Artykuły

Spiętrzenie sił twórczych

Żaden poważny teatr operowy nie może się obejść bez Richarda Wagnera, jak dramatyczny bez Szekspira, bo obaj mówią o tym samym: miłości i śmierci, władzy, wierności i zdradzie - mówi Piotr Kamiński w rozmowie z Joanną Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Joanna Derkaczew: Opera o Holendrze tułaczu zmieniła scenę muzyczną. A Wagnera?

Piotr Kamiński: Powiedział, że wraz z "Holendrem "przestał być "fabrykantem librett", a stał się "poetą". Jest to o tyle paradoksalne, że pierwotną, francuską wersję libretta sprzedał za 500 franków Operze Paryskiej, gdzie Pierre Louis Dietsch skomponował do niego muzykę. 1 czerwca 2013 Marc Minkowski poprowadzi w Wiedniu obie opery - porównanie będzie pouczające. Wagner zapewniał też, że jego poprzednią operę "Rienziego" i "Holendra" - dzieli otchłań. W istocie nastąpiło "tylko" zjawisko znane z innych życiorysów: spiętrzenie sił twórczych i jakościowy przełom. Spowodowany czymś znaczącym?

- Zapewne na tle osobistym. To pierwszą opera w pełni wagnerowska, taka, gdzie kompozytor identyfikuje się z bohaterem. Nie przypadkiem ukochana Holendra, Sen ta, nosiła zrazu imię Minna - jak żona kompozytora. Typowa dlań maszyna do przerabiania osobistych przeżyć na sztukę rusza pełną parą. Warto podkreślić, że tytuł opery winno się na polski tłumaczyć właśnie jako "Holender tułacz": w analogii do Żyda wiecznego tułacza, Ahaswera, który był wzorcem nie tylko postaci Holendra, ale i Kundry z "Parsifala".

Wagnerowi bliskie były tęsknoty Holendra?

- Dojrzał w nim własną, wyidealizowaną postać "wyklętego" artysty, poszukującego idealnej partnerki życiowej. Temat zawiłych związków istot fantastycznych ze śmiertelnikami krążył wówczas po wszystkich scenach teatralnych i operowych romantycznej Europy. To najmocniej podziałało na wyobraźnię Wagnera, czemu zawdzięczamy szczytowe osiągnięcie dzieła, genialny dialog "prawdziwych" i "upiornych" marynarzy w pierwszej scenie III aktu. Reszta dzieła dowodzi mistrzowskiego opanowania słownika niemieckiej, włoskiej i francuskiej opery romantycznej, z wciąż wyraźnym podziałem na numery. Ale Wagner rozdyma je w charakterystyczny sposób, wypełniając gęstą, bogatą inwencją. Nic tu zatem nie burzy zastanych form - nastąpi to dopiero w "Złocie Renu". To, co łączy natomiast pierwotnego "Holendra" z późniejszym o 11 lat prologiem "Pierścienia Nibelunga " to forma jednoaktowa, bez przerwy (choć Wagner dal sobie później narzucić konwencjonalny podział na trzy akty) i zwięzłość. To najkrótsze opery w kanonie wagnerowskim, każda trwa ok. 2 godzin.

Współcześni Wagnerowi odbiorcy od razu rozpoznali w "Holendrze" dzieło przełomowe?

- Pierwotna wersja drezdeńska, wykonana 2 stycznia 1843, poniosła względną porażkę - ale nie ze względu na zuchwałość dzieła, lecz na kiepską obsadę i mroczny ton. Dziewięć lat później Wagner wystawił w Zurychu przerobiony utwór, który szybko pojawi się w kilku wielkich teatrach, wersja ostateczna powstanie jednak dopiero w roku 1860. Do Bayreuth dotrze dopiero w 1901 r., a więc w dziesięć lat po później napisanym "Tannhauserze". Jeszcze dziś zdarzają się komentatorzy, których zdaniem opera ta nie zasługuje na miejsce w wagnerowskim kanonie. Dlatego też niektórzy próbują ją wciągnąć w krąg późniejszej twórczości Wagnera, grając ją wolno i patetycznie - choć jest to muzyka bliska Weberowi. To jeden z tych "wielkich" utworów, których nikt nie chce grać?

- Przeciwnie, żelazna pozycja repertuarowa. Tylko w tym sezonie doliczyłem się na świecie 24 produkcji, z Tokio i Pekinem włącznie. Już pod koniec XIX w. "Holender "grany był wszędzie, w całej Europie i za oceanem. Premiera polska odbyła się we Lwowie, w 1902 r. Był to też pierwszy Wagner wskrzeszony w Polsce po Październiku - w Poznaniu. O ile jednak dyrygowali "Holendrem " prawie wszyscy wielcy dyrygenci XX wieku, od Ryszarda Straussa poczynając, a niektórzy - Clemens Krauss, Fritz Reiner czy Ferenc Fricsay - zostawili tu wielkie kreacje, o tyle, rzecz ciekawa, partytura ta nie pociągała najsławniejszych wagnerzystów I połowy stulecia, Toscaniniego i Furtwanglera. Każdy z nich poprowadził "Holendra" tylko raz w młodości.

Kogo interesuje Wagner dziś?

- Wszystkich. Od strony widowni to jeden z najbardziej kasowych twórców gatunku. Żaden poważny teatr operowy nie może się bez niego obejść, jak dramatyczny bez Szekspira, bo obaj mówią o tym samym: miłości i śmierci, władzy, wierności i zdradzie. Dla dyrygenta to sprawdzian... pojemności płuc. Cztery godziny "Tristana" muszą brzmieć jak jedna fraza, jakby w pierwszej nucie było już słychać ostatnią. Dla inscenizatorów to wielkie wyzwanie, szczególnie "Pierścień", gdzie trzeba wymyślić świat i utrzymać go przy życiu przez kilkanaście godzin. Był geniuszem teatru. Jeżeli reżyser czuje jego sceniczny czas, ma szansę. Szkoda, że rodacy Wagnera mszczą się dziś na nim za Hitlera, topiąc go w kadzi post-brechtowskich "efektów". Na szczęście, chyba już doszli do ściany: zeszłoroczny "Tannhauser" z Bayreuth rozgrywał się w fabryce biogazu z ludzkich odchodów, z wiaderkami tychże na scenie.

* Piotr Kamiński - krytyk muzyczny i dziennikarz francuskiego radia RFI, autor przewodnika operowego "Tysiąc i jedna opera" oraz nowych przekładów dramatów Szekspira publikowanych przez wydawnictwo W.A.B.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji