Artykuły

Sztuka i milczenie

O Tadeuszu Łomnickim napisano ostatnio dziesiątki artykułów i felietonów recenzyjnych. Każda jego nowa rola, w "Ostatniej taśmie Krappa", w sztuce "Ja, Feuerbach" czy w "Lekcji polskiego" wywołuje nową falę podziwu dla kunsztu aktora. Oglądając na scenie Łomnickiego, gotów jestem uwierzyć we wszystko, co tylko zechce widzom wmówić. Gdyby ten niski, grubawy mężczyzna o nie najpiękniejszej twarzy powiedział w teatrze, że jest lekki jak piórko i potrafi fruwać, szukalibyśmy go wzrokiem pod sufitem sceny. Bo przecież - cytuje sam Łomnicki autora "Wartości mosiądzu", Bertolta Brechta - "tylko nieprawda na scenie jest prawdą".

Ale jak to robi Łomnicki, że z pokorą poddajemy się jemu właśnie, a nie innym aktorom? Że sam na scenie ogniskuje całą uwagę widzów, że jednym ruchem ręki i kilkoma słowami potrafi wyczarować stado ptaków krążących wokół niego? Że kiedy mówi słowo "szpula" w sztuce Becketta, rozciągając je zgodnie zresztą z intencją autora, przeszywa nas dreszcz? To przecież tylko ruch ręki, to przecież tylko jedno banalne słowo. Zastanawiałem się nad tym i szukałem wyjaśnienia we wspomnianych tekstach krytyków i recenzentów. Nie znalazłem. Wszyscy pozostają pod urokiem Łomnickiego (i oni - widać - przeżyli ten dreszcz), piszą o nim w superlatywach, ale gdy przychodzi do analizy jego ról - milkną. W jednym i drugim artykule wprost powiedziano: brakuje słów, aby zdefiniować tajemnicę aktora.

Jest to charakterystyczne zjawisko: ów brak słów. Magia kreacji Łomnickiego jakby poraża nas i powoduje, że każde określenie wydaje się zbyt trywialne, lecz przecież sprawa ma szerszy wymiar. Nie umiemy już ani pisać, ani mówić, nie mamy właściwych określeń dla wielkiej sztuki aktorskiej. Od tekstów w profesjonalnym miesięczniku "Teatr" po recenzje w prasie codziennej pisze się o przedstawieniach w podobny, powierzchowny sposób. Jeszcze niektórzy krytycy potrafią opisać, nawet zanalizowoć inscenizację, jeszcze znajdą kilka przymiotników dla scenografii, ale aktorstwo, zwłaszcza wybitne kreacje, wymykają się językowi.

A przecież aktor jest podstawą sztuki teatru. On reprezentuje w niej to, co najbardziej ludzkie, własnym ciałem musi potwierdzić, uwiarygodnić treść przedstawianego dramatu. Po głoszonym przez wiele lat prymacie reżysera i inscenizacji, dzisiaj - w czasie poważnego kryzysu, jaki teatr przeżywa w Polsce - następuje chyba powrót do aktora. Teatrów nie stać już na wielkie spektakle, zbiorowe widowiska; nie stać w sensie materialnym przede wszystkim, ale również chyba intelektualnym, artystycznym. Więc poszukuje się kameralnych sztuk o niewielkiej obsadzie, którym powodzenie zapewnić mogą tylko aktorzy. Dobrzy aktorzy. Tacy aktorzy są (choć może mniej ich niż kiedyś) i to nie tylko w pokoleniu Łomnicckiego czy Zapasiewicza. Kiedy oglądałem "Lekcję polskiego" w Teatrze Powszechnym w Warszawie, podziwiałem obok Łomnickiego również Joannę Szczepkowską. Ta dziewczęco wyglądająca aktorka w ciągu niewielu lat, bardzo trudnych dla naszego teatru, rozwinęła się wprost niewiarygodnie. Pamiętam ją w kilku rolach zagranych u progu kariery w Teatrze Współczesnym. Robiła wtedy wrażenie artystki poszukującej dopiero emploi, jakby niezdecydowanej. Dziś - gdy staje obok Łomnickiego - gra z taką samą pewnością co mistrz, znajduje właściwy ton i nie gubi go ani razu.

Pomiędzy mistrzostwem wielkiego aktora, który w magiczny sposób nadaje kształt jakiejś ulotnej wizji, słowem lub gestem ucieleśnia myśl, a tym, co potrafimy my, widzowie, na temat jego roli wydukać, jest przepaść. Jeszcze umiemy, co prawda, przeżywać wielkie aktorstwo, jeszcze wzruszamy się, wychodzimy poruszeni z teatru, ale nie umiemy już nazywać, rozmawiać o sztuce. Milczymy w osłupieniu, gdy zobaczymy wybitne dzieło, nie potrafimy wyrazić precyzyjnie naszych przeżyć, znaleźć odpowiednich słów; co najwyżej poinformujemy kogoś: idź, zobacz koniecznie. Dotyczy to w niemal równym stopniu przeciętnych widzów, co widzów profesjonalnych, czyli krytyków.

W ostatnim numerze "Teatru" przeczytałem piękny szkic Tadeusza Łomnickiego na temat wykładanego w każdej szkole teatralnej przedmiotu, który nazywa się "Elementarne zadania aktorskie". Od tego przedmiotu zaczyna się edukacja każdego adepta sceny. I pomyślałem sobie, jak nam wszystkim, którzy jesteśmy wciąż jeszcze, na przekór całej mizerii naszego życia, aktywnymi uczestnikami kultury, przydałby się podobny przedmiot, pt. "Elementarne zadania widzów".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji