Artykuły

Siła teczek

Przedstawienie pokazuje mechanizm zafałszowywania rzeczywistości dla celów politycznych czy ideologicznych, a tym samym - niszczenia ludzkiego życia - o spektaklu "X MM z Y KM" w reż. Gianiny Carbunariu prezentowanym w TR w Warszawie pisze Karolina Matuszewska z Nowej Siły Krytycznej.

W ramach miesiąca teatru rumuńskiego w Warszawie obejrzałam spektakl grupy colectiveA pod enigmatycznym tytułem "X MM z Y KM" w reżyserii Gianiny Carbunariu. Miałam w pamięci "20/20" - przedstawienie tej artystki pokazywane na ostatnim wrocławskim Dialogu - spodziewałam się więc wyrazistego głosu w sprawie istotnych dla Rumunii wydarzeń społecznych czy politycznych. Zestawiając obydwa spektakle szybko orientowałam się, że mam tu do czynienia z artystką budującą swój teatr własnym niepowtarzalnym językiem, bardzo mocno osadzonym w autentycznych wydarzeniach i dokumentach źródłowych.

Przy wejściu na małą scenę TR, gdzie pokazywany był "X MM z Y KM", każdy widz dostał krzesło, na którym mógł usiąść w dowolnie wybranym przez siebie miejscu. Ale taką przestrzeń trudno znaleźć, bowiem cała czarna podłoga zapisywana jest kredą przez czwórkę aktorów. Słowa po polsku i po rumuński tworzą fragmenty tekstu wyrwane z większych całości. Napływająca fala widzów sprawia, że coraz trudniej je odczytać. Krzesła szybko wypełniają całą przestrzeń, rozmazując przy tym tekst i zostawiając aktorom niewiele miejsca do gry. Tylko czy rumuński zespół rzeczywiście go potrzebuje? Aktorzy po wejściu wszystkich sprawiają wrażenie, jakby były tu całkiem prywatnie - jakbyśmy przyszli na spotkanie z artystami, prelegentami, a może po prostu znajomymi. Po chwili to się potwierdza - jeden z nich (Toma Danila) przedstawia widzom siebie, swoich kolegów i informuje, co zamierzają zrobić. Prosty pomysł spektaklu polega na odtworzeniu stenogramu jednego z przesłuchań przeprowadzonego przez rumuńską tajną policję Securitate w czasach reżimu Ceausescu. Po tej zapowiedzi aktorzy przystępują do działania.

Zadanie, jakie przed sobą postawili nie ma charakteru artystycznego, przypomina raczej rekonstrukcję wydarzeń dla potrzeb kroniki kryminalnej. Czwórka odtwórców wciela się kolejno w poszczególne postaci, scharakteryzowane jedynie poprzez symboliczne elementy kostiumów czy rekwizytów: radziecką czapkę, marynarkę, czerwony notes. Wszystko przeprowadzone zostaje przy trzyelementowym stole, który zespół z łatwością przestawia w wolne fragmenty przestrzeni, zmieniając tym samym nasz punkt widzenia. Całość rejestruje kamera, z której obraz widoczny jest na dwóch przeciwległych ścianach. Aktorom zależy na tym, aby jak najwierniej odegrać zapis ze stenogramu. Nieustannie weryfikują z nim wypowiadane słowa. Pojawia się wiele nieścisłości. Nie zgadzają się daty, wydarzenia, kolejność faktów, podjęte decyzje. Uczestnicy rekonstrukcji starają się ustalić jedną wspólną wersję, ale okazuje się to niemożliwe. Fragmenty stenogramu trzeba powtarzać, zmieniając poszczególne słowa, ale przede wszystkim ton ich wypowiadania i stawiane akcenty. W ten sposób za każdym razem zyskują inne znaczenie. Kulminacją tych powtórzeń jest ostatnia scena, którą w całości oglądamy wielokrotnie, aż do całkowitego znużenia.

Twórcy "X MM z Y KM" bezlitośnie wrzucają nas w sam środek opresyjnej atmosfery policyjnego przesłuchania. Te same pytania i odpowiedzi, przytaczane w nieskończoność fakty, którym druga strona zaprzecza, oraz demagogiczny język komunistycznej władzy sprawiają, że nie sposób uwolnić się od poczucia zniewolenia i zduszenia, a równocześnie od absurdu. Wszystko to polskiej publiczności jest zadziwiająco bliskie. W ostatnich latach przeżyliśmy prawdziwą manię upubliczniania teczek tzw. Tajnych Współpracowników, którzy dziś są aktywnymi działaczami społecznymi, kulturalnymi i politycznymi. Wywołało to wiele nieporozumień i znacznie wpłynęło na sposób postrzegania dorobku tych ludzi. Nagle okazało się na przykład, że literacka i poznawcza wartość reportaży Ryszarda Kapuścińskiego jest bez znaczenia wobec faktu (faktu?!) jego współpracy z SB. Podobnie wygląda sprawa Lecha Wałęsy, który z bohatera narodowego został zmieniony w zdrajcę. Dochodzi do swoistego paradoksu: bezkrytycznie wierzy się w komunistyczną dokumentację, nie próbując nawet zweryfikować jej rzetelności. Spektakl wyraziście pokazuje mechanizm takiego zafałszowywania rzeczywistości dla celów politycznych czy ideologicznych, a tym samym niszczenia ludzkiego życia. Wierzy się bowiem literom, a nie człowiekowi.

W spektaklu Gianiny Carbunariu opowiada się jedną konkretną historię, ale w sposób, który czyni ją uniwersalną. Rotacja obsady i pojawiające się w tekście nieścisłości dyskutowane w częściowo improwizowanych scenach są jak zmienne matematyczne, pod które można podstawić dowolne dane. W konsekwencji uzyskujemy jeden schemat, w który wpisać można dosłownie każdego. Kiedy na koniec spektaklu aktorzy wychodzą na scenę do braw, piszą jeszcze na ścianach początek zdania: "Przyznaję się, że współpracowałem". Nie kończą go, zachęcając widzów do zapisania tych ścian historiami własnymi, członków rodziny, przyjaciół. Takich nieodkrytych opowieści zostało jeszcze bardzo wiele. Na podłodze napisy wciąż tylko częściowo zatarte...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji