Aktorski duet w Powszechnym
... czyli Joanna Żółkowska (Ona) i Janusz Gajos (On) na Małej Scenie w kameralnej sztuce, czy raczej sztuczce Bogusława Schaeffera. Nie pierwszy to duet Gajosa na tej scenie i w ogóle ("Kolacja" Brisville'a z Władysławem Kowalskim, niezapomniany duet Bachowsko-Haendlowski z Januszem Wilhelmim wTelewizji). No i nie pierwszy z tą partnerką. To przecież od słynnej "Ławeczki" Gelmana w połowie lat osiemdziesiątych, w której również oglądaliśmy aktora z Żółkowską, rozpoczęła się znakomita passa Janusza Gajosa w teatrze Zygmunta Hubnera i w Teatrze TV. Po tej "Ławeczce" przyszły wielkie role, m.in. w telewizyjnych "Opowieściach Hollywoodu" i takimż "Hamlecie ze wsi Głucha Dolna". J. Gajos wyrósł nam "ni stąd ni zowąd" na jednego z najwybitniejszych aktorów polskich...
Wracajmy do "Tutama", najnowszej sztuki B. Schaeffera, napisanej specjalnie dla tej pary. Od czasu głośnych w ub. dekadzie "Scenariuszy" dla Andrzeja i Mikołaja Grabowskich oraz Jana Peszka, autor ten pisze wyłącznie dla konkretnych aktorów. I wie, co czyni. Znając teatr na wylot - sam w końcu jest kompozytorem i to "markowym" - umie dogrzebać się do jego istoty. Co do "Tutama", jest to właściwie błahostka, jak i "Ławeczka", traktująca o sprawach damsko-męskich w realiach współczesnych. A za takimi, wiadomo przepada publiczność, zwłaszcza kiedy bywają dobrze grane i to w dodatku przez jej ulubieńców. Znający możliwości "swojej" pary, Schaeffer napisał dla Żółkowskiej i Gajosa bynajmniej nie po jednej roli; występują tu, fabularnie biorąc, cztery postacie. Kreowane, rzecz jasna, przez naszą dwójkę, ale jak. Tego się nie da opisać, to po prostu należy zobaczyć.
Otóż Żółkowska wchodzi do kawiarni jako dystyngowana, lekko pretensjonalna i sentymentalna Ona, grająca całą tę subtelną grę odporno-zaczepną wobec mężczyzny, której finał jest zawsze z góry wiadomy. Kiedy po chwili ginie na zapleczu, zza wpół przezroczystego parawanu dochodzi nas raptem starszliwe skrzeczenie garkotłuka, czyli trywialny slang kelnerki, "dzisiejszej" co się zowie, z jej manierami oraz narowami. Pierwszym z nich jest ogólna, bezinteresowna niechęć do całego świata.
Z Gajosem to samo: wchodzi do naszej kawiarenki notoryczny pożeracz serc niewieścich w pewnym wieku, już nie najmłodszym, ale i nie zaawansowanym; z intelektualno-artystycznymi pretensjami i takąż pewnie wrażliwością. Ale na wyżej wzmiankowanym zapleczu objawia nam się najgorszego typu gbur, cham rodzimego chowu, bezpardonowy wobec "swojej" dziewczyny - personel kawiarenki okazuje się parą już wzajemnie "skonsumowaną".
Czy widzą Państwo tę niezrównaną komedię przeistoczeń naszej pary? Wlatuje goguś intelektualny drzwiami, a po pięciu sekundach stamtąd dochodzi nas bredzenie "peerelowskie" wypisz-wymaluj.
Gajos - artysta i Gajos - robol. Zapijaczona morda w rodzaju dobrze znanych spod budki z piwem i od patykiem pisanego, "spełnianego" w krzakach (tyle że teraz jest whisky pita "z gwinta"). Żółkowska - dama i Żółkowska - tłumok z brudną ścierą (plus z niezaspokojoną tęsknotą miłości, jak z "Dynastii"). Oto coś, czego nie można nie zobaczyć! Tym bardziej że autor "Tutama" ma znakomity słuch językowy. I mnóstwo "podsłuchań" wprost z otaczającej nas rzeczywistości, rodem z Mrożka, czyni tę błahą, zda się, sztuczkę, nie tylko przezabawną karykaturą tejże rzeczywistości. Spowija utwór w mgiełkę nieuchwytnej pozycji, którą aktorzy - perfekcyjni, umilają ów, w gruncie rzeczy smutny, konterfekt "wiecznej komedii ludzkiej", przybyłej do teatru publiczności.