Artykuły

Lepiej prosto do marszałka

Niechże zrozumieją decydenci, że nie ma takiego konkursu, który urodziłby dyrektora teatru z prawdziwego zdarzenia. Pewną szansę dawałby zamknięty konkurs ofert. Organ założycielski, czyniąc dyskretne rozeznanie (np. poprzez dyrektora Wydziału Kultury, jeśli ma olej w głowie), składałby oferty sprawdzonym, gotowym już kandydatom. Każdy z nich w wypadku zainteresowania propozycją przyjeżdżałby do marszałka i opowiadał, jak będzie wyglądał teatr, gdy on obejmie dyrekcję - pisze Sławomir Pietras w tygodniku Angora.

Wcześniej czy później musiało dojść do takiej niestosowności. We Wrocławiu wicemarszałek Radosław Mołoń wraz z dyrektorem Wydziału Kultury Jackiem Gawrońskim ogłosili defenestrację trzech najbardziej wytrwałych dyrektorów tamtejszych teatrów i konkursy na ich następców. Są to Ewa Michnik (Opera), Krzysztof Mieszkowski (Teatr Polski) i Jacek Głąb (Teatr w Legnicy). Cała trójka dowiedziała się o tym z gazet.

Gawrońskiego znam, bo przed laty pracował u mnie jako tenor z wyraźną przewagą postury nad głosem. Niedawno ruszył rozumem (jak martwa krowa ogonem) i zaczął z kasy marszałkowskiej finansować plenery w Pstrążnej koło Kudowy w tych samych terminach co Festiwal Moniuszkowski, bez konsultacji z nami. Wyjątkowo ponura chałtura pod nazwą "Straszny dwór" była nawet transmitowana w telewizji, szkodząc Moniuszce i Festiwalowi.

Nazwisko wicemarszałka kojarzy mi się ze znaną ongiś artystką operową Heleną Mołoń. Jeśli to syn lub wnuk tej zacnej śpiewaczki, to powinien czym prędzej przeprosić podległych mu dyrektorów, a tenora z Wydziału Kultury natychmiast zdymisjonować. On to był obowiązany przygotować marszałkowi taktykę w sprawach kadrowych. On to powinien uświadomić przełożonemu, że znalezienie następców kogoś takiego jak Michnik (17 lat niestrudzonej pracy), Głąb (lider często nagradzanego zespołu teatralnego) czy Mieszkowski (połączenie menedżera z odważnym kreatorem) nie będzie sprawą łatwą. A już na pewno nie da się tego rozwiązać - jeśli w ogóle jest taka potrzeba - w drodze konkursu. Bo któż powinien zasiadać w składzie jury, jeśli oni zdecydowaliby się ponownie kandydować, ze swym dorobkiem, doświadczeniem i umiejętnościami?

Czy w ogóle jest szansa na jakiekolwiek rezultaty takich konkursów, skoro od momentu ich ogłoszenia do rozstrzygnięcia mija zaledwie kilka tygodni? Czym dysponuje zwycięzca, obejmując stanowisko na trzy lub pięć lat, przystępując do pracy z biegu, bez okresu przygotowawczego, który musi trwać co najmniej kilka miesięcy? Wreszcie nikt z liczących się i zajętych, ale zainteresowanych konkursem kandydatów, nie zaryzykuje zepsucia stosunków z dotychczasowym pracodawcą na wypadek, gdyby przepadł w wyścigach.

Zgłaszają się więc klasyczni nieudacznicy: jąkający się aktorzy, ochrypnięci śpiewacy, dyrygenci bez ręki, tancerze bez nogi, urzędnicy śniący o karierze, menedżerowie z zaświadczeniami odbytych kursów i weterani teatralni różnej maści. Wszyscy bez pracy, gotowi natychmiast po zwycięstwie rozpocząć dyrektorowanie.

Podczas konkursu spotykają jurorów o podobnych kwalifikacjach: marszałka z teatralnym nazwiskiem, szefa Wydziału Kultury mówiącego tenorem, niemających o niczym pojęcia delegatów Ministerstwa, związkowców nieustannie pytających o podwyżki i przedstawicieli stowarzyszeń twórczych ciekawych, czy będzie np. "Wesoła wdówka" (wtedy mogłaby zagrać rolę tytułową przewodnicząca sekcji operetki, siedząca właśnie w jury, na wszelki wypadek już w krynolinie).

Niechże zrozumieją decydenci, że nie ma takiego konkursu, który urodziłby dyrektora teatru z prawdziwego zdarzenia. Pewną szansę dawałby zamknięty konkurs ofert. Organ założycielski, czyniąc dyskretne rozeznanie (np. poprzez dyrektora Wydziału Kultury, jeśli ma olej w głowie), składałby oferty sprawdzonym, gotowym już kandydatom. Każdy z nich w wypadku zainteresowania propozycją przyjeżdżałby do marszałka i opowiadał, jak będzie wyglądał teatr, gdy on obejmie dyrekcję. Nie narażałby się przy tym dotychczasowemu pracodawcy. Prawdziwy talent rozpozna się nawet przez Mur Chiński, jak mawiała niegdyś w Paryżu Misia Sert-Godebska. Opinię tę dedykuję wszystkim poszukującym dyrektorów teatrów.

Wracając do obowiązujących przepisów, trzeba wyjaśnić, że są to konkursy tylko na kandydatów na dyrektorów teatrów. Organ założycielski może bowiem nie zaakceptować werdyktu jury i powołać kogo tylko będzie chciał. Stąd logiczny wniosek, że lepiej czekać spokojnie na propozycję, a jeśli się zgłaszać, to lepiej prosto do marszałka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji