Artykuły

Bal, czyli zupa

W cyklu "Sztuka jedzenia" o śpiewającym kucharzu, schabowym pod "Shreka" i o tym, dlaczego panny młode uwielbiają szefów kuchni, rozmowa z SEBASTIANEM MŰNCHEM, aktorem Teatru Muzycznego w Gdyni.

Coś jadasz między poranną próbą i wieczornym spektaklem? Gyros?

- Czasem uda mi się wyskoczyć do domu i coś ugotować. Ukończyłem przecież technikum technologii żywienia. To zobowiązuje.

Coś ugotować... A co?

- Moja ulubiona kuchnia to jest kuchnia fuzyjna, czyli to, co jest w lodówce, wrzuca się na patelnię i już. Gotowe danie.

Bardzo wyszukane...

- Na więcej nie ma czasu. Najczęściej żywię się w bufecie teatralnym.

Jak na aktora, niezwykle oryginalnie... Koledzy w teatrze wiedzą, że uczyłeś się w technikum technologii żywienia?

- Wiedzą, ale nie robi to na nich żadnego wrażenia. Wyobrażasz sobie? Myślą, że to jest normalne. Gastronomia, mówią, fajnie, ale bez ekscytacji. Chociaż czasami śmiejemy się, że jak już będę sławny i bogaty...

Dobrze się zastanowiłeś nad kolejnością?

- (śmiech) ...miło byłoby otworzyć swoją knajpę, na przykład w Gdyni. Takie połączenie kuchni i teatru. Z małą scenką na zapleczu.

Menu byłoby uzależnione od ról, jakie grywasz w Teatrze Muzycznym. W repertuarze "Grease", więc w karcie dań...

- Białe wino, bo grałem tam Anioła...

Na scenie "Shrek", więc gościom podajesz tylko...

- Gram Świnkę, więc schabowego!

"Spamalot"?

- Jestem tam Mnichem, zatem chyba wino mszalne, ale nie chcę się powtarzać, więc może coś równie pokutnego: chleb i woda.

"Lalka"...

- Gram tam Żyda, Henryka Szlangbauma, zaserwuję zatem, choć nie znoszę ryb, karpia po żydowsku...

No i "Bal w Operze"...

- Zupa... Ale więcej nie zdradzę. Na pewno będzie pysznie!

Filozof Halina Bortnowska pisała w tekście "Fenomenologia zupy", że "Zupa to jak biały wiersz albo poetycka proza. Wszystko - prawie wszystko - wolno. Za każdym razem garnek zawiera unikatową kompozycję. Gotując zupy, tworzymy wariacje wokół powracających tematów. A sukces jest gwarantowany!".

- To chyba tak jak w aktorstwie. Każdy jest inny, każdy jest jakąś indywidualnością, ale często zbiór takich dziwaków daje właśnie unikatową kompozycję w dobrym spektaklu.

W Internecie znalazłam kiedyś anons pewnego Portugalczyka - kucharza ze zdolnościami wokalnymi. Szukał pracy w Polsce. Komentarz jednego z internautów był taki: "Toś sobie, bracie, wybrał niezły kraj na emigrację, ze świecą chyba szukałeś. Umrę ze śmiechu! Jest w Warszawie Restauracja śpiewających kelnerów Polska - Jerozolima. Może śpiewający kucharz również im się przyda".

- Nie znam tej restauracji, ale w filmach amerykańskich często są takie scenki: czyjeś urodziny, na salę wjeżdża tort, a kelnerzy mu towarzyszący wykonują jakieś przyśpiewki ludowe...

Zdarza się też, że z tortu wyskakuje kelner z karabinem maszynowym... I wtedy to są naprawdę niezapomniane urodziny. Wróćmy do śpiewających kucharzy. Czy możliwe jest połączyć te dwie pasje?

- Gotowanie i aktorstwo to są dwie bardzo zaborcze kochanki. Grać i gotować? To jest możliwe chyba tylko w performance.

Znany performer Leon Dziemaszkiewicz uważał, że dałoby się coś takiego połączyć tylko w balecie ilustracyjnym do muzyki, rodzaju balu dla dorosłych, gdzie ludzie wykreowani są na warzywa. Tu pietruszki lecą, tam marchewki coś robią... Ale też, mówi, ciężko byłoby to grać. Trudno wejść w psychologię postaci, jeśli jest to marchewka.

Po co właściwie poszedłeś do technikum technologii żywienia?

- Z wygodnictwa. Było dość blisko domu... W wieku 16 lat, ni z tego, ni z owego, musiałem się włączyć do rodzinnego, świątecznego gotowania i okazało się, że dość sprawnie mi to wychodzi. Później, już co roku, proszono mnie, bym przygotowywał święta. Zamykałem się w kuchni w najbardziej dogodnej dla mnie porze, czyli po 23, i kucharzyłem. Ogromna satysfakcja, gdy rodzice mówili mi: To jest pyszne! Myślę, że są takie zawody, które będą zawsze na fali...

Jakie na przykład?

- Tak samo jak... właściciele zakładów pogrzebowych zawsze będą mieli co robić, tak i kucharze nie pozostaną nigdy bezrobotni. Ludzie będą jeść do końca świata.

Co robią twoi koledzy po szkole gastronomicznej?

- Na 37 chyba tylko dwie osoby pracują w gastronomii. Reszta przekwalifikowała się, ktoś został bankowcem, inny księgowym, jeszcze inny założył prywatny biznes.

Jak to się stało, że w tej szkolnej kuchni postanowiłeś nagle uczyć się śpiewać? Zostać aktorem?

- To trochę marzenie z dzieciństwa. Mama pracowała w Teatrze Miniatura. Jako dzieciak biegałem do niej i z lubością przyglądałem się teatralnemu życiu, za kulisami, na scenie. Zawsze czułem tam dreszczyk emocji. W wieku 15 lat racjonalnie podszedłem do tematu "życie" i wymyśliłem, że do liceum nie pójdę, bo jak nie zdam matury, to co potem? Dobrze więc byłoby skończyć szkołę, która dałaby mi od razu jakiś zawód. Wymyśliłem to technikum, chodząc już do szkoły muzycznej. Kończąc ją, wiedziałem, że kucharzem nie będę.

Może coś cię jednak ominęło? Ranga jedzenia dziś jest większa niż wtedy, gdy kończyłeś szkołę. Jedzenie urosło do rangi sztuki. Kucharz to jest dziś artysta.

- Kiedy miałem lat 17, wystąpiłem w programie "Szansa na sukces". Wojciech Mann był ciekaw, w jakiej szkole się uczę. A kiedy powiedziałem, uśmiechnął się z politowaniem, po czym spytał: I co, szpitale, stołóweczki? Tak się wtedy jeszcze gastronomia kojarzyła. Zwłaszcza że dokładna nazwa mojej szkoły brzmi Technikum Technologii Żywienia, o specjalności żywienie zbiorowe.

Dziś dobry kucharz ma szansę stać się większą gwiazdą niż aktor.

- I tu, i tu trzeba mieć trochę szczęścia. W gastronomii trzeba wciąż się uczyć. Na okrągło wchodzą jakieś nowinki. W aktorstwie też bez ćwiczeń nie da rady. Tylko u nas nieco inaczej to działa. Każdy reżyser coś ci daje. Z każdym czegoś się uczysz na nowo. I odkrywasz siebie. To rozwija.

Umiejętności kulinarne nigdy nie przydały ci się w teatrze?

- Wciąż czekam na taką rolę (śmiech). Myślę, że jedzenie mogłoby być na scenie dość nudne. Jedzenie jako element sztuki - jak najbardziej, ale żeby na okrągło? Nie do wytrzymania!

Ale już w filmie...

- Może tylko sensacyjnym, najlepiej w horrorze!

Takim jak "Kucharz złodziej, jego żona i jej kochanek" Greenawaya. Kiedy Albert dowiaduje się, że żona go zdradziła, zabija jej kochanka. Ale Georgina nie pozostaje mu dłużna i dokonuje bardzo wyrafinowanej zemsty. Ciało kochanka podaje mężowi na stół, jako danie.

- Och, to piękne! Mnie przypomniał się równie makabryczny "Delicatessen". Czarna komedia o tym, jak to kłopoty z żywnością zmuszają właściciela kamienicy do mordowania lokatorów. Miejscami masakra....

Śledzisz poczynania gwiazd programów kulinarnych?

- Niestety, nie. A co?

Anthony Bourdain - jedna z nich, w swojej książce "Kill Grill, restauracja od kuchni" opowiadał, jak to zaczynał swoją karierę jako kucharz. W amerykańskiej restauracji, w jakimś kurorcie na plaży. Kucharz w tej knajpie to był boss, na okrągło ćpał, chlał, kradł i romansował, z kim popadło. Któregoś dnia przyszli na obiad goście weselni. Śliczna panna młoda zajrzała do kuchni, coś szepnęła bossowi na ucho, po czym oboje zniknęli na zapleczu. Bourdain i jego koledzy pomywacze postanowili sprawdzić, co robią. Okazało się, że uprawiali dość ordynarny seks! Pan młody, teściowie wcinali krewetki, a panna młoda łapała ostatnie chwile wolności z dopiero co poznanym facetem! Najlepszy był komentarz Bourdaina: Wtedy to postanowiłem zostać szefem kuchni.

- (śmiech) Teraz zastanawiam się, dlaczego właściwie zostałem aktorem...

Pojęcia nie mam. Znalazłam ostatnio cytat, który mówi: "Jedzenie jest sprawą poważną, jak życie i śmierć. Czy jest coś poważniejszego od życia i śmierci?".

- Czy jest? To teatr.

Przed tobą premiera na otwarcie nowej sceny Teatru Muzycznego - "Bal w Operze" Tuwima. Ktoś powiedział, że czytając jego poezję, można się upić... W "Balu" pojawia się sformułowanie: "Przy bufecie żłopanina, parskanina, mlaskanina"...

- Ale sam Tuwim ponoć więcej pisał o piciu niż pił. W 1923 roku opublikował pewną smaczną anegdotę: "Poeci piją najczęściej i może najwięcej. Czemu to się dzieje, dociec trudno. Jeden z przyjaciół, świetny poeta i niezgorszy pijak, opowiadał mi, jak to łeżał i dumał smętnie, dlaczego właściwie on tak pije. Tak go to zastanawianie zasmuciło, że poszedł na wódkę"... Jak te profesje potrafią się krzyżować! Poeta przyjdzie do knajpy, zamówi kieliszeczek...

Albo dwa.

- ...kelner poda, ten wypije, napisze lepszy bądź gorszy tekst, no a aktor później to powie na scenie. Cieszę się, że nie jestem poetą...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji