Artykuły

Przedwczesna próba rewii

Słynęła kiedyś Warszawa ze swych teatrów i teatrzyków rewiowych. Prowadzenie ich i współtworzenie dlań produkcji artystycznych było zresztą już wówczas niezłym biznesem dzięki stale rosnącej popularności widowiska rozrywkowego. Coraz trwalsze tradycje i szersze oddziaływanie rewii zjednywało jej najlepsze pióra, świetnych realizatorów i utalentowanych wykonawców. Dziś Warszawa zapomniała niemal jak wygląda prawdziwe widowisko rewiowe. Czy bezpowrotnie?

Wszelkie próby reaktywowania dobrych tradycji rewiowych w warszawskich teatrach nie dały dotychczas pożądanych rezultatów artystycznych. Pęd narodu do beztroskiej rozrywki - jaką by ona nie była - rodził natomiast i rodzi nadal intratne niby-rewiowe produkcje estradowe, w których wyspecjalizowany Teatr Syrena znalazł ostatnio konkurenta w Operetce Warszawskiej, oferującej swej wytrwałej publiczności widowisko "Zapraszamy na rewię" w reżyserii i choreografii Stanisławy Stanisławskiej.

Dyrektor Stanisławska rozpoczęła swą karierę tancerki w latach, gdy przygasała już wprawdzie świetność polskiej rewii, ale żywe jeszcze były jej całkiem świeże wówczas echa i wspomnienia. Nic więc dziwnego, że w swej powojennej działalności choreograficznej na scenach i estradach wielokrotnie dawała dowody fachowego podejścia do tańca rewiowego, bez względu nawet na brak odpowiednio dobranych i wyszkolonych u nas zespołów tanecznych. W całym powojennym trzydziestoleciu nie zdołaliśmy jeszcze uporać się do końca z profesjonalnym ustawieniem szkolnictwa baletowego na użytek zespołów klasycznych, a cóż dopiero mówić o szkoleniu tancerzy dla zespołów folklorystycznych, rewiowych, czy musicalowych.

Obejmując kierownictwo artystyczne Operetki Warszawskiej Stanisława Stanisławska z zapałem rozpoczęła realizacje swych zawodowych zainteresowań od zorganizowania Studia Tanecznego. Rozwiązała je, niestety, po krótkim czasie, przerzucając swe zainteresowania na reżyserię musicali, których niezaprzeczalną wartością były nadal rewiowe finały taneczne w jej choreografii. Grupa niedouczonych słuchaczy Studia obciążyła zaś zespół Operetki i paru innych teatrów w kraju, zdobywając bodaj nawet uprawnienia zawodowców.

Przed dwoma laty Studio ponownie rozpoczęło działalność. Czego w nim jednak uczono dotąd i kogo - trudno jest stwierdzić, bowiem poza wyjątkowo utalentowaną rewiowo Joanną Jankowską, nie sposób dostrzec dziś jeszcze na scenie żadnych szkolenia tego rezultatów. Tymczasem zaś niecierpliwa dyrektor Stanisławska nie bacząc na rezultaty pracy swojego Studia i poziom zespołu tanecznego Operetki, zdecydowała się już pokazać z dawna zapomniane widowisko rewiowe, zawodząc nim jednak tych, którzy wiązali z jej rewią duże nadzieje.

Pierwsza część przedstawienia - "Lekcja u Offenbacha" jest zgrabnie i dowcipnie pomyślana jednoaktówką, której autorzy (W. Filier i J. Kofta) w sposób satyryczny ustosunkowują się do tematyki operetkowych librett i atmosfery XIX-wiecznych teatrów ogródkowych. Wiele tu zabawnie nakreślonych już w scenariuszu postaci i sytuacji, z którymi na ogół radzą sobie doświadczeni soliści Operetki: Beata Artemska, Wanda Polańska, Elżbieta Ryl-Górska i Stefan Witas. Dobrze się w nich czują młodzi: Hanna Zdunek, Barbara Bela-Wysocka, Alina Krzemińska, Henryk Derewenda i Mariusz Cellari. Zbyt często na scenę wkrada się jednak autentyczna operetkowa sztampa. Chaotyczne wykonanie tańców, z żenującym starorzymskim kankanem doprawia całość. Szkoda, bowiem zmarnowana to okazja do wysmakowanej zabawy.

Po przerwie - "Od charlestona do tanga". Dość luźny, typowo estradowy zestaw piosenek i numerów tanecznych, obnażający naprzemian nieumiejętności piosenkarskie śpiewaków, braki głosowe aktorów, nieporadność ruchową niektórych wokalistów, aż po pozbawiony solistycznych indywidualności i niezdyscyplinowany rewiowo zespół taneczny. Kilka udanych numerów ("Nigdy sama" w wykonaniu Elżbiety Ryl-Górskiej, "Musisz mnie kochać" w wyk. Elżbiety Ryl-Górkiej i Andrzeja Rosolaka, "Całuj" w wyk. Barbary Beli-Wysockiej i Janusza Dąbrowskiego, "Nie odejdę" w wyk. Wandy Polańskiej i Stefana Witasa, "Zapowiedzi" w wyk. A. Bielakowskiej i J. Jankowskiej) utonęło w powodzi przyjmowanych bez specjalnego echa piosenek, skeczów i tańców - prawie jak w rewii...

Całe przedstawienie staje się w ten sposób równie długie, co nużące. Jego koncepcja jest niespójna, inscenizacja - upstrzona tanimi pomysłami, reżyseria - pozostawiająca zbyt wiele miejsca na inwencje operetkowych wykonawców, choreografia - niedoćwiczona. Drażni nieporadna koordynacja działań aktorskich i występów wokalnych z nagraniami muzyki i partii chóralnych. Już zresztą sam pomysł zastosowania playbacku w zawodowym teatrze muzycznym zakrawa na lekceważenie przybyłej doń publiczności, karmionej na co dzień telewizyjnymi trickami tego typu. Choć właśnie dzięki owemu playbackowi udało się chyba zapewnić całemu widowisku przyzwoistą oprawę muzyczną, która opracowana przez L. Bogdanowicza i J. Kępskiego stanowi najpoważniejszy walor przedstawienia w jego obecnym kształcie.

Próba zrealizowania rewii siłami Operetki Warszawskiej okazała się więc nieco przedwczesna. Nie traćmy jednak nadziei! Błędy uczą, a powrót do dobrych lecz odległych tradycji nie jest wcale prosty w dobie, gdy każda najmniejszym nakładem sił proponowana rozrywka przyjmowana jest jeszcze u nas z masowym aplauzem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji