Artykuły

Wielka Uroczystość w Warszawie

Grzegorz Jarzyna, guru młodego polskiego teatru, daje nam wspaniałą wersję sceniczną filmu Thomasa Vinterberga. Alain Riou był na przedstawieniu zanim trafiło do Awinionu.

Fotele teatru wiele mówią o jakości wystawianych sztuk. Przesadnie wypchane, obite w materię, zdradzają nijakość repertuaru i znużenie publiczności, spektakle, które przejdą niepostrzeżenie, niczym środki na poprawę trawienia i zużyją się beznadziejnie, podobnie jak czerwony aksamit na widowni. Nieco bardziej chropowate, lecz za nowe i trudne do rozłożenia świadczą z kolei o teatrze zbyt sztywnym - ambitnym, lecz męczącym - teatrze, który popiera się z daleka, nigdy go przy tym nie odwiedzając, nie inwestując w niego osobiście, to jest odsiedziawszy swoje. Lecz zwarte i miękkie zarazem, ubogie na tyle, by nadać się każdej publiczności, wystarczająco pewne, by podołać ciężarowi prawdziwej myśli, wytarte tak, jak są wytarte siedzenia po wielokroć używane, wskazują na teatr wymagający i współczesny, równie podniecający co nowoczesny; teatr, który nie zniechęca.

Taki jest właśnie Teatr Rozmaitości w Warszawie, ze swoimi dwustoma pięćdziesięcioma szarymi fotelami z plastiku, które przyjmują stałych bywalców teatru, pełnych pasji i oddania. To tu właśnie od 1998 roku pracuje Grzegorz Jarzyna i tu też stworzył Uroczystość - sceniczną wersję słynnego filmu Thomasa Vinterberga. Festen, która cztery lata temu zafascynował publiczność w Cannes pokazuje, jak w ciągu jednego wieczoru wali się w gruzy świat szacownej i licznej rodziny, gdy niekochany syn publicznie rzuca na ojca ciężkie oskarżenia. Przede wszystkim jednak jest Festen rygorystycznym wprowadzeniem w czyn reguł Dogmy 95, owego kodeksu "ubóstwa", który w dziesięciu punktach narzuca reżyserom zasady surowej dyscypliny: żadnej sztucznej scenografii, żadnego sztucznego oświetlenia, filmowanie jedynie "z ręki", żadnej muzyki zewnętrznej w stosunku do akcji ani epizodów nie związanych z nią bezpośrednio. Jest to, jak widać, zwłaszcza rygor techniczny, który może, rzecz jasna, uwieść człowieka teatru, lecz który wymaga przekształceń w naturze dzieła, o ile nie na płaszczyźnie tekstu. Tymczasem sztuka Grzegorza Jarzyny, oparta na scenariuszu samego filmu, zaadoptowanym dla potrzeb teatru przez Bo Hansena, jest wierna duchowi filmu, bowiem piętno Dogmy wyraża się poprzez samo miejsce spektaklu - teatr. Scena biegnie w głąb, lecz pozbawiona jest zbytecznych elementów, aktorzy (będzie ich w pewnej chwili aż 22 równocześnie) są pełni życia, no i, przede wszystkim, sposób kierowania postaciami i emocjami taki, iż nawet przyjęcie, podczas którego biesiadnicy pozostają nieruchomo na swych miejscach, jedni przy drugich, stwarza wrażenie diabelsko żywe. Nie o "uczcie" należałoby tu zresztą mówić, lecz o "ostatniej wieczerzy", tak prorocze zdaje się zagrożenie emanujące z obrazu. A przecież sceniczna wersja Festen, zatytułowana Uroczystość, nie ma w sobie zgoła niczego grobowego, a wręcz przeciwnie. Zasadnicza część akcji, zawarta w trwającym dwie godziny pierwszym akcie kończy się, pomimo zwiastowanych nieszczęść, nie "uroczystością", lecz prawdziwą fiestą, zaś drugi akt, o charakterze zwięzłego epilogu, zdaje się zapowiadać pojednanie, nieco w stylu ostatniej odsłony z Don Giovanniego, gdzie Mozart daje swym postaciom szansę przetrwania, gdy już nikczemnik znikł ze sceny.

Owo przesunięcie w stosunku do pierwowzoru, które w wyraźny sposób kontrastuje z jego ostatecznym pesymizmem, wzbudziło zdumienie kilku drobiazgowych umysłów, nie zniechęciło jednak na szczęście Awinionu, który zdecydował, że spektakl zostanie tam pokazany. Zagorzali kinomani dopatrzą się zresztą w sztuce Jarzyny pewnego pokrewieństwa z filmami Roberta Altmana, gdzie mnogość postaci i równolegle prowadzonych wątków splata się w końcu w jeden pień, z którego wyrastają we wszystkich kierunkach gałęzie, a z nich liście. Jednym słowem trudno się nudzić na przedstawieniu Uroczystości i sukces ten potwierdza z jednej strony zdumiewający wigor polskiego teatru, z drugiej zaś talent Grzegorza Jarzyny - postaci tajemniczej, złożonej, lecz nie budzącej zbytnich kontrowersji. Trzydziestoczteroletni dziś Jarzyna zadebiutował w Krakowie, intelektualnej stolicy Polski. Po ukończeniu tamtejszej PWST w krótkim czasie zwrócił się w stronę reżyserii, jednak kierowany podziwem dla Petera Brooka i Jerzego Grotowskiego podjął wkrótce podróż do Nepalu, Tybetu, Chin, a później aż do Australii i Papui Nowej Gwinei. Postać tego pokroju nie mogła nie podbić serc młodego pokolenia polskich aktorów i niektórzy zarzucają Jarzynie, iż "odbił" Teatrowi Narodowemu kilka błyskotliwych talentów, zabierając je ze sobą do Teatru Rozmaitości, z jego pełną entuzjazmu atmosferą twórczości bez grosza przy duszy.

Bowiem teatr pod przewodnictwem Jarzyny, to przede wszystkim miejsce intensywnej pracy, zgodnie z odwieczną tradycją tamtejszej sztuki dramatycznej. Trzeba pamiętać - podkreśla Karolina Ochab, najbliższa współpracowniczka Jarzyny - iż studia w PWST trwają pięć lat i że próby do każdego przygotowywanego w Polsce spektaklu ciągną się przez trzy miesiące, codziennie od 10 do 14 i od 18 do 22. Każdy przestrzega dyscypliny i zespół jest tak zajęty, że nie ma już czasu na myślenie o czymkolwiek innym niż o pracy. Wszyscy tu funkcjonują na takich zasadach. Gdy Krzysztof Warlikowski, którego spektakl Oczyszczeni także zostanie zaprezentowany w Awinionie przeprowadzał próby ze swoimi aktorami mówiło się o nich, że tworzą rodzaj spisku i z pewnością coś knują...

Do młodej, pełnej entuzjazmu ekipy Uroczystości dołączył patriarcha Jan Peszek, który jest dla polskiej sceny tym, czym jest dla francuskiej Michel Bouquet. Metody pracy Jarzyny zbijają go z tropu, ale też i pociągają: Jarzyna przedkłada akcję nad słowo. Wciąż próbuje nowych rozwiązań i każdego wieczoru, po zakończeniu spektaklu na nowo poddajemy w wątpliwość to, cośmy w tym czasie zrobili. Trudna jest to metoda, lecz znakomita. Gram w sztuce ojca, który wykorzystywał seksualnie swoje dzieci, a więc w pewnym sensie potwora. Każdy jednak kryje w sobie jakieś monstrum. Współczesny człowiek jest niczym nóż, który już nie kroi - jego sfera emocjonalna uległa przytępieniu. By brzytwa znów była ostra, trzeba ostrzyć i ostrzyć, bez ustanku, a nie gubić się w przemyśleniach. Trudno mi było zrozumieć w Uroczystości postawę dzieci i Jarzyna przekonał mnie, że nie należy jej właśnie rozumieć. Nie poszedłem też i na film - zdaję sobie sprawę, że muszę wypracować sobie swoje własne spojrzenie i obawiałem się, by aktor, który gra w filmie rolę ojca nie pchnął mnie na drogę lenistwa podsuwając mi gotową koncepcję.

Ostatnia kwestia, istotna dla tych, którzy orientują się w najnowszej historii Polski: zbrodnicze stosunki panujące wśród tych współczesnych Atrydów, jakimi są postacie z Uroczystości, stosunki skrzętnie ukrywane przed światem stanowią w oczach Jarzyny i jego współpracowników metaforę ubiegłego półwiecza, którego postępki odkupić może jedynie publiczne dochodzenie i przyznanie się do winy. To właśnie dlatego, iż spektakle w reżyserii Jarzyny poruszają tematy, których znaczenie wykracza poza zakres działania samego reżysera sygnuje on swoje dzieła co rusz to innym pseudonimem. Tym razem wybrał dla siebie pseudonim H7. I jest to jedyny niejasny aspekt spektaklu o nieskazitelnej przejrzystości.

[Francuski oryginał artykułu w zbiorach Pracowni Dokumentacji Teatru. Tytuł org. Un grande "Festen" a Varsovie]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji