Artykuły

Czcij ojca swego

Program do spektaklu wypełniają socjologiczne opracowania, dotyczące molestowania seksualnego dzieci w Polsce. Jednak "Uroczystość" mówi jeszcze o czymś, równie strasznym: o głębokim kryzysie rodziny i straszliwym zakłamaniu, które bez ustanku pokrywa obłudny lukier naszych codziennych spraw.

Najpierw był świetny film Thomasa Vinterberga "Festen". Zrealizowany zgodnie z założeniami Dogmy, zarazem najlepszy film "dogmatyczny", przewyższający moim zdaniem wszystkie dokonania Larsa von Triera, zwłaszcza te nieliczne pozostające z Dogmą w zgodzie. Potem "Festen" Thomasa Vinterberga i Mogensa Rukova zaistniało jako sztuka teatralna. Zastanawiałem się, czy teatr znajdzie w "Festen" coś więcej niż film. Widziałem jedno z niemieckich przedstawień, które zbyt mocno dryfowało w stronę opowieści rodzajowej i właśnie wtedy pomyślałem, że "Festen" doskonale wypadnie w teatrze Grzegorza Jarzyny. I tak się stało. Zapalna mieszanka prywatnej historii rodzinnej podniesionej do wymiaru ponadindywidualnego poprzez metaliteracką grę z "Hamletem" Szekspira zaiskrzyła. Po polsku sztuka nazywa się "Uroczystość". Reżyser tym razem ukrył się pod pseudonimem H7.

TOASTY

Jeśli ktoś nie wie, historia jest taka: w zamożnej i statecznej rodzinie trwają przygotowania do obchodów 60. urodzin Helgego - ojca (Jan Peszek). Nie tak dawno w domu odbył się już zjazd rodzinny z innego powodu. Bliźniacza siostra Christiana (Andrzej Chyra), a córka Helgego popełniła samobójstwo. Wszyscy pamiętają pogrzeb, którego bliskość, jak to się mówi, kładzie się cieniem na urodzinowym bankiecie. Ale goście przybywają, zjawia się cała rodzina: Helene (Danuta Stenka) i Christian - dzieci Helgego, dziadek (Bronisław Pawlik) i babcia (Danuta Szaflarska), Michael (Marek Kalita) - nieudany syn ze swoją nieudaną żoną Mette (Aleksandra Konieczna) i dziećmi. Ciotka (Magdalena Kuta), Wuj (Lech Łotocki) i czarnoskóry kochanek Helene (Christian Emany). Są wszyscy, także służba w komplecie: przede wszystkim pokojówki Pia (Magdalena Cielecka) i Michelle (Aleksandra Popławska), uwikłane w rodzinne sekrety i romanse. W kuchni Kim (Redbad Klynstra) - kucharz, który wie wszystko, trzyma nitki intrygi. Żona Helgego Else (Ewa Dałkowska) dyskretnie czuwa nad tym, by uroczystość zyskała należytą oprawę.

Najpierw zjeżdżają się wszyscy zaproszeni goście. Potem niemrawo rozpoczyna się uroczystość, jubileusz. Jest trochę drętwo, jak zwykle przy takich okazjach. Napięcie podnosi jedynie zjawienie się Michaela i Mette. Nie byli zaproszeni. Oficjalnie dlatego, że nie pojawili się na pogrzebie siostry-samobójczyni. Zresztą, pewnie nie są tu lubiani. Michael jest przecież krzykliwym cwaniakiem, macho pomiatającym chętnie swoją żoną, która z kolei gustem i inteligencją odbiega wyraźnie od standardu rodziny. Zapewne ten związek nie wzbudził zachwytu rodziców. Ale w końcu Michael jest ich dzieckiem, więc szybko sprawa przysycha. Spokój mącą tylko wspomnienia o zmarłej siostrze. Dopiero Christian radykalnie zaostrzy atmosferę rodzinnego spotkania i zamieni je w rodzinny sąd ostateczny, doprowadzi do wykluczenia ojca z rodzinnej społeczności.

Wznosząc kolejne toasty informuje wszystkich zgromadzonych przy stole o tym, że przez całe dzieciństwo Christian i jego siostra byli wykorzystywani seksualnie przez ojca, co było prawdopodobnie główną przyczyną samobójstwa dziewczyny, choć jej list zostanie ujawniony dopiero pod koniec sztuki. Toastów jest kilka, każdy kolejny coraz bardziej drastyczny. W jednym z nich pada także oskarżenie pod adresem matki, która wolała nie widzieć tego, co dzieje się w domu, choć zdarzyło jej się zobaczyć drastyczną scenę między ojcem i dziećmi. Pierwszy toast Christiana zostaje zignorowany. Drugi wywołuje wściekłość i chęć spacyfikowania niesfornego syna i brata. Zanim rodzina przyjmie do wiadomości (nie mylić z "pogodzi się") prawdę o tym, co wydarzyło się w tym miłym, zacnym i z pozoru zupełnie normalnym domu, minie wiele czasu. Christian musi kilkakrotnie, coraz bardziej brutalnie rozpoczynać drastyczną rozmowę. Nikt nie chce go słuchać, wszyscy przecież woleliby wierzyć, że Helge jest wspaniałym ojcem, a Christian niepoczytalnym młodym człowiekiem, szaleńcem lub w najlepszym wypadku źle wychowanym ekscentrykiem.

Scena to wielki salon, z podłogą z jasnego drewna i ciemnozielonymi ścianami w głębi. Gdzieś z tyłu połyskuje także stalową nieskazitelnością kuchnia. Z lewej ściana, w której tak jak w hotelowym korytarzu drzwi jedne obok drugich, to wejścia do licznych pokojów rozległego domu. Za ścianą pozostała wolna przestrzeń kulis, nie osłoniętych jednak przed wścibskim spojrzeniem widza. To przestrzeń "półgry", zawieszona między prywatnością i oficjalnością aktorów, a więc bardzo intymna. Z prawej strony osłonięta foliową zasłoną łazienka. To tam odebrała sobie życie siostra Christiana. Łazienka zbyt duża, zbyt mocno obecna w tej przestrzeni, jak niechciany wyrzut sumienia.

ERYNIE

Jarzyna po mistrzowsku rozkłada napięcia w przedstawieniu, bardzo umiejętnie wydobywając to, co w ponurej historii pozytywne. Z jednej strony cały czas eskaluje drastyczny konflikt najpierw między ojcem i synem, a potem między ojcem i całą rodziną, jednocześnie jednak szczególną troską otacza rozsiane po całej sztuce błyszczące brylanty miłości. Świetnie rozgrywa sceny między Christianem i Helene oraz między Christianem i Pią. To one utwierdzają widzów w przekonaniu, że Christian walczy po stronie prawdy i czystości, że to jemu powinno przypaść zwycięstwo w starciu z potwornym ojcem. Dodajmy, że walka jest trudna, bo ojciec nie ma zamiaru ustąpić, próbując skierować kłótnie z Christianem na zupełnie inne tory, insynuując mu rzekomy homoseksualizm.

W miarę upływu wieczoru pojawiają się tak charakterystyczne dla teatru Jarzyny momenty, w których rzeczywistość pęka, a przez powstałe szczeliny widać czeluść, kryjącą tajemnicę. W "Uroczystości" pojawia się duch siostry-samobójczyni, co w spektaklu oddano przy pomocy samoistnie pękających kieliszków rozstawionych na stole. Jest też tajemnicza sprawa kuchni i wszystkich osób z nią związanych, a więc także Pii, kochającej się w Christianie od zawsze. Jarzyna ustawia usługujące do stołu Pię i Michelle w mistyczne parady. Kiedy pojawiają się, biało ubrane, niosące na tacach przybrane w pióra bażancie mięso, nie wiadomo już, kim są. Czy to wciąż jeszcze pokojówki, czy może już gotowe do działania Erynie?

Pierwsza część trwa ponad dwie godziny. Przedstawienie pogrąża się w narastającej frenezji. Histeria ogarnia wszystkich biesiadników. Przyjęcie zamienia się w piekło. Scena zostaje nieomal zdemolowana. Wina, grzech i zbrodnia ojca zostaje bezspornie udowodniona. Potem następuje przerwa, a po niej zaledwie kilkunastominutowy akt drugi. Już posprzątane. Trwa nakrywanie do śniadania. Wszyscy uczestnicy uroczystości leniwie zasiadają do stołu. Ubrani niedbale, pozbawieni już napuszenia jubileuszowej biesiady, wymęczeni, ale weseli. Trudno w to uwierzyć, że po tym, co zaszło noc, sen, miłość, seks, mogły mieć aż tak kojący wpływ. Scenę zalewa słoneczny blask poranka. Pia i Michelle podają gotowane jajka. Wszyscy są nieomal szczęśliwi. Pojawiają się rodzice. Ojciec w garniturze, pod krawatem, blady i spięty. Zasiada przy stole i wygłasza ekspiacyjne przemówienie. Właściwie happy end. Teraz trzeba tylko darować winę i wrócić do codzienności, rozjechać się do domów. Ale nie.

Brat Christiana, Michael, podejdzie do ojca po jego pełnym skruchy przemówieniu i poprosi, by odszedł od stołu, pozwolił zjeść śniadanie. Ojciec znika, już nigdy nie wróci do tego stołu. Poniesie karę, czy dość surową wobec zbrodni, której się dopuścił? Nastąpiło wielkie oczyszczenie. Nie zobaczymy już, jak goście rozjeżdżają się do domów. Tylko Christian zabierze ukochaną Pię do Paryża. Jarzyna kończy spektakl obrazem rodziny zasiadającej przy stole, rodziny skonsolidowanej traumatycznym, ale wspólnym rozpoznaniem losu.

RZĄD RZEŹNICKICH HAKÓW

Zespół stworzony do realizacji "Uroczystości" naprawdę zapiera dech w piersi. Jarzynie udało się pozyskać do współpracy plejadę najwybitniejszych aktorów, którzy mimo że zebrani do tego przedsięwzięcia zagrali jak bardzo zgrany i zżyty zespół. W odróżnieniu od teatrów gwiazdorskich, w których gwiazdy na ogół tracą cały swój blask grając w złych spektaklach, goszczące w "Rozmaitościach" gwiazdy zabłysły w pełni podporządkowując się idei zespołowości. To wielka przyjemność oglądać spektakl, w którym są tylko znakomite role. Wielka i rzadka, ale "Rozmaitości" też są rzadkim w warszawskim, a może i w polskim teatrze przykładem pracy, upartego dążenia, które owocuje znakomitym rezultatem artystycznym.

Zaangażowanie wszystkich twórców, ich poczucie współodpowiedzialności za dzieło i radość z pracy przenoszą się z łatwością ze sceny na widownię. Tak powstaje wspólnota widzów i aktorów, napięcie, współodczuwanie i współtworzenie. Scenografię przygotowała współpracująca zwykle z Krzysztofem Warlikowskim Małgorzata Szczęśniak, muzykę Paweł Mykietyn (również z teamu Warlikowskiego), kostiumy Magdalena Maciejewska, współpracująca od dawna z Jarzyną. To wspólnota artystyczna, dla której nadrzędną wartością jest tworzona wspólnie sztuka.

Jedyna rzecz, której zabrakło mi w przedstawieniu, to odpowiednie rozegranie wątku kuchennego. Kuchnia, stanowiąca w "Uroczystości" miejsce magiczne, w którym znane jest przeznaczenie i losy bohaterów, gdzie decyduje się o przebiegu zdarzeń i wydaje wyroki, u Jarzyny rozmyła się w tle. Może wynika to z rozplanowania przestrzeni, w której kuchnia umiejscowiona została daleko w głębi sceny? Nie wiem.

W pobliżu wejścia do kuchni zawieszono rząd rzeźnickich haków, takich jakie sterczą w sklepach mięsnych. Haki są puste od początku do końca przedstawienia. Stanowią jednak najmocniejszy symbol tego, czym powinna w spektaklu być kuchnia: drapieżnym ołtarzem domagającym się ofiar, a zarazem miejscem czystym, w którym normy moralne nie uległy zepsuciu.

Piękny program do spektaklu wypełniają socjologiczne opracowania, dotyczące molestowania seksualnego dzieci w Polsce. To dla tych, którzy ośmieliliby się powiedzieć, że Jarzyna sięgnął po temat odległy od polskich realiów - ulubiony zarzut, jaki stawiają mu sfrustrowani i zazdrośni hipokryci. Myślę jednak, że "Uroczystość" mówi jeszcze o czymś, równie strasznym. O głębokim kryzysie rodziny i straszliwym zakłamaniu, które bez ustanku pokrywa obłudny lukier naszych codziennych spraw. Mówi o upadku wartości rodzinnych, wobec którego straciła rację bytu hieratyczna struktura rodzinnych racji i zależności. Oczyszczenie, jak pokazuje Jarzyna, choćby najbardziej bolesne, jest jedyną szansą na odzyskanie radości i światła. Promienny finał "Uroczystości", o wiele jaśniejszy, niż ten w filmie Vinterberga, nieomal desperacko jasny, ocala rodzinę, przynajmniej jeszcze na jakiś czas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji