Artykuły

Studium o słuchu

Zastawiono stół, na podjeździe parkują już samochody rodziny, przyjaciół, świadków i widzów. Okazja jest szczególna - dostojny nestor rodu papa Klingenfeldt obchodzi 60. urodziny, Tak zaczyna się "Uroczystość" w reżyserii K7, czyli Grzegorza Jarzyny, której premiera odbyła się właśnie w Teatrze Rozmaitości.

Helge lubi otaczać się dorosłymi już dziećmi, wnukami, znajomymi i w ogóle wszystkimi, którzy są w jakikolwiek sposób z nim powiązani. Powołał do życia wielki świat, na który patrzy z dumą. Na początku zatem wydaje się zupełnie zwyczajnym, przywykłym do posłuchu i trochę rozpuszczonym, dobrodusznym tatą. Jednak na uroczystość pada głęboki cień - jedna z jego córek, bliźniacza siostra najstarszego syna, Christiana, kilka tygodni temu popełniła samobójstwo. Mimo to urodziny odbędą się, bo przecież życie toczy się zgodnie z tradycją. Helge Klingenfeldt (Jan Peszek) dokłada wszelkich starań, by goście dobrze się bawili. Wszystko w zasadzie dzieje się zgodnie z planem - do momentu, w którym Christian (Andrzej Chyra) wstaje, by wygłosić toast. Jak w greckiej tragedii, o uruchomieniu kompletnie nieprzewidzianego biegu wydarzeń decyduje przeznaczenie. Christian zwraca się do ojca: - Popatrz, mam tu dwie kartki z tekstem. Do ciebie należy wybór przemowy.

Po chwili ojciec wybiera zieloną kartkę. A Christian, uznając wybór za ciekawy, czyta.

Grzegorz Jarzyna sięgając po historię Klingenfeldta i jego dzieci podjął się niełatwego zadania. Treść i fabuła dramatu "Festen" jest w Polsce znana z filmu, wyreżyserowanego przez jednego z autorów tekstu Thomasa Vinterberga. Rzeczy znakomitej, której, jak napisał słusznie któryś krytyk, nawet Dogma nie zaszkodziła. O wysokiej jakości duńskiej opowieści decydowało jednak przede wszystkim to, że widz prawie do samego końca historii był zwodzony i nie wiedział, czy oskarżenie, które rzuca na ojca Christian ma jakiekolwiek podstawy. Oczywiście, można mówić o muzyczności "Festen", o znakomitym rozłożeniu akcentów na protagonistów i towarzyszący im chór, ale sedno pozostaje sednem - film spawał widza do ekranu, bo zaciekawiał i kapitalnie wahał się między groteską i tragedią. Tymczasem w inscenizacji Jarzyny wszystko od początku jest jasne. Mimo że piekielnie interesujący Andrzej Chyra ma dar magnetycznego przykuwania uwagi widza, doskonały głos i można już powiedzieć, że zdolny jest do zagrania wszystkiego, w inscenizacji Jarzyny przedwcześnie został udrapowany w rzeczywisty tragizm. Brakuje suspensu - od razu wiadomo, że Christian nie jest tylko infantylnym, upiornym dowcipnisiem, chcącym zepsuć rodzinną fetę. W filmowym "Festen" rodzina długo broniła się, zasłaniała rozmaitymi maskami i ucieczką raz w żart, a raz w agresję przeciwko oszczercy, a u Jarzyny sceniczna imitacja histerii z życia wziętej dominująca nad innymi emocjami artykułowanymi na scenie sprawia, że znika magia. Publicystyka wygrała ze sztuką. Histeryzuje synowa Helgego, jego syn, służąca, którą ktoś kiedyś oszukał, ani przez chwilę histeryzować nie przestaje jego córka. Histeria rzeczywiście jest wpisana w tekst Vinterberga, na niej też oparł swój film. Grzegorz Jarzyna idąc tym tropem nie zauważył, że histeria jest innym aktorem w filmie, a zupełnie innym w teatrze. Histeria filmowa może być spojrzeniem, gestem, z jakim sięga się po kieliszek. Na scenie niestety bardzo rzadko można przywołać ją na wprost. Przy takich próbach może stać się pustym miotaniem, wrzaskami, sztucznym uderzaniem w twarz i markowanymi bójkami. Taka udawana histeria męczy i nudzi. Można ją zaakceptować tylko tak, jak akceptuje się teatralne zachowania rozpieszczonego dziecka. Albo po prostu uciec. Nie opuszczając fotela teatralnego zabrać ze sceny swe emocje, współprzeżywanie, współczucie, wspomnienia i rozumowo analizować sztukę zachwycając się pomysłami reżysera.

A jest ich tu niemało. Na dość niewielkiej scenie zbudował niezwykle ciekawy, skomplikowany labirynt. Na ścianie zawiesił drzwi do kuchni, której lokatorzy nie tylko umieją gotować, ale i odróżniać dobro od zła. W centrum umieścił kolosalny, ciężki stół, który zakleszcza bohaterów w świecie, gdzie konwenans, układ i fałszywa prawda kreują wielką rzeczywistość. Z przodu wyznaczył niewidzialne korytarze, po których błądzą ci, którzy zamknęli się na chwilę w pokojach, by zdradzać swoje tajemnice, zdejmować kostiumy, zapominać o funkcjach narzucanych przez życie w świecie Helgego, albo po prostu w świecie.

Ciekawe jest też zaproszenie na scenę aktorów czterech pokoleń, tak by powołać starą prawdę, którą zawsze chętnie odkrywa się jeszcze raz - o odbijaniu się oczu dzieci w oczach dorosłych i o buncie syna. Można nawet przez chwilę pomyśleć - o, to moja historia.

Ciekawy też jest pomysł, by służbę i kelnerów zatapiać raz po raz w poetyce snu, nadając niezwykłe tempa na ich poruszanie się po scenie, kazać im nosić dania jak trumnę, chodzić tyłem.

Ci których bawi myślenie, zgadywanie, gubienie i odszukiwanie myśli w chaosie bodźców, wyjdą z urodzin Helgego zadowoleni i syci, gorzej gdy odwiedzi go ktoś, kto szuka przeżycia.

Mimo świetnego tekstu, interesującej scenografii, mimo zgromadzenia 21 aktorów, którzy skaczą, suną po scenie, tańczą, płaczą, śpiewają, kładą się na podłodze. Mimo muzyki Pawła Mykietyna, z którą współgrają dźwięki kluczy wrzucanych do metalowego pudełka, sztućców spadających na podłogę, stukot obcasów. Wreszcie mimo ducha siostry, który błąka się po głowach bohaterów - żaden prawdziwy duch się nie pojawia. Brakuje rytmu, dbałości o detal i czegoś, co uczenie można nazwać kontrapunktem, a mniej uczenie słuchem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji