Artykuły

Plan dla ESK we Wrocławiu: ludzi mnożymy przez dwa

Dokładnie za miesiąc dostaniemy oficjalnie tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016, ale plan na wykorzystanie swojej stołeczności prezydent przedstawił już w poniedziałek. Cel podstawowy: dwukrotnie więcej turystów i dwukrotnie więcej wrocławian uczestniczących w kulturze. Ambitne to, ale ambicje nie gwarantują sukcesu - pisze Beata Maciejewska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Poniedziałkowy wykład Rafała Dutkiewicza w Domu Europy był pełen emocji, obliczony na wzbudzenie w słuchaczach dumy z miasta i przekonanie ich, że przez cztery lata, które dzielą nas od kulminacji wydarzeń ESK, miasto wypięknieje oraz przygotuje nowe wabiki dla przynajmniej 6 mln gości preferujących turystykę kulturalną (dzisiaj odwiedza nas 3 mln) i 15 procent mieszkańców, którzy nad leżenie przed telewizorem przedłożą spektakl teatralny albo koncert organowy w świętej Elżbiecie (dziś tylko 7 proc. uczestniczy w kulturze). Niestety, na wykładzie było obecnych zaledwie kilkadziesiąt osób, a przekonać do działania trzeba tysiące. Choć Dutkiewicz podkreśla, że osobiście zamierza prowadzić projekt ESK, to musi sobie zbudować silne wsparcie.

Po pierwsze - w instytucjach kultury. ESK jest przecież dla nich nie tylko źródłem dodatkowych pieniędzy na spektakle, wystawy, koncerty, ale też wielką szansą na wychowanie rzeszy nowych odbiorców. Tyle że wychowanie wymaga czasu i dużego wysiłku, a przede wszystkim wiary, że warto to robić. Co z tego, że prezydent zapowiada "lifting" muzeów, obiecuje unowocześnienie wystaw i wprowadzenie multimediów, aby przyciągać więcej widzów niż te 20-40 tysięcy rocznie, skoro jednocześnie pracownicy tychże muzeów mówią jednym głosem: naszym głównym zadaniem jest gromadzenie i naukowe opracowywanie zbiorów. Dopóki nie zostaną przekonani, że jak najszersze udostępnianie cennych dzieł sztuki oraz edukacja kulturalna są równie ważne, prezydent może sobie podarować kupowanie kiosków multimedialnych czy plazm.

To samo dotyczy galerii czy teatrów. Owszem, "teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem" - jak obecnie głoszą ludzie teatru, protestujący przeciwko wprowadzaniu biznesowych reguł do zarządzania instytucjami kultury - ale przekonanie, że sztuka obroni się sama i przyciągnie widza, którego noga nigdy w tymże teatrze nie postała, jest tyleż naiwne, co wygodne. Rozumiem, że teatr to nie bazar tylko świątynia sztuki, jak pouczył mnie jeden z dyrektorów, rozumiem, że cenniejszych jest dziesięciu wyrafinowanych odbiorców niż pełna sala, która nie bardzo rozumie, nudzi się i fatalnie zachowuje, ale skoro nawet kościoły walczą o wiernych, nie jest wstydem zdobywać nowych widzów. Inaczej z tych 7 procent nie zrobimy 15.

Po drugie, trzeba przekonać wrocławskie szkoły, że muzea, galerie, teatry czy opera też są dla uczniów i nauczycieli, więc nie można się zasłaniać straszakiem "niezrealizowany program". Kto ma nauczyć dzieciaki, że do teatru czy muzeum warto chodzić, skoro nie robią tego rodzice? Niestety, dyrektorzy od trzech lat trzymają uczniów w salach lekcyjnych. Tłumaczą, że są dokładnie rozliczani przez kuratorium z realizacji podstawy programowej. Nauczyciel historii, który wyprowadza swoją trzódkę na lekcję do muzeum, odbiera często godziny fizykowi czy matematykowi, a polonista bywający z klasą w teatrze czy galerii naraża się biologowi. Bezpieczniej więc siedzieć murem w szkole.

Godne pochwały jest to, że miasto od września uruchamia pilotażowy program dla 12 szkół, które będą prowadzić taką szeroko pojętą edukację kulturalną. Średnio raz w miesiącu każda klasa będzie miała interdyscyplinarne lekcje w terenie . Jeśli pójdzie do teatru, to obejrzy nie tylko spektakl, ale przy okazji dowie się czegoś o historii teatru, spotka się z reżyserem czy scenografem. Jeśli wybierze się do Muzeum Architektury, zaliczy tematy z matematyki, polskiego czy historii sztuki. Wszystko za darmo, na koszt miasta, łącznie z przejazdami. Wybrana dwunastka sprawdzi na własnej skórze, czy da się to połączyć z wymaganiami kuratorium, a potem przekona resztę szkół.

Teoretycznie. Wprawdzie mój profesor chemii, rozdając szczodrze "lufy alias cyngle ", mawiał, że łagodny przymus prowadzi do radosnego entuzjazmu, ale jeśli wśród nauczycieli nie znajdzie się grupa zapaleńców wykorzystujących taką szansę, skończy się na odrabianiu pańszczyzny.

Po trzecie, trzeba zbudować wsparcie dla ESK w regionie. Stolica ma być oknem wystawowym całego regionu. To z jednej strony stołeczny obowiązek, a z drugiej szansa na przyciągnięcie większej liczby turystów. Wrocław nie jest sezamem na bezludnej wyspie. Dość powiedzieć, że park miniatur w Kowarach odwiedza rocznie tylu ludzi, co Panoramę Racławicką, więc w tej konkurencji trzeba się raczej wspierać, a nie rywalizować. Dutkiewicz podkreśla, że chce, aby te 6 milionów, które zjedzie do Wrocławia, ruszyło też w podróż po Dolnym Śląsku. Ale chcieć tego muszą też samorządy i mieszkańcy. Muszą zostać przekonani, że warto włożyć społeczną energię w projekt, który na razie może im się wydawać fanaberią zarozumiałego Wrocławia. Jak pouczał klasyk Majakowski: "jednostka - zerem, jednostka bzdurą", i w tym przypadku warto wziąć to pod uwagę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji