Tutam
"Znowu Ławeczka" - usłyszałem niechcący w przedpremierowym foyer. Otóż nie. Jest owszem jedno "znowu" - znowu mianowicie oglądamy koncert znakomitej aktorskiej pary: Joanny Żółkowskiej i Janusza Gajosa. Tu jednak analogia się kończy. Wykreowane postacie są całkowicie różne od Gelmanowskich, w dodatku zaś każde z wykonawców gra naprzemiennie dwie osoby: Panią oraz Kelnerkę, Pana oraz Kelnera. Sceny z udziałem owej czwórki w różnych konfiguracjach zmieniają się jak w kalejdoskopie, a sytuację bohaterów wyznacza opozycja między subtelnym i wulgarnym, wyrafinowanym i pospolitym, duchowym i materialnym, wysokim i niskim. Opozycja - ale nie ostre przeciwstawienie, nie prosty podział: "lepsi - gorsi". Obsadzenie w czterech rolach dwojga aktorów dobitnie tę niechęć do łatwych diagnoz podkreśla. Wystarczy bowiem włożyć marynarkę, by stać się Panem, zdjąć kapelusz, by zostać Kelnerką. Miłość nie przestaje przez to być miłością, życie toczy się dalej. "Mamy jedno życie i nie wolno go zmarnować" - pisze Schaeffer w dołączonych do programu "Refleksjach autora". Po czym dodaje: "Napisałem sztukę o miłości. (Nie żartuję.)" I jeszcze tylko jedna uwaga. Za poziomem aktorskiego koncertu nie w każdym niestety momencie nadążają walory partytury, toteż pewne jej fragmenty można było, jak sądzę, pominąć - z pożytkiem dla siły spektaklu.