Biały miś, brązowy miś, Ubowa i Ubu
Biały miś ma na imię Miszka i jest trochę osłabiony. Brązowy, dużo sprawniejszej, choć od dawna jarosz, z pyszczkiem niedźwiadka z herbu Berlina zaprasza tego osłabionego i dużego, białego niezdarę do tańca. Ten taniec wzmacnia Miszkę. _ Wkrótce obaj zgodnie śpiewają o tym, jak to utuczą się na Polsce, wykupią ją, czy coś w tym rodzaju.
To jest próbka aktualnych interludiów z przedstawienia "Króla Ubu" w Teatrze Polskim u Kazimierza Dejmka i w jego reżyserii. Ten Król Ubu nie nazywa się tak, jak ochrzcił go, przekładając Boy. Tutaj gra się nowy przekład, Bogusława Brelika, w którym Ubica to kuma Ubowa, na przykład. Tytuł zaś to "Ubu Królem". Groteskę Jarry`ego (pamiętamy: debiutancki utwór licealisty piętnastolatka z końca poprzedniego wieku, w którym akcja dzieje się w Polsce, czyli nigdzie, całkowicie w zgodzie z ówczesną mapą Europy) grywa się od lat, u nas też, jako studium tyrana - kretyna (tym tyranem, dla złośliwego Jarry'ego był... jego profesor z liceum), a też rzecz o prostych, prostackich wręcz mechanizmach władzy. Żądza zysku, chęć postawienia buta na karkach bliźniego swego, kompleksy jako źródło agresji, prywata, prywata; lizusostwo, które ma cenę; strach, który do wszystkiego może skłonić. Właściwie już nic więcej.
W tej chwili w Warszawie Ubu tyran pojawia się w dwu wcieleniach. U Hanuszkiewicza, w kabaretowej zabawie polemicznej (o czym donosiłam) i teraz - u Dejmka. Jak nazwać tę, jarmarczną z kolei, zabawę w plebejski teatrzyk objazdowy? Taki niby jak z marzeń Kantora - Teatr Budy Jarmarcznej: bohaterowie - typy, dosadność, intertudia, kuplety - ex natura zawsze aktualne - pantomimy, tańce, umowność... Wszystko to niby tu jest. Ale jest nudno. Nie wiem, doprawdy, czemu tak się stało, ale to przedstawienie, zapowiadane jako rewolucja i jako skandalizujące (przesada, nawet, gdyby się udało...) jest też zimne jak lód i dosyć obojętne widowni.
Grają parę Ubów Magdalena Zawadzka i Jan Prochyra. Założona kontrastowość, zapewne, ale... czegoś tu brak. Choć role, i jej, i jego, interesująco poprowadzone, naprawdę. Prochyra zwalisty, chłopek roztropek podszyty tchórzem i debilem, Zawadzka - drobna spryciula, która kieruje tą górą mięsa i popędów, Prochyrowym Ubu. Nie dała z siebie zrobić brudnej markietanki, pozostała schludną mieszczaneczką, co swój rozumek ma. I wdzięcznie śpiewa swoje interludyjne piosneczki, o tym, choćby, że chce być królową Polaków. A jednak - zimno, nudno i sztucznie. I diabeł wie, czemu. I nawet te misie tańczące, groźne memento zaserwowane przez reżysera wizjonera Polakom z Królestwa małżonków Ubu, nie robią takiego wrażenia jak powinny. Bo może to właśnie - scena z misiami - jest najważniejszym przesłaniem tego spektaklu. Czy dociera do widowni?
Trudno mi w to uwierzyć, niestety.