Artykuły

Narzekacze

"Krum" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego TR Warszawa i Starego Teatru oraz "Niedokończony utwór na aktora wg "Mewy Czechowa/"Sztuka hiszpańska" Yasminy Rezy" w reż. Krystiana Lupy Teatru Dramatycznego w Warszawie. Pisze Pereira w Res Publice Nowej.

Wokół Pereiry różni ludzie chodzili i kręcili nosem. A nawet nosami. Każdy swoim, każdy z niezadowolenia głębokiego, rosnącego, agresywnego. Że banalnie, że nic nadzwyczajnego, że bulwar, że szmira, że nie uwzniośla, a może nawet poniża, że nie rozwija artystycznie, a artyzmowi czy sztuce podcina skrzydła, pęta je i nie pozwala wznieść się wysoko. Narzekania nasilały się, a im bardziej się nasilały, tym mocniej Pereira się z nimi nie zgadzał. Przedmiotem wybrzydzania byli bohaterowie nowych sztuk, które Pereira oglądał z zachwytem w teatrach. Narzekano na przykład na Klarę, bohaterkę sztuki Dei Loher Stosunki Klary. Mówiono, że w jej życiu nic nadzwyczajnego się nie wydarza. Z tym Pereira musiał się zgodzić. Nic nadzwyczajnego. Klara ma dosyć swojej ogłupiającej pracy polegającej na pisaniu instrukcji obsługi żelazek. Klara nie ma pieniędzy. Klara nie kocha i nie jest kochana. (Pereira chciał napisać, że w życiu Klary nie ma miłości, ale nie chciał się ośmieszać przed niezadowolonymi). Klara nienawidzi swojej rodziny, która z kolei nienawidzi i nie akceptuje Klary - ekscentrycznej kobiety, która nie chce poddać się mieszczańskim rytuałom. Klara nie ma pomysłu na życie, ale chciałaby, żeby wydarzyło się w nim coś niezwykłego, dlatego postanawia oddać swoje ciało medycynie i wziąć udział w testach medycznych. Gdy to się nie udaje, poprzestaje na oddaniu krwi dla zarobku. Klara kończy swój sceniczny żywot pogrążona w odrętwieniu i skurczu, być może za chwilę spotka ją kolejny banał - samobójstwo.

W dobrym tonie było też narzekanie na bohaterów Sztuki hiszpańskie; Yasminy Rezy, którą Krystian Lupa zestawił w teatrze z Mewą Czechowa, budując skomplikowane zależności pomiędzy postaciami Czechowa i Rezy. U Rezy bohaterami dramatu są aktorzy. Wszyscy grają w dziwnej i nudnej, męczącej jak piła drewniana Sztuce hiszpańskiej, bohaterami której są: pewien zarządca nieruchomości, detalicznie powierzający publiczności nieprzytomnie nieinteresujące tajniki swojej profesji; starzejąca się kobieta, która odnajduje w zarządcy ostatnią miłość swojego życia i jej dwie córki, aktorki, z których jedna jest piękna i sławna, gra w filmach u boku amerykańskich gwiazd (rzecz się dzieje w Hiszpanii), a druga brzydka, sfrustrowana i niechciana nawet przez własnego męża, także aktora, w dodatku pijaka. Dwie ostatnie z wymienionych osób ponadto unieszczęśliwia fakt przygotowywania się do udziału w wystawieniu jakiejś sztuki bułgarskiej z lat siedemdziesiątych, jeszcze nudniejszej od Sztuki hiszpańskiej. Nic nadzwyczajnego.

A zresztą, pytał Pereira przewrotnie narzekających, cóż takiego nadzwyczajnego dzieje się u Czechowa przyłożonego do Rezy jak lusterko? Nikt nikogo nie kocha, wszyscy się mijają w swych miłościach i nadziejach. Trwonią talent i pogrążają się w szmirowatej rutynie oszołomieni fałszywym blaskiem sławy. Arkadina zamienia własną frustrację starzejącej się piękności w dobrze maskowaną agresję. Trigorin nie wie, jak wydostać się z życiowej pułapki, w którą wpadł, pędząc życie u boku Arkadiny. Swoje nieszczęście zamienia w pisarskie zblazowanie, uśmiercając być może niegdyś żywą twórczość literacką, Zarieczna jest głupia i wulgarna, tylko przez chwilę wznosi się ponad własną trywialność, pociągnięta przez miłość Konstantego i jego sztukę, ale nie potrafi w ogóle tego docenić.

Konstanty - ten jest piękny wewnętrznie, ale słaby i mroczny w swym uzależnieniu od matki, nie daje rady unieść własnej psychiki i po nieudanej próbie, w końcu z sukcesem strzela sobie w łeb, dając tym samym innym uczestnikom sztuki okazję do konwencjonalnych westchnień. Banał, prawda?

Szczytem banalności narzekający okrzyknęli Kruma [na zdjęciu], sztukę Hanocha Levina, którą niedawno wystawił Krzysztof Warlikowski. Bo cóż to jest, proszę Państwa, za banalna historia, narzekali, mierżąc Pereirę bezgranicznie. Jedna z redaktorek napisała recenzję streszczającą pod wiele mówiącym tytułem Samo życie to za mało. Według redaktorki, sztuka Levina opowiada o "nudnym i bez widoków życiu w małej dziurze. Tytułowy bohater wraca tam z zagranicznych podróży i z miejsca oświadcza matce, że niczego nie osiągnął, że przybył na krótko, chce napisać powieść, a potem znowu odjechać, gdyż jedyne, co może go tu czekać, to marna posadka. W międzyczasie nawiązuje romans, wciąga się w miejscowe stosunki, i one właśnie stanowią materię przedstawienia. Jedna pani kocha nieszczęśliwie Kruma, który nie chce się żenić, więc wychodzi za innego i ma z nim dziecko, druga pani spełnia marzenie - wychodzi za mąż, a on szybko umiera. Dwie inne panie mają się dobrze, jedna ze starszawym mężem. Druga, zmieniając mężczyzn na bogatszych. Matka Kruma umiera. Miejscowy dziwak i milczek odchodzi z miasta, bo chce być gdzie indziej, reszta pozostaje, samo życie".

Pereira się denerwował, bo takie tendencyjne streszczenie może zniszczyć nawet Szekspira. W żwawych podskokach dałoby się rozwałkować i Hamleta, Makbeta, a ile radości byłoby z Becketta. Ale mniejsza o środki użyte do pognębienia sztuki i przedstawienia. Pereira przyznawał rację recenzentce co do opisu zawartości fabularnej sztuki i spektaklu.

Jednocześnie nie znosił owej łatwości, z jaką złośliwe pióro banalizowało wydarzenia z życia Kruma. Na przykład takie jedno krótkie zdanie: "Matka Kruma umiera". Doprawdy, banał. Gdyby matka Kruma zostawała dowódcą armii wyzwalającej kraj z rąk wroga, albo przynajmniej dokonywała odkrycia naukowego, czy chociaż jak Arkadina została sławną aktorką, byłoby o czym rozmawiać, ale przecież jeśli umiera, to naprawdę nie ma o czym.

O Krumie wykrzykiwali głośno całkiem rozsądni ludzie, że to sitcom, może zrealizowany z wyrafinowaniem, ale przecież to nie dla mnie, gdzie w tym sprawa godna mej uwagi?

Pereira zorientował się, że zwykłe życie przestało ludzi interesować, stało się banalne, gdy tymczasem jego interesowało coraz bardziej. Egzystencja odarta zwielkich dylematów, pozbawiona konieczności dokonywania tragicznych wyborów, zwykła, codzienna, niewdzięczna, nieciekawa, bez sensu, bez celu, bez wytyczonych kierunków, bez naznaczonych zadań, bez wielkich zobowiązań, bez narzuconych konieczności. Zupełnie nijaka, chaotyczna, ale za to nieustępliwa i codzienna, przerywana czasami śmiercią bliskich osób, choć te zdarzenia nie wywoływały gniewu i buntu przeciwko Bogu, co źle urządził świat, ani przeciwko światu, który wynalazł niewłaściwego Boga. Wszystko po cichu, bez wybuchów, i bez pozostawiania śladów zapadało się. Nudząc szanownych widzów i drogich czytelników.

Zwykłe życie było dobre w telenowelach, którymi objadał się nie tylko ciemny lud, ale także rozmaitego formatu i pokroju luminarze. A Pereira coraz bardziej kochał zwykłe życie w sztuce, niemające zresztą nic wspólnego z realizmem czy naturalizmem. To zwykłe życie było równie sztuczne, jak najbardziej wymyślne i wyrafinowane historie. Pokazywało ludzi dotkniętych melancholią, a może nawet acedią, by nie nazwać tego dzisiejszym słowem depresja. Ludzi w stanie, który Pereirze wydawał się dziś stanem powszechnym, choć jeszcze niezdiagnozowanym. Jeżeli znaleźli się odważni, którzy potrafili dźwignąć - wielkim wysiłkiem, ten pozorny banał na wyżyny dzieła sztuki, Pereira musiał Ich podziwiać, bo taki zabieg był dla wielu początkiem terapii. Rany, jakie zadaje życie swoim bohaterom, nie zawsze krwawią i ropieją. Czasem są to bolesne sińce, a czasami śmiertelne krwotoki wewnętrzne. Z tego punktu widzenia Krum wydawał się Pereirze najgłębszą sztuką o codziennym nieszczęściu egzystencji, gdzie bohater próbował sam nadać swej nijakości rangę dzieła. Chciał przecież napisać powieść. Parę razy nawet zasiadał do tej czynności, którą z pewnością nigdy nie uwieńczy dzieło. Pereira domyślał się, że przeciwnicy jego podziwu dla dzisiejszych tekstów wytoczą armaty języka i literackości, które ocalają przed banałem. Ale na to odpowiedź miał już przygotowaną: "nowy banalizm" (ileż ich już było) - świadomie używał języka pospolitego, pozostawiając w teatrze miejsce na tworzenie dystansu dającego reżyserowi poczucie zagubienia w metafizycznej pustce.

Wiedząc, że nikogo nie przekona do swoich racji, Pereira postanowił banalnie położyć się do łóżka, by podjąć codzienną banalna walkę z najbanalniejszą bezsennością. Wiedział, że nie jest tematem na dramat ani materiałem na bohatera. Dobranoc.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji