Artykuły

W starym kinie

Na swoje 85. urodziny staruszek Teatr Polski wystawił Fredrę w stylu, jaki lubi pokolenie jego rówieśników.

Andrzej Łapicki, który ze współczesnych aktorów i reżyserów polskich najwięcej miał z Fredrą do czynienia, w Teatrze Polskim powołał akademię fredrowskiego stylu i w jej duchu reżyseruje komedie hrabiego. Na czym polega ten styl, jedyny chyba tradycyjny styl w dzisiejszym polskim teatrze? Polega przede wszystkim na dokładnej recytacji wiersza, ze wszystkimi pochylonymi é i średniówką. Reżysera nie interesuje pogłębianie psychologii postaci ani szukanie społecznych czy historycznych odniesień. Wszystko opiera się na aktorach, którzy grają raczej komedię typów niż charakterów. Krótko mówiąc, styl fredrowski Łapickiego to umowa, którą reżyser zawiera z widzami, godzącymi się oglądać wyimaginowany, ale za to śmieszny świat.

Tak jest zrobiona jego najnowsza "Zemsta" w Polskim. Dekoracje na obrotówce aż nadto umowne, z dolepionymi do ścian liśćmi i pejzażykiem wymalowanym na horyzoncie. Aktorzy konwersują ze sobą, stojąc twarzą do publiki, i tylko stopy ustawione nieco bokiem świadczą, że ktoś tu z kimś rozmawia. Pije się dużo nie istniejącego wina i spożywa nie istniejącą zupę, pory dnia nie zmieniają się, jakby czas stanął w miejscu. Jedynie Wacław ściska Klarę wcale nie umownie. Czyli nastrój jak w starym kinie.

Osobiście wolę Fredrę realistycznego, jak go wystawiał Janusz Nyczak, z suszącą się bielizną i skacowanymi huzarami. To hołdowanie XIX-wiecznej tradycji jest trochę jak gest arystokraty, który w blokowym mieszkaniu zawiesza sobie herb. Niemniej mam szacunek do Andrzeja Łapickiego i jego teatru, ponieważ każda kultura musi mieć swoją przeszłość.

Jeżeli więc warto pisać o tej "Zemście", kolejnej w historii szyfmanowskiego teatru, to ze względu na aktorów. Osobą, która napędza komediową spiralę, jest tu Papkin, ta polska odmiana Żołnierza Samochwała. Damian Damięcki od początku ma publiczność w garści: wystarczy, że nadmie czerwone policzki i rozstawi nogi, co upodabnia go do nadętego kaprala. A ten jego zawadiacki chód starego wiarusa! Papkin włóczy nogami po scenie, jakby miał zaraz potknąć się i runąć na deski.

Damięcki nie zapomina o żadnym chwycie komediowym, włącznie z bezskutecznym wyszarpywaniem szabli z pochwy. Jednocześnie umie zagrać kawałek prawdy o szlachciurze-gołodupcu. Jego Papkin nie przepuści żadnej okazji, aby wychylić szklaneczkę na cudzy koszt. A jak się skrada do wazy z zupą! Jakby rzeczywiście nie jadł od tygodnia.

Obok Papkina trafionym pomysłem jest Rejent Ignacego Gogolewskiego. Trzeba słyszeć, jak Gogolewski swoim nosowym głosem mówi "Niech się dzieje wola Nieba", przeciągając sylaby i wznosząc oczy ku górze. Dobry jest Wiesław Michnikowski jako Dyndalski. Do kompletu brakuje tylko Cześnika, bo chociaż zdawałoby się, że Daniel Olbrychski jest stworzony do tej roli, to jednak nie udaje się Olbrychskiemu zakpić z wizerunku polskiego pana, który zrósł się z tym aktorem. Olbrychski po prostu nie czuje komedii i nic nie pomagają sztuczne uśmiechy ani groźna chrypa.

Dla kogoś, kto przymknie oko na leciwą inscenizację i podda się dowcipowi Papkina, "Zemsta" może okazać się zabawna. Zwolenników bardziej wyrafinowanego teatru odesłałbym gdzie indziej.

Kłopot w tym, że za bardzo nie mam gdzie. Mamy teraz w Warszawie w odległości zaledwie paru ulic dwa bieguny polskiej klasyki teatralnej: Teatr Polski, bastion tradycji, i Teatr Narodowy, bastion dekonstrukcji. Dom Fredry i Dom Wyspiańskiego. Pomiędzy tymi dwoma biegunami na razie nie widać równika.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji