Artykuły

Jeden z najwspanialszych aspektów demokracji

"Dwunastu gniewnych ludzi" w reż. Radosława Rychcika w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Ewelina Szczepanik w serwisie Teatr dla Was.

Czy teatr wierzy w sytuację rodzajową? W postmodernizmie można wierzyć we wszystko albo nie wierzyć w nic - pod warunkiem, że dobrze to przetworzymy. Radosław Rychcik, reżyser z pokolenia młodych i zdolnych, podjął się pracy nad scenariuszem słynnego filmu Sidneya Lumeta, "Dwunastoma gniewnymi ludźmi". Sytuacja dramatu sądowego z silnym rysem psychologicznym - bo jak dwunastu mężczyzn, wcześniej nawet się nie znających, ma wydać jednomyślny wyrok w sprawie o morderstwo i tym samym zadecydować o życiu szesnastoletniego podejrzanego? Wciągająca historia, ale czy teatr wierzy w sytuacje rodzajowe?

Scena staje się ciasną salą z popsutą klimatyzacją. Dwanaście retro mikrofonów nasuwa skojarzenia z jakimś show. Chart wiszący nad głowami bohaterów według zapowiedzi scenografki Anny Marii Kaczmarskiej miał być fetyszem, ale kojarzy się jedynie z niepohamowaną wściekłością i - paradoksalnie - spokojnym odmierzaniem czasu. Niczego to nie dowodzi, niczym nie szokuje, ale, by użyć słów jednego z bohaterów, "ładnie pasuje do obrazka". Obrazek ten jest złożony z puzzli - widz, nie znając szczegółów postępowania karnego, poznaje je przez pryzmat osobowości ławników, ich sporów i niesnasek.

"Dwunastu gniewnych ludzi" to demokracja w miniaturze. Grupa mężczyzn zamkniętych w jednym pomieszczeniu jest jak laboratorium demokracji - a więc to niekoniecznie dramat sądowy. Mamy opozycję, racjonalną i rozsądną - czego nie można powiedzieć o rządzącej większości. Mamy rutynę, która gubi człowieczeństwo, a uwalnia wolność w ferowaniu wyroków, uzależnionych zresztą od nastroju, pośpiechu, przypadku. To nie jest raczej pochwała demokracji ani też jej krytyka - twórcy diagnozują stan faktyczny, ale nie proponują leczenia.

Od studium demokracji już tylko krok do studium emocji. Ławnicy poruszają się na scenie trochę jak roboty, w przedziwnie uporządkowany sposób. Powtarzalne sekwencje gestów budują napięcie pomiędzy jednostkami, ale też podkreślają rytualizację sądu, przez to nieco go banalizując, sprowadzając do czegoś na kształt obrządku. Za głośna muzyka wymusza na aktorach krzyk, ale czasami ich słowa nikną, są niewyraźne. Wyraźny za to jest ładunek emocji (głównie negatywnych, choć nie brakuje momentów wzruszających) pomiędzy nimi i aż szkoda, że uczucia te w żaden sposób nie udzielają się widzowi, zainteresowanemu jedynie, jak ostatecznie zagłosują przysięgli i zaśmiewającemu się przy bardziej wulgarnych kwestiach.

Jednakowi pozornie bohaterowie - dwunastu mężczyzn w identycznych garniturach - różnią się zdecydowanie sposobem kreacji. Każdy z nich to wyraźnie i ciekawie wykreowana osobowość, bez nachalnego przerysowania, natrętnego komizmu czy krztyny tandety. Ostentacyjne, czasami nawet groteskowe gesty nie wadzą, wprost przeciwnie - współtworzą obraz wspólnoty, choć zdecydowanie niejednolitej. Tak owocna praca aktorów zdecydowanie zasługuje na oklaski - i to właściwie jedyny powód, by "Dwunastu" oklaskiwać. Spektakl nie zaskoczył niczym odkrywczym, nie czuć tutaj niepokoju, który zapowiadali twórcy, nie ma się nawet ochoty być oburzonym. Jeśli tylko coś jest niepokojącego, to właśnie ta obojętność - zły znak w czasach, gdy liczy się polemika teatru z rzeczywistością i niezgoda na to, co zastane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji