Artykuły

Japonia na ciasnej scenie

"Madama Butterfly" (wykonanie koncertowe) w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Igor Rakowski-Kłos w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Teatr Wielki przygotował wykonanie koncertowe "Madamy Butterfly". Ci, którzy mieli wątpliwości, zobaczyli i usłyszeli, że opery nie da się wystawić w warunkach nieoperowych

Zespół Teatru Wielkiego przygotował kolejną w tym roku premierę - wykonanie koncertowe "Madamy Butterfly". Z powodu remontu budynku łódzkiej opery dzieło Giacoma Pucciniego musiało zmieścić się na scenie Teatru im. Jaracza. Ci, którzy jeszcze mieli wątpliwości, zobaczyli i usłyszeli, że opery - choćby wykonania koncertowego - nie da się wystawić w warunkach do tego nieprzystosowanych.

"Madama Butterfly" Teatru Wielkiego jest klasyczną realizacją. Nie ma mowy o reinterpretacyjnej odwadze w stylu Stephena Barlowa, który kilka miesięcy temu w angielskim Theatre Hafren umieścił akcję nie na początku XX wieku, jak chciał Puccini, ale tuż po 1945 roku. Nagasaki to przecież jedno z dwóch miast, na które Amerykanie zrzucili ładunki atomowe, i dziś ta nazwa obciążona jest innymi skojarzeniami, niż to było w czasach pisania opery.

Z powodu warunków przestrzennych scenografię ograniczono do minimum - foteli i stolika. Gdy w "Madamie Butterfly" w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego w Operze Krakowskiej na scenę wjeżdżały wielkie podesty pełne gęsto ustawionych lilii, tutaj przystrajanie kwiatami na przybycie ukochanego ograniczyło się do kilku umownych gestów. Realizację z 2009 roku wspominam nieprzypadkowo, bo ją także oprócz Zawodzińskiego (aranżacja przestrzeni - doprawdy niewiele miał w "Jaraczu" pracy) przygotowały Maria Balcerek (imponujące kostiumy!) i Janina Niesobska (reżyseria scen).

Z powodu ograniczeń sceny chóry musiały zostać umieszczone poza nią i stoły na wyciągnięcie ręki od publiczności. Jeśli dodać do tego orkiestrę pod kierunkiem Tadeusza Kozłowskiego, wciśniętą pod ścianę, dostajemy obraz dobrego widowiska, w którym artyści muszą przede wszystkim uważać, żeby na siebie nie wpaść albo zmieścić się na scenie, niż koncentrować się na artystycznej stronie pracy. Ogrom muzycznego napięcia na metr kwadratowy z pewnością przekraczał europejskie normy.

Większość solistów wypadła co najmniej bardzo dobrze. Dramatyczne sceny ostatniego aktu w wykonaniu Anny Wiśniewskiej-Schoppy mogły przyprawić o dreszcze. Także dla Tomasza Kuka (Pinkerton) i dla Mariusza Godlewskiego (Sharpless) warto znieść niewygody wynikające z właściwości scenicznych Teatru Jaracza.

Na koniec jeszcze słowo o szczególe, który niepotrzebnie mógł wprowadzać komiczny pierwiastek do tragicznej historii Cio-Cio-San. Dość niefortunnie wybrano tłumaczenie, które było wyświetlane nad głowami artystów. Amerykański sędzia był w nim "sztywny" (zamiast nieugięty), japońscy bogowie zaś grubi (pewnie chodzi o ociężałych).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji