcika nie są gniewni, ale raczej zdesperowani. Ich złość wynika bardziej z bezradności, w jakiej stawia ich nasza relatywizująca wszystko epoka. Dlatego też upartość numeru 3 może być raczej egzemplifikacją racji stających w obronie jakichkolwiek zasad. Nr 3 zostaje w końcu sam, ale nie poznajemy jego decyzji. Trybiki dokładnie skonstruowanej maszyny poznańskiego przedstawienia momentami się zacierają i zwalniają spektakl, ale nie przekreśla to udanej całości. Szkoda tylko, że Rychcik niekiedy tylko ślizga się po temacie. Zadowala się przyjętą konwencją, ale nie potrafi chwilami uniknąć efekciarstwa. Te zgrzyty stają się raczej koniecznymi błędami w pracy ewoluującego młodego reżysera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji