Artykuły

Nieudany skandal

W 1896 roku piętnastoletni Alfred Jarry umieścił akcją swojej makabryczno-analnej groteski " w Polsce, czyli ni­gdzie". Co to miało znaczyć - zastanawiano się u nas wie­lokrotnie, dochodząc w końcu do wniosku, że nic. Polska stała się tu jedynie symbolem kraju nie istniejącego na ma­pie, lecz owianego krwawymi legendami; w całości podziem­nego, tak jak podziemne są prądy świadomości, którym ta sztuka dawała upust. Rzecz uznano za pierwszy manifest nadrealizmu. Gdyby Jarry chodził do szkoły dzisiaj, "Ubu król" działby się może w Kurdystanie.

Kiedy jednak wystawia się go u nas, rodzi się pokusa, by jakoś wykorzystać tę pol­skość. A że sztuka jest pro­wokująca i skandaliczna - by polskość skandalizować. Z pewnością podziała to dzisiaj na publiczność znacznie sil­niej niż sławetne "grówno" ("sruwno" - w nowym prze­kładzie Bogusława Bielika). Można chcieć pójść dalej i dodawać do groteski coraz więcej aktualnych odniesień. Tutaj jednak zaczyna się niebezpieczeństwo, bowiem "Ubu...", chociaż jest wybry­kiem uczniaka, wszedł jednak do historii ze swą określoną tożsamością. Nie wszystkie ozdoby potrafi znieść, zwłasz­cza gdy chce się go zaprząc do publicystycznych zadań. Jest bydlęciem anarchicznym, podchodzić go trzeba z wdzię­kiem.

W przedstawieniu Teatru Polskiego wdzięku zabrakło jednak całkowicie. Arcyzabawny jest pomysł obsadowy: małżonków Ubu grają Jan Prochyra i Magdalena Zawadzka. Niektóre sceny roz­grywają się z techniczną sprawnością, która zdradza reżyserską rękę Kazimierza Dejmka: bitwa jak z obłąkanej mechanicznej szopki, pre­cyzyjnie stylizowane zbioro­we narady, akcenty baśniowej fantastyki.

Poziom całości nieomylnie wyznaczyły jednak odśpiewywane po każdej scenie kuple­ty Ryszarda Marka Grońskie­go, natrętnie mrugające do widza, gdy tylko sztuka daje po temu najlżejszy pretekst. Kto zacz Ubu - rzecz wiadoma: nie chce być królem, ale musi. Gdy ściąga podat­ki, to z popiwkiem na cze­le. Niedźwiedź, który go na­pada, jest biały i wraz z dru­gim, brunatnym, chodzącym w takt Parademarschu, śpie­wa jak to oba dobiorą nam się do skóry.

Ostro - ale właśnie nie za bardzo, bo polityczne dosalanie nie odkrywa tu żadnych nieznanych, a czułych miejsc. Nie wychodzi poza banał tak wyświechtany, że lepiący się do ręki: wykorzystany tysiąc­krotnie, znudzony, mdły. Te­lewizyjna szopka wielkanoc­na więcej miała w sobie jadu.

Przedstawienie ukazać chce ohydę rozkiełznanej rzeczy­wistości - ukazuje niemoc swojej satyry.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji