Artykuły

Toruńskie najnaje przytulone

Warto zerwać ze schematem, według którego postrzega się dziecko, a więc odejść od przejaskrawienia i infantylności - o spektaklu "Przytulaki" w reż. Marty Parfieniuk-Białowicz, Edyty Soboczyńskiej, Mariusza Wójtowicza z Teatru Baj Pomorski z Torunia pisze Małgorzata Kowalska z Nowej Siły Krytycznej.

Teatr inicjacyjny - zwany też teatrem dla najnajmłodszych widzów (w skrócie "najnajów") - jest wciąż białą plamą na teatralnej mapie Polski. Owa plama zdaje się powoli nabierać kolorów, a staje się to głównie dzięki poznańskim inicjatywom, których podejmują się Teatr Atofri, Studio Teatralne Blum czy Centrum Sztuki Dziecka. W innych miastach kwestia teatru dla najnajów nie wygląda już tak dobrze, ale można zaobserwować pewien progres - stopniowo i w teatrach instytucjonalnych odkrywa się najnajmłodszych (przykładem chociażby Białostocki Teatr Lalek, Teatr Lalek Pleciuga ze Szczecina czy Teatr Lalka w Warszawie). Tym bardziej cieszy fakt, że aktorzy z toruńskiego Teatru Baj Pomorski postanowili zadbać o lokalne najnaje i stworzyli przedstawienie o znamiennym tytule "Przytulaki", przeznaczone dla dzieci do czwartego roku życia.

Już w szatni dało się wyczuć, że mali widzowie długo czekali na to spotkanie (zapewne w większości ich pierwsze) z teatrem. Radosne oczekiwanie udzielało się też rodzicom. Miejscem gry na potrzeby spektaklu stała się kawiarnia teatru, ale przearanżowana w ten sposób, aby przypominała pokój zabaw. Wchodząc z korytarza należało lekko odchylić żółtą zasłonę nad drzwiami i dzięki temu od razu czuło się magię tego niezwykłego pomieszczenia. Właściwie była to taka symboliczna granica między rzeczywistością a teatrem, jeszcze przed pojawieniem się aktorów. Miejsce wyglądało trochę jak z bajki - intensywne kolory (czerwień, żółcień, zieleń, niebieski) przełamywane bielą, ściany wyściełane miękkim i miłym w dotyku materiałem, ze ściany wyrastał piękny pluszowy kwiat, z sufitu zwisało żółte pluszowe słońce. Największe zainteresowanie wśród maluchów budziły jednak nienaturalnych rozmiarów pluszowe smakołyki: apetyczny kawał żółtego sera, ogromna połówka arbuza (na której mieściło się nawet kilkoro dzieci), wielki banan czy połowa cytryny. Najnaje były wyraźnie zaintrygowane tym niezwykłym pokojem, w którym kolor, materiał i kształt działały na zmysły i pobudzały wyobraźnię. Można powiedzieć, że to właśnie było ich pierwsze przytulenie do teatru, jeszcze przed właściwą częścią przedstawienia.

Miejsce dla aktorów (zaznaczone przez wielkie niebieskie drzwi i otwarte na oścież okno) tworzyło z miejscem dla widowni właściwie jedną przestrzeń, jednak dzieci wyczuwały delikatną, niewidoczną granicę i generalnie nie przekraczały jej podczas trzydziestominutowego spektaklu. Przedstawienia teatru inicjacyjnego charakteryzuje fragmentaryczność i afabularność, gdyż uchwycenie historii w sposób przyczynowo-skutkowy to jeszcze nie ten etap rozwoju. Mali widzowie raczej koncentrują się na osobnych częściach, na krótkich etiudach. Doskonale wiedzieli o tym toruńscy aktorzy, którzy wcielając się w postaci Oli (Marta Parfieniuk-Białowicz), Ali (Edyta Soboczyńska) i Jasia (Mariusz Wójtowicz) - wesołych dzieci ubranych w wielobarwne stroje - skupili się na poznawaniu, na odkrywaniu, na doświadczaniu. Za pomocą sugestywnych, bardzo wyrazistych gestów i prostych rekwizytów pokazywali różne rodzaje uczuć i emocji (miłość, przyjaźń, smutek, rozczarowanie), obrazowali, w jakich sytuacjach należy używać słów "proszę", "przepraszam", "dziękuję", bawili się w pokazywanie części ciała, tak dobrze znane maluchom (bo praktykowane przez babcie i ciocie). Ponadto za sprawą figur geometrycznych wciągali małych widzów do zabawy w kalambury. Pokazywali różne możliwości, jakie daje trójkąt, koło czy kwadrat (obowiązkowo wykonane z pluszu lub czegoś podobnego). Dzieci szybko dały się wciągnąć w grę i za każdym razem wołały "co to? co to?", a gdy wpadły na jakiś pomysł, to prawie się przekrzykiwały. Radości było co niemiara. Po figurach przyszedł czas na zwierzęta: znalazł się tu i pies, i kot, i mysz, i żaba, i świnka, nawet kogut, choć akurat on wzbudził wśród publiczności najmniejszą sympatię. Stworzenia to wychodziły zza niebieskich drzwi, to pokazywały się w kolorowym oknie. Dzieci (czego można było się spodziewać) zaczęły naśladować zwierzaki i razem z nimi miauczeć czy rechotać. Wspomniane wcześniej pluszowe smakołyki (będące elementem scenografii) wykorzystywano w różny sposób - ser stał w pewnym momencie celem dla myszy (obowiązkowo gonionej przez kota), a ogromny arbuz (stanowiący centrum miejsca gry) służył chociażby jako stolik pod tort, złożony z kilkunastu kółek.

Ramę przedstawienia tworzyła tytułowa piosenka o przytulaniu. Motywy muzyczne były delikatne i trochę bajkowe. Doskonale współgrały z działaniami aktorów, którzy wcielając się w dziecięce role, próbowali oddać klimat beztroskiej zabawy, ciekawości świata i naturalnej nauki przez poznanie, a więc charakterystycznych cech życia małego człowieka. Przedstawienie odegrano przy pełnym świetle, czasem je tylko delikatnie ściemniając dla lepszego efektu w konkretnym momencie. Aktorzy starali się angażować publiczność - delikatnie zaczepiali maluchy z pierwszych rzędów postaciami zwierząt, a na samym początku (w celu oswojenia) przedstawili się i podali rękę kilku zaintrygowanym dzieciakom.

Spektakle dla najnajów nie kończą się z momentem zaprzestania gry przez aktorów. Po trzydziestu minutach oglądania następuje dla widzów czas na zabawę, na bliższe spotkanie z materią, którą wcześniej się tylko podziwiało. Można pogłaskać kota, można sprawdzić czy ten wielki kawał sera jest jadalny, można pobujać się na pluszowym bananie Po prostu - można dotknąć teatru. Poczuć go pod palcami, a pewnie i posmakować (owoce wyglądały naprawdę smakowicie) lub udawać, że się smakuje. Ta druga część najnajowych spektakli cieszy się, jak podejrzewam, największym uznaniem wśród milusińskich. Dla rodziców jest to tymczasem okazja do upamiętnienia wizyty swej pociechy w teatrze

Spektakl Teatru "Baj Pomorski" to pierwsza próba "przytulenia" przez teatr tutejszych najnajów i już z tego względu należą się słowa uznania. Jednakże owe przedstawienie nie zadziwia ani formą, ani treścią. Pomysł wydaje się dość oczywisty - intensywne kolory, które przyciągają dziecięce oko oraz zabawy w zgadywanie i poznawanie, tak często praktykowane przecież w domach: "A co to jest?", "A gdzie lala ma oczko?", "Co się mówi?" itd. Jak na początek to oczywiście może wystarczyć, ale następnym razem chciałoby się czegoś więcej. Warto zerwać ze schematem, według którego postrzega się dziecko, a więc odejść od przejaskrawienia i infantylności. Pokazać, że nie tylko oczywistości i mocne barwy przyciągają najnajmłodszych widzów, ale że teatralne przytulenie może mieć bardziej wysublimowany charakter.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji