Artykuły

Babskie herbatki

Wszystkie tezy znały się jako na­stolatki w liceum, potem pan­ny na wydaniu, dorosłe kobie­ty, teraz - jako starzejące się da­my między czterdziestką i pięćdzie­siątką - kultywują starą znajomość na cotygodniowych herbatkach u jednej z trójki. Wszystkie - różne jak różne są rodzaje człowieczeń­stwa i rodzaje kobiecości - mają już tzw. życie za sobą. Panna bez męża, ale z pieniędzmi, wdowa z dwiema córkami i dwukrotna rozwódka z sy­nem nierobem drenującym nielitościwie jej szczupłe konto. Mężczyź­ni ich życia już odeszli, pozostały wspomnienia, troska o dzieci lub żal, że ich nie było (maskowany demon­strowaną fobią do macierzyństwa) oraz... te właśnie herbatki. Znały się dobrze, więc uczestniczki herbatek nie muszą udowadniać sobie na­wzajem, że - kiedyś - żyły. Ży­ły naprawdę, a jakie to było życie - wystarczy powspominać. Pokłócą się nieodwołalnie przy tych wspomin­kach, ale cóż to ma za znaczenie? Nawet - ubarwi dzisiejszą egzysten­cję bez szans na odmianę na lepsze. Nawet - doda jej pikanterii, poru­szy żywiej krew, obudzi cienie i szczątki dawnych emocji, emocji z czasów, kiedy to kochało się, za­zdrościło, pożądało, nienawidziło - z całych sił...

A zatem - dom kobiet raz jeszcze? Nie sądzę. Tamte panie, u Nałkow­skiej, tkwiły wciąż w świecie jakby odrealnionym, miały tę przystań - dom babki i matki. Te z herbatek u Soni w starym paryskim mieszka­niu są z życia, bardzo mocno z życia, tyle że już przez nie odrzucone jak zabrudzony łachman, że już swoje jakby zrobiły i tylko czekają na ko­niec zabawy robiąc dobrą minę do gry, której aktorkami już nie będą. "Czwartkowe damy" Loleh Bellon wystawione na Małej Scenie Teatru Powszechnego cenię wyżej niż jaki­kolwiek spektakl "Domu kobiet'", choć przyznaję - jest to przedsta­wienie "bardzo kobiece" w znaczeniu jedynie kobietom do końca zrozu­miałej nostalgii za życiem naprawdę w długie dni życia na niby. Kobiety też docenią ten spektakl zapewne najsprawiedliwiej, co nie znaczy, by nie był w sposób, powiedziałabym, ogólnie dostępny, po prostu dobry. Grają aktorki renomowane i miło, że grając tę nieszczęsną rozbitą ko­biecość - mają co grać. Anna Seniuk (Sonia), Mirosława Dubrawska (Helena) i Elżbieta Kępińska (Maria). Trio znakomite na scenie, skondensowane i zniuansowane subtelnie. Trzy role - popisy, z nich najefek­towniejsza (z łaski autorki) - Sonia Anny Seniuk.

Malowniczo roztrzepana grubaska, biała, pół-Rosjanka, obżartuch, mi­strzyni kuchni, bujna kobiecość, bo­haterka licznych flirtów, małżeństw, miłosnych historii, ciepła, dobra, o szerokiej naturze. Najbiedniejsza u progu starości i najbardziej zahuka­na przez syna lekkoducha, którym - kiedyś, w czasach witalnej kobie­cości - nie zajmowała się zbyt wie­le. Anna Seniuk daje swojej Soni wymiar szczególnej tolerancji i ser­decznej wyrozumiałości, wyposaża ją w godność, uczuciowość, humor i niefrasobliwość iście dziewczęcą.

To przyjemność patrzeć na jej radość z byle czego, na zdolność do żartu, na ową nonszalancką lekkość, jaka z niej emanuje w chwilach rozluź­nienia. Bo bywa - jak na początku spektaklu - tylko starą kobietą mar­znącą w nie opalonym mieszkaniu, za które nie ma czym zapłacić. Ale to u Soni są cotygodniowe herbatki, to ona piecze ciasto a'la babka Soulliekoff, ona opowiada o przygodach z nieznajomymi, ona też rozda lekką ręką wszystko, co otrzyma od losu i koleżanek.

Koleżanki to zarazem kuzynki. Maria (Kępińska) jest żoną brata Heleny (bezdzietnej, niezamężnej i niezależnej) - Mirosławy Dubrawskiej. Obie są osobą nieżyjącego mę­ża - brata Jeana sprzężone niero­zerwalnie. Siostra (Dubrawska) ko­chała go miłością zbyt gwałtowną i - w przeszłości - bolała nad fak­tem jego ożenku ze zrównoważoną, łagodną Marią. Minęły lata, Jeana nie ma, Maria (E. Kępińska) wydoro­ślała i potrafi być rozsądna, ba! twarda, a Helena (Dubrawska) nadal czuje się osobą ciężko skrzywdzona przez LOS, który dał jej tylko miłość brata, a nie potrafił skusić inną mi­łością, nawet miłością do dziecka, którego - kiedyś tam - nie urodzi­ła raz jeden; drugi, trzeci... Mirosła­wa Dubrawska jest tu oschłą, egoi­styczną damą, nad wyraz akuratną i godną, która przecież, raz po raz zapada jak w przepaść w ciężar swo­jej samotności. Jest wtedy bezbron­na, pancerz egoizmu kruszy się, od­słaniają się miejsca bolesne, łatwo ją zranić każdym słowem: jest bowiem sama na świecie. Nie już, nie zno­wu, nie inaczej sama - po prostu sama. Jak zwykle, jak przedtem, bez wspomnień. Te co ma dotyczą brata, więc miłości niespełnionej i nienormalnej. Czy Helena jest złą kobietą? Mirosława Dubrawska robi z niej tylko osobę głęboko nieszczę­śliwą, która przecież - trzyma fason, klasę. Jest to fason cokolwiek demodee na dzisiaj, mieszczański i samo­lubny, ale - zdaje się sugerować ak­torka: czegoś trzymać się trzeba w życiu do końca... Bardzo to trudna rola i bardzo zwycięska dla odtwór­czyni.

Elżbieta Kępińska to znów stu­dium pozytywnej bohaterki, współ­czesnej kobiety, która doświadczyła wiele, sporo od życia dostała, szybko jej to zabrano, trwa więc jako pomnik wspomnień, które uważa za święte, ale też i jako podpora dla tego, co jest: przyjaciółek, córek. Skromna, w typie (tak zgodnym z emploi tej aktorki), dziecięco naiw­nej niegdyś dziewczyny otwartej chłonnej na życie, dziś - zgaszona myszka o zadziwiająco silnym cha­rakterze. Znów - bardzo interesują­ca, rola, rozegrana nie brawurowo a pastelami, podtekstami, cieniutko.

W każdej z postaci "Czwartko­wych dam" czuje się rękę autorki, co tutaj znaczy tyleż, co ręka specja­listy od tematu (kobieta) i specjalisty od teatru. Istotnie, Loleh Bellon (to pseudonim, prawdziwe nazwisko: Marie-Laure Bellon), rocznik 1925, to aktorka. Jedna z najwybitniejszych swego pokolenia. Związana z Theatre National Populaire, grała w Claudelu i Giradoux, w "Damie Kameliowej" i w "Balkonie" Geneta, w Corneille'u "Iluzja komiczna" i w "Bestii w dżungli", Henry Jamesa (w Theatre Athenee). Jako pisarka zadebiutowała "Czwartkowymi da­mami" (Les Dames du jeudi) w r. 1976. Premiera "Dam.." odbyła się w tymże roku 1976, 22 listopada w teatrze Studio Des Champs Elysees. Re­żyserował Ives Bureau, a wystąpiły: Dominiąue Blanchar, Suzanne Flon i Francoise Lugague. Przedstawie­nie odniosło sukces, a Loleh Bellon otrzymała literacką Nagrodę Ibsena 1978. Dwa lata temu (gru­dzień 1978) w teatrze Mathurns w Paryżu odbyła się premiera następ­nej sztuki pani Bellon pt. "Changement a vue" a w styczniu 1979 uwieńczono autorkę nagrodą przyz­nawaną początkującym pisarzom. Spektakl w Powszechnym jest pol­ską prapremierą "Dam", a też i pierwszym spotkaniem z Loleh Bel­lon. Wyreżyserował go Piotr Cieślak jak chce program, czy wyreżysero­wały go przede wszystkim trzy ak­torki, jak wolno mi przypuszczać -- nieważne. Jest przedstawieniem, któ­re godnie i zaszczytnie reprezentuje tzw. lżejszy, bardziej kameralny nurt obrachunków moralnych jaki od lat prowadzi Teatr Powszechny na obu swoich scenach. I niech nie myli nikogo symboliczna filiżanka herbaty na programie (jak zwykle: znakomicie zredagowanym, w pełni informacyjnym i jednocześnie atrak­cyjnym graficznie a też i - w formie - adekwatnym do ducha, klimatu i treści spektaklu) do "Czwartkowych dam". Te damskie herbatki skłaniają do refleksji nie tylko o życiu bab­skim, szczególnie odsłoniętym na ciosy, ale także o życiu współcze­snym, społecznym, zbiorowym, do­stępnym ogólnemu doświadczeniu i powszechnej percepcji.

I warto wpaść na tę herbatkę z ciastem według dawnych przepisów Soni - Anny Seniuk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji