Artykuły

Wezwanie do tolerancji

"Polieukt" w reż. Jorge Lavelli'ego Warszawskiej Opery Kameralnej w Teatr Capitole w Tuluzie. Piszą: Manon Ona w Le Clou dans la Planche, Anne-Marie Chouchan w La Dépche du Midi i R. Pénavayre w Voix du Midi.

Le Clou dans la Planche

Wezwanie do tolerancji

Opublikowano 6 listopada 2011

To listopadowe przedstawienie stanowi naprawdę szczęśliwy przypadek. Czyż nie wpisuje się do dobrego tonu w naszych czasach zabarwionych anachronicznym obskurantyzmem? Teraz, gdy Teatr Garonne odpiera ataki integrystów z powodu spektaklu "Golgota pienie" (Rodrigo Garcia); podczas gdy Teatr Miejski wystawia sztukę Romea Castellucciego "Sur le concept du visage de Dieu" w asyście policji, w obawie przed wybuchem niepokojów... Nic od tego powrotu do początków chrześcijaństwa nie mogło lepiej przypomnieć, że sztuka nie żywi się nigdy nietolerancją ale zawsze refleksją.

Schowajcie wiec wasze klątwy: oto Polieukt, chrześcijański męczennik wysławiany przez Pierre'a Corneille na scenie teatru Capitole. Ponieważ wszystko zostało dobrze zorganizowane, opera Zygmunta Krauze została wystawiona przez Teatr Garonne i przez Odyssud, w ramach festiwalu "Présences vocales" jako dowód, że nie słabnie zainteresowanie tym dziedzictwem.

Na tym świecie Bóg nie staje na przeszkodzie miłości

Libretto autorstwa Alicji Choińskiej i Jorge Lavellego jest niebanalne i nie brak mu śmiałości. Chociaż nasza gazeta szczególnie ceni nowe wersje znanych utworów, w tym wypadku trudno nam zdecydować, o co w tym wszystkim chodzi. Wystarczy wziąć sztukę "Polyeucte" Pierre'a Corneille: akcja toczy się w rzymskiej Armenii, w tych przełomowych czasach, gdy starożytny politeizm musi zacząć liczyć się z rodzącym się chrześcijaństwem. Towarzyszą temu liczne prześladowania i męczeństwa. Polieukt, mąż Pauliny i zięć gubernatora Feliksa, nawraca się na chrześcijaństwo, zachęcony przez przyjaciela Nearka. Nie chcąc żyć w ukryciu, decydują się obalić pogańskie bożki. Dla Rzymian jest to świętokradztwem: Neark zostaje skazany na śmierć. Paulina, która na dodatek musi ścierpieć powrót swojej pierwszej miłości, Sewera, próbuje ratować męża, prosząc, aby wyrzekł się wiary. Polieukt nie ulega jej wdziękom i ginie śmiercią męczeńską jak w prawdziwej budującej tragedii. Z kolei Feliks i jego córka doznają łaski i nawracają się. Siła dramaturgiczna słynnego dylematu korneliańskiego nie jest tutaj problemem duchowym: Polieukt jest rozdarty pomiędzy powabami ziemskiego życia - ścisłego pomieszania przyjemności zmysłowych i uczuć, które ucieleśnia Paulina - a chwałą duchową poprzez wiarę. Dwie miłości, z których jedna spogląda w dół, druga w niebo. Powtórzmy: na tym polega dramaturgiczna spójność sztuki.

Weźmy teraz współczesnego Polieukta: mamy tu do czynienia nie z dwoma miłościami, a trzema. Scena otwarcia mogłaby zdumieć purystę Corneille'a: jest to wzniosły obraz Nearka i Polieukta, obejmujących się, otoczonych zasłoną z paciorków. "Co? Sny kobiety mogą cię zatrzymać?' - pyta kochanek męża. Od samego początku słychać miłosną rywalizację w wypowiedzi, w której dotąd pobrzmiewała tylko przestarzała nuta mizogynii. Na początku widz jest zaintrygowany, zainteresowany tym nowym ujęciem tematu i niecierpliwie wyczekuje dalszego ciągu. Ale dalej nie ma nic. Zresztą jak mogłoby to być możliwe? Nieuchronnie Polieukt łączy się z Polyeuctem. Bywają takie wątki dramaturgiczne, od których trudno się uwolnić i autorzy libretta szybko powracają do pierwszego konfliktu: Neark umiera, jego śmierć nie wzbudza żadnego odzewu miłosnego (cóż za szkoda!), a widz odnajduje neofitę poddanego jak najbardziej ludzkim pragnieniom wobec wdzięków Pauliny: "Hańbiące więzy cielesnych rozkoszy, opuśćcie mnie, gdy ja was opuściłem..." Podczas gdy wyłania się nowy trójkąt miłosny z Sewerem, poprzedni jest już tylko wspomnieniem, krótkim przebłyskiem uwertury rozmyślnie prowokującej, którą trudno poprowadzić do końca. Rzeczywiście byłaby to wtedy inna tragedia, inny dylemat, inne wreszcie przesłanie tolerancji: ciekawe samo w sobie, a tu rozmyte w ważniejszym zagadnieniu. Ta miłość nigdy nie znajduje się w opałach, nie jest zagrożona ani nie rozwija się, więc po co to wszystko? Zapomnijmy o tym.

"Idźmy drogą ku wolności"

Lepiej pomyślana, nowa wersja zakończenia powoduje prawdziwą zmianę wymowy całości. Jeszcze raz zaskakuje ona widza znającego tekst Corneille'a: "Polieukt", odmawiając ocalenia, jest prowadzony na śmierć, ale wątek nawrócenia jego katów nie istnieje. Postaci nie odrzucają nawrócenia, ale opera zawiesza akcję przed ich decyzją paradoksalnie pozostawiając sytuację otwartą na przyszłość, podkreślając tym samym indywidualną wolność i tolerancję. Jest to błyskotliwy zabieg, który pozostawia widza jakby osieroconego, tym bardziej skazanego na domysły, im bardziej oczekiwał określonego z góry wątku klasycznego... Niesłychanie delikatny śpiew chóru nie daje żadnego wsparcia, wzmacnia tylko poczucie porażki. Czyż nie jest to idealny wyraz samotności nieodłącznie związanej z wolną wolą?

Jest to więc opera rozpoczynająca się mocnym akcentem, która kończy się nie mniej brutalnie. Jeśli chodzi o rytm całości, inscenizacja wspaniale wykorzystuje chór: ma się ochotę na więcej i można żałować krótkich tylko wstawek chóralnych pomiędzy solo i dialogami: pierwsze wejście chóru (scena chrztu) zachwyca, jego wspaniałym odpowiednikiem jest trzecie wejście (scena profanacji). Druga scena chóralna, jakby powtórny początek, jest prawdziwym klejnotem, obrazem, w którym opera jako dialog artystyczny nabiera mocy: chodzi o sen Pauliny - niesłychanie żywy opis, który zamienia się w koszmar. Jorge Lavelli i Marlena Skoneczko wypracowali tu zachwycające i decydujące linie, podczas gdy libretto w tym miejscu skłania się ku surrealizmowi.

Magia tego spektaklu zresztą wiele zawdzięcza całości reżyserii i scenografii: jest to urok nieco... posępny, czysty i wysublimowany, w którym olśniewa Paulina, która jako jedyna wydaje się wcielać w postać i posługiwać ciałem. Barokowe, ultrateatralne wykorzystanie przestrzeni za pomocą zasłon i luster jest dobrym, choć najmniej nieoczekiwanym pomysłem. Tak samo zadziwia koncepcja muzyczna, całkowicie poddana słowu, charakteryzująca się przejmującą "nurkującą" linią instrumentalną wokół dialogów, zawierająca załamania atmosfery wyrażane przez niejednorodną orkiestrę (od marimby poprzez harfę do akordeonu).

Trudno rozsądzić, czy dobrym wyborem dla partii Polieukta był głos kontratenorowy: związany z naszym pierwszym wrażeniem, pozostawia nas niezdecydowanych, wahających się. Nie jest to jednak wybór obojętny i na nowo kreśli postać w jej relacjach z innymi: formuje dziwną pozbawioną kontrastów parę z Paulina - sopranem, relacje siłowe i kontrapunkt z barytonami Feliksa i Sewera... Możnaby zapomnieć, co oznacza wybór tessytury w takiej interpretacji.

Niezdecydowanie - to słowo ostatnie. Widz opuszcza teatr po przedstawieniu pełnym nowych uczuć i wrażeń, częściowo przekonany do nich, a na pewno całkowicie poddany nowym refleksjom, które jeszcze długo potrwają.

Manon Ona

Tłum. Agnieszka Zagórska-Robert

***

La Dépche du Midi 8 listopada 2011

"Polieukt" opiewa tolerancję

"Uszanujmy każdą wiarę, uznajmy każdą wiarę. Idźmy drogą ku wolności" - śpiewali w ostatni weekend w teatrze Capitole soliści i chór "Polieukta". To przesłanie nadziei śpiewane w pełnym świetle, otwarcie, kończy operę polskiego kompozytora Zygmunta Krauze, która jest swobodną interpretacją tragedii Pierre'a Corneille. Poprzez to zakończenie Jorge Lavelli, autor libretta (wraz z Alicją Choińską) i reżyser inscenizacji podkreśla, że ten operowy "Polieukt" jest przede wszystkim śpiewem na cześć wolności i tolerancji, przeciw fanatyzmowi. W skróconej do godziny i dwudziestu minut operze jest czas na kreślenie prawdziwych postaci, które ożywiają silne uczucia, a które postawione zostały wobec bardzo "korneliańskich" dylematów. Polieukt, będący nie tylko chrześcijańskim męczennikiem, jawi się tutaj jako człowiek rozdarty pomiędzy dwoma ziemskimi uczuciami. Jest mężem Pauliny, córki rzymskiego gubernatora Feliksa, a jednocześnie kochankiem młodego chrześcijanina Nearka. Spektakl rozpoczyna się czułą sceną pomiędzy dwoma mężczyznami, którzy symbolizują podwójne tabu: religijne i seksualne. Dekoracje i kostiumy są w czerni i bieli, ponadczasowe, bardzo udane pod względem plastycznym. Tylko Paulina i jej ojciec odziani są w czerwień. Partię Polieukta wykonuje młody polski śpiewak, Jan Jakub Monowid, o rzadkim głosie kontratenora, który wyraża dwuznaczność postaci. Marta Wyłomańska jako Paulina, tenor Andrzej Kunach wykonujący partię Nearka, basy-barytony Andrzej Klimczak i Artur Janda jako Feliks i Sewer odznaczają się zaangażowaniem zarówno wokalnym, jak i aktorskim. Muzyka Krauzego niesie namiętności, a teatralność sytuacji sugeruje różne nastroje. Klasyczne brzmienie Warszawskiej Sinfonietty pod dyrekcją Rubena Silvy uzupełniają akordeon, tam-tam, marimba i fortepian. Ta tuluzańska premiera "Polieukta", została wystawiona w ramach cyklu "Les Présences vocales", proponowanego przez éOle, Odyssud, teatr Capitole i teatr Garonne. Entuzjastyczna przyjęcie spektaklu przez publiczność było naprawdę na miarę przedstawienia.

Anne-Marie Chouchan

Tłum. Agnieszka Zagórska-Robert

***

Voix du Midi 10 listopada 2011 roku

Polieukt albo mit męczennika

Francuska premiera opery "Polieukt" polskiego kompozytora Zygmunta Krauze odniosła znaczący sukces u publiczności tuluzańskiego teatru Capitole. Samo dzieło jest krótkie (80 minut), wykonywane bez antraktów, ale zachowało w swej dramaturgii te istotne elementy, które pozwoliły tragedii Corneille'a pod tym samym tytułem (Polyeucte) osiągnąć powodzenie. Kompozytor i libreciści współczesnej wersji kładą akcent na homoseksualne więzi łączące Polieukta i Nearka, stanowiące fakt historyczny, gdyż w czasach Corneille'a nie było mowy o podejmowaniu takich tematów.... I dlatego splot wydarzeń dramatycznych staje się nagle jasny, a losy czwórki bohaterów przeżywających zakazaną miłość (Polieukt, Neark, Paulina i Sewer) nadają zupełnie inną wymowę poszukiwaniu męczeństwa przez kochanków. Jorge Lavelli doskonale odczytuje partyturę i ożywia bohaterów, traktując ich przenikliwie i z wrażliwością które cechują tego wielkiego artystę. Wykonawcy (soliści, chór i orkiestra) pod dyrekcją Rubena Silvy, słusznie nagrodzeni rzęsistymi oklaskami, brali udział w światowej premierze (październik 2010) w Warszawskiej Operze Kameralnej. Spektakl ten obejrzeliśmy w ramach cyklu zatytułowanego "Présences vocales", który jednoczy współpraca éOle, Odyssud, Teatru Capitole i Teatru Garonne.

R. Pénavayre

Tłum. Agnieszka Zagórska-Robert

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji